Nagranie Daniela Barenboima, zarejestrowane na żywo podczas londyńskich Promsów z West-Eastern Divan Orchestra jest dziwacznie nijakie. Ładne, eleganckie, ale takie we wszystkim „nie za bardzo”, takie middle of the road. Accelerando? Oczywiście, ale nie za bardzo. Ritardando – proszę bardzo, ale nie za bardzo. Akcent – dobrze, ale nie za ostry, aby przypadkiem komuś uszu nie pokaleczyć. Kulminacja? Ok, tylko żeby nie była za głośna. Spontaniczność? No bez przesady! Słychać, że czasem może orkiestra chciałaby może bardziej zaszaleć, ale Barenboim nie za bardzo jej na to pozwala. Coś interesującego się dzieje, kiedy pojawia się idée fixe – pojawiają się ciekawe eksperymenty z dynamiką, ale poza tym interpretacja jest emocjonalnie płaska:
Jeśli mi nie wierzycie, posłuchajcie jednej z kulminacji w trzeciej części:
Nadal powątpiewacie? To posłuchajcie fragmentu Marsza:
Słuchanie tej rejestracji przypomniało mi pewną sytuację. Otóż uczestniczyłem kiedyś w bardzo nudnym i rozwlekłym wykładzie. Kiedy prelekcja dobiegła końca, jeden z moich znajomych, towarzyszy niedoli, skwitował spotkanie słowami: „emocje jak na grzybobraniu”. Mam poważne obawy, że podobny los podzielą ci, którzy sięgną po niniejszą rejestrację.
Daniel Barenboim,West-Eastern Divan Orchestra, 2009, I – 14:58 (R), II – 6:18, III – 15:31, IV – 4:35, V – 10:17 [51:34], Deutsche Grammophon
Zupełnie inaczej będzie z tymi którzy zechcą posłuchać interpretacji Leonarda Bernsteina. Gra francuska orkiestra, prowadzi ją amerykański dyrygent, a w rezultacie powstała bardzo romantyczna interpretacja. Mam do tego nagrania gigantyczny sentyment – to była moja pierwsza Fantastyczna. Dlatego też obawiałem się jej słucha i do niej wracać. W końcu nie wiadomo, czy wspomnienia i wyobrażenia mogą mierzyć się z rzeczywistością. Okazało się jednak, że nie miałem się czego obawiać, a nagranie okazało się nawet lepsze, niż się spodziewałem. Jest całkowicie spontaniczne i naturalne, pełne ożywczej energii i pozbawione zmanierowania, w jakie popadał niekiedy ten dyrygent. Kulminacji w pierwszej części są świetne:
Walc jest niespieszny, lekki i pełen wdzięku:
Znakomicie i bardzo wyraziście brzmi perkusja, co świetnie pomaga budować klimat w trzeciej części:
Marsz wydał mi się trochę monotonny, chociaż i tutaj perkusja świetnie buduje klimat:
Sabat jest nierówny. Co może się tu nie podobać? Mało dźwięczne, szczekliwe dzwony, Dies irae potraktowane nazbyt serio, momentami zamazany dźwięk:
Co spodobać się musi? Spontaniczność, umiejętność budowania napięcia, rewelacyjnie wydobyte szczegóły partii wiolonczel, kontrabasów i bębna basowego. Niby nic, ale te głuche łupnięcia brzmią naprawdę rewelacyjnie i wiele dają:
Dzika furia, z jaką Bernstein przedziera się przez ostatnie strony partytury jest naprawdę… Fantastyczna.
W sumie – wykonanie, po które zdecydowanie warto sięgnąć.
Leonard Bernstein, Orchestre National de France, 1976, I – 13:39, II – 6:51, III – 16:28, IV – 4:51, V – 10:05 [52:14], Warner
Prawdziwie imponujące i pod kilkoma względami jeszcze lepsze jest pierwsze nagranie Bernsteina. Dźwięk orkiestry (a gra tu New York Philharmonic Orchestra) jest odmienny od brzmienia zespołów francuskich – cieplejszy, bardziej soczysty, a w przypadku tej rejestracji także wyśmienicie zarejestrowany, żywy i bezpośredni. Nie ma tu też tego rozmazania szczegółów, które przeszkadza w słuchaniu poprzedniego nagrania. Balans pomiędzy grupami instrumentów jest naprawdę perfekcyjny. Jakość gry orkiestry Nowojorczyków również jest imponująca, a jeśli dodać do tego autentyczną świeżość i spontaniczność, z jaką grają pod batutą amerykańskiego maestro, to otrzymamy jedno z najlepszych nagrań, jakie można znaleźć na rynku. Rewelacyjnie wypadają dwie pierwsze części – rozmarzony, ale nie nazbyt powolny wstęp do pierwszej części, idée fixe, która jest zagrana naprawdę apassionato i naprawdę agitato, pełne i soczyste kulminacje:
Przepyszna, lekka i zwiewna scena na balu, doskonale podkreślone są rytmy – wszystkie te elementy sprawiają, że naprawdę świetnie się tego nagrania słucha:
Nie przepadam za tak powolnym tempem w trzeciej części, jakie zaproponował Bernstein, więc jego interpretacją odebrałem jako lekko monotonną:
Ale już Marsz jest o niebo lepszy od tego z poprzednio opisywanego nagrania:
Sabat mile zaskakuje doskonale uchwyconymi akcentami humorystycznymi. Bernstein oferuje jedną z najlepszych parodii Dies irae, jaką można usłyszeć – ostro akcentowaną, zagraną brzydkim dźwiękiem. Również dzwony są świetne! Blacha brzmi tu wyjątkowo szpetnie – ale to dobrze, o to w końcu chodzi! Ogółem – jedno z najlepszych nagrań Fantastycznej, jakie można znaleźć:
Lektura absolutnie obowiązkowa!
Leonard Bernstein, New York Philharmonic Orchestra, 1963, I – 13:18, II – 6:15, III – 17:14, IV – 4:49, V – 9:56 [51:28], Sony
Do jednego z najlepszych wykonawców muzyki Berlioza uważa się sir Thomasa Beechama. Dużo można by pisać o jego wykonaniach utworów Berlioza, dość jednak w tym momencie zaznaczyć, że angielski Maestro Fantastyczną nagrał dwa razy, w 1957 i 1959 roku, w obu przypadkach z Orchestre National de la Radiodiffusion Francaise. Muzycy i współpracownicy Beechama wspominali, że dyrygent uwielbiał barwę brzmienia francuskiej orkiestry, zwłaszcza sekcji drewna. To właśnie gra owej sekcji robi tak wielkie wrażenie, kiedy się słucha tego pierwszego nagrania, które zarejestrowano jeszcze w mono. Wyczucie stylu i wszelkich subtelnych zawahań kolorów jest tu bezbłędne. Posłuchajmy vibrata waltorni we wstępie do pierwszej części:
Fragment Balu:
Tak frazują rożek angielki i obój na początku trzeciej części, zwróćcie też uwagę na piękną barwę brzmienia:
Posłuchajcie sardonicznego chichotu fagotów w Marszu:
Beecham podchodzi do Fantastycznej w sposób mało sentymentalny i mało romantyczny. Tempa są szybkie, akcja toczy się wartko, ale nie sposób nie zauważyć, w jaki subtelny sposób dyrygent frazuje i zmienia tempo, dzieje się to jednak całkowicie naturalnie. Ataki orkiestry są ostre, orkiestra gra zawadiacko i z pazurem. Tempo zwalnia trochę w dwóch ostatnich częściach. Brzmi to tak, jakby Beecham nie mógł się zdecydować co do ich charakteru i chciał, aby zabrzmiały bardziej ponuro. Niemniej jednak i tutaj sporo jest groteskowych akcentów, takich jak świetna gra drewna:
Czy to nagranie idealne? Nie – przeszkadza trochę dźwięk, mało momentami selektywny, i właśnie to dziwne niezdecydowanie w Marszu i Sabacie.
Sir Thomas Beecham, Orchestre National de la Radiodiffusion Francaise, 1957, I – 12:04, II – 5:56, III – 13:31, IV – 4:54, V – 9:55 [46:26], Warner
Być może dlatego Beecham zdecydował się nagrać Fantastyczną drugi raz, tym razem w stereo. Jakość gry orkiestry jest tu tak samo dobra jak poprzednio, dźwięk – zauważalnie lepszy, interpretacja – bardzo odmienna… Podobnie do tej z poprzedniej rejestracji wypada pierwsza część – podobnie żarliwa i ognista:
Ale już Walc jest zupełnie odmienny – nie tak energiczny, wolniejszy, bardziej melancholijny, może nawet bardziej elegancki… ale też niestety – przyciężki, zwłaszcza pod koniec:
Również trzecią część postanowił Beecham rozciągnąć, co z punktu widzenia kolorystyki jest jak najbardziej trafione (bo rożek i obój nadal grają świetnie!), ale z punktu widzenia dramaturgii to pomysł nietrafiony. Ja się w każdym razie wynudziłem. Posłuchajmy fragmentu, w którym po raz ostatni pojawia się idée fixe:
Nie wynudziłem się za to na dwóch ostatnich częściach. Beecham tym razem się zdecydował – zagrane są powoli i ciężko. Niewiele w nich energii, jednak oferują słuchaczowi coś więcej – ponurą, grobową atmosferę rodem z gotyckiego horroru. Mnóstwo tu smakowitych detali, a gra barwą budzi szczery podziw. Posłuchajcie tylko, jak brzmią smyczki, kiedy wprowadzają temat w Marszu – mistrzostwo świata!
Świetne są jęczące glissanda drewna na początku Sabatu:
A kontrabasy i fagoty? Warknięcia waltorni?
Choćby dla tych krótkich fragmentów warto poznać to nagranie – jest naprawdę wyjątkowe. I tylko dzwony brzmią słabo – są ciche i mają wysoki ton, który nie za bardzo mi w Fantastycznej odpowiada. Pomimo tych mankamentów jest w tej Fantastycznej coś naprawdę stylowego, niepodrabialna jakość i wyczucie stylu.
Sir Thomas Beecham, Orchestre National de la Radiodiffusion Francaise, 1959, I – 12:44, II – 6:45, III – 16:57, IV – 5:18, V – 10:44 [52:29], Warner
Opinią znakomitego wykonawcy dzieł Berlioza cieszył się także inny angielski maestro, sir Colin Davis. Nagrał on Fantastyczną aż siedem razy. Bardzo znane jest drugie z tych nagrań, zarejestrowane w latach 70. z amsterdamską Concertgebouw. Wstęp grany jest przez holenderską orkiestrę w przejrzysty i bardzo czytelny sposób, bez ekscesów. Akustyka jest naturalna, a wokół dźwięku jest dużo przestrzeni, w której może się on rozejść. Przejście od wstępu do części zasadniczej jest sprawnie zrealizowane. Davis prowadzi narrację w naturalny sposób. W żadną stronę nie przesadza. Nie wpada w egzaltację, ale nie traktuje też muzyki obojętnie. Zachowuje szacunek dla intencji Berlioza, usuwając się jednocześnie w cień i jednocześnie dając znakomitej orkiestrze pograć. Pierwszej części słucha się z przyjemnością.
Także walc płynie naturalnie i bez zmanierowania. Z satysfakcją słucha się tu szczególnie śpiewnej gry drewna i starannie podkreślonych tonów harf.
Część trzecia także brzmi naturalnie i klarownie, szkopuł jednak w tym, że jest prowadzona za wolno, co sprawia że staje się monotonna, a słuchający zamiast skupiać się na przygodach bohatera zaczyna w pewnym momencie myśleć o niebieskich migdałach. Ale Davis z wielką atencją traktuje tu wskazówki Berlioza dotyczące dynamiki, co liczyć trzeba na plus. Ale pod względem interpretacyjnym niewiele tu nowych i prawdziwie zajmujących rzeczy.
Marsz jest udany. Davis także i to ogniwo prowadzi powoli, bez pospieszania. Koncentruje się tu mocno na dynamice i na wydobywaniu z orkiestry brzmień szpetnych (ale bez przesady), ciemnych (ale bez przesady) i ponurych (też bez przesady).
Także w Sabacie czarownic nie odnajdziemy większej egzaltacji, jednak Davis umiejętnie kreuje groteskowy klimat utworu. Mamy tu więc udaną solówkę klarnetu Es, mamy ładne, dźwięczne dzwony, udaną parodię Dies irae, przejrzystą grę Concertgebouw i dobrą akustykę.
To bardzo normalne wykonanie Fantastycznej, klasyczne i zdyscyplinowane, dobrze zagrane i nagrane.
Sir Colin Davis, Concertgebouw, 1974, I – 15:20 (P), II – 6:19, III – 17:12, IV – 6:52 (P), V – 9:54 [55:26], Decca
Z późniejszych nagrań angielskiego dyrygenta wybrałem to zarejestrowane w 2000 roku w Londynie z London Symphony Orchestra. Oczywiście akustyka Barbican Centre nie może równać się z tą Concertgebouw, ale interpretacja jest ciekawsza niż ta w holenderskim nagraniu Davisa. Kontrasty dynamiczne są tu bardziej wyraziste, przez co muzyka zyskuje na impecie i rozmachu. Przejście do idée fixe jest ostre i wybuchowe:
Więc o ile nagranie dla Dekki było mocno klasyczne, grzeczne i trochę drętwe, o tyle ta londyńska interpretacja jest znacznie bardziej impulsywna, gwałtowna, ostra i przez to ciekawsza. Znakomite wrażenie robią zwłaszcza pełnokrwiste, grane z wielkim rozmachem kulminacje.
Świetnie wypada także pełen życia i animuszu walc, w którym znalazły się wszakże miejsca na subtelne cieniowanie tempa i dynamiki. Kapitalna kreacja!
Scena wśród pól jest pokierowana powoli, ale orkiestra brzmi tu zdecydowanie bardziej barwnie niż w poprzednim nagraniu Davisa, co sprawia, że jest też bardziej wciągająca. Daje się to odczuć zwłaszcza w dramatycznych, pełnokrwistych i bardzo satysfakcjonujących kulminacjach. Piękna jest także burza na zakończenie.
Marsz na miejsce stracenia wita słuchającego zgrzytliwymi odgłosami waltorni. Tempo jest dość wolne, ale dzięki temu muzyka brzmi złowrogo i mrocznie. Niczego tu zresztą nie brakuje – mamy więc i pełną rozmachu grę blachy, przepyszne kulminacje z potężnymi uderzeniami perkusji (świetnie brzmią zwłaszcza długo wybrzmiewające dźwięki talerzy).
Także ostatniej części nic nie brakuje – mamy tu i histeryczny klarnet Es, i potężne dźwięki perkusji, udaną parodię Dies irae i pełną animuszu grę LSO.
A więc w sumie – prawdziwie mistrzowska kreacja, którą poznać trzeba koniecznie! Trochę ciężka, trochę momentami flegmatyczna, ale i tak barwna, ciekawa i warta uwagi.
Sir Colin Davis, London Symphony Orchestra, 2000, I – 15:51 (P), II – 6:36, III – 17:16, IV – 7:02 (P), V – 10:31 [57:16], LSO Live