Spróbujmy puścić wodze fantazji i wyobrazić sobie sytuację XIX-wiecznego melomana. Symfonia fantastyczna była, jak na swój czas, niezwykle trudnym i skomplikowanym utworem. Zdecydowanie wykraczała poza możliwości techniczne większości ówczesnych orkiestr. Berlioz zaś zazwyczaj wolał wykonywać swoje utwory osobiście. Dzięki temu mógł dopilnować, że wszystko pójdzie po jego myśli, a wykonawcy nie zlekceważą jego życzeń. Słuchacz żyjący w owych czasach mógł, jeśli miał szczęście, usłyszeć co najwyżej kilka dobrych wykonań tego utworu. Jaką miał szansę na wyrobienie sobie zdania na temat jakości wykonania tej muzyki? Jeśli był wykształcony muzycznie – mógł przeczytać partyturę i z niej wynieść pewne wyobrażenie o tym, z czym tak naprawdę ma do czynienia i jak dzieło powinno brzmieć. Był jednak pewien wytrych, za pomocą którego miłośnicy muzyki mogli poznawać utwory symfoniczne. Musieli jednak albo sami grać na fortepianie, albo znać kogoś kto grał. Nieocenioną pomocą służyły bowiem wówczas transkrypcje fortepianowe. Ich pisania podejmowali się albo sami kompozytorzy albo inni twórcy, zafascynowani ich muzyką.
W przypadku Berlioza podwójnej roli fana i propagatora podjął się Ferenc Liszt, a jego fortepianową wersję Fantastycznej nagrał m.in. Leslie Howard. Jego nagranie ukazało się w ramach niezwykłego projektu – zbioru nagrań wszystkich utworów fortepianowych węgierskiego kompozytora. Pisałem tutaj o niezbyt udanej transkrypcji Morza Debussy’ego na trzy fortepiany, dlatego też z pewnymi obawami sięgałem po aranżację Liszta. Dzieło Berlioza wydaje się należeć do takich utworów, których nie należy ograbiać z ich oszałamiająco barwnej szaty brzmieniowej, ale paradoksalnie wersja Liszta jest bardzo udana. Węgierski kompozytor stworzył aranżację wirtuozowską, cechującą się bogatym, pełnym rozmachu brzmieniem. Te walory uchwycił zresztą świetnie Leslie Howard. Słuchanie tej Fantastycznej to niezwykłe doświadczenie, słucha się bowiem dzieła par excellence orkiestrowego w wersji na instrument solowy i nie ma przy tym poczucia, że to jakaś uboższa wersja, że czegoś tu brakuje. Wszelkie potencjalne niedostatki brzmienia są zatuszowane z wielką pomysłowością. Liszt wiedział co robi, a Berlioz zapewne był mu za taką promocję wdzięczny. Posłuchajmy jednak o co tak naprawdę się rozchodzi.
Tak w wersji Liszta brzmi pierwsze pojawienie się idée fixe:
Powrót głównego tematu w Balu:
Kulminacja w trzeciej części:
Początek Marsza na szafot:
Bardzo udana wersja zakończenia Sabatu:
Leslie Howard, 1990, I – 14:18, II – 6:42, III – 13:26, IV – 6:45, V – 10:13 [51:26], Chandos
Obecnie bardzo częstą praktyką jest powrót do wykonywania muzyki na kopiach instrumentów z epoki. Takie wykonania stają się ciekawą alternatywą – oferują zupełnie nową jakość brzmienia. Pierwszą Fantastyczną na instrumentach z epoki zarejestrował Sir Roger Norrington. Czego tu nie ma! Smyczki z jelitowymi strunami, kopie oryginalnych instrumentów dętych z zupełnie innymi wentylami (które z kolei wymuszały zupełnie inny sposób gry), ofiklejdy i serpenty zamiast tub i fagotów, kotły z membraną ze skóry, cztery małe harfy zamiast dwóch dużych, wreszcie inny strój, niższy niż stosowany współcześnie. Ale co z tego, skoro z głośników wieje nudą… Pierwsza Fantastyczna Norringtona jest bezbarwna i pozbawiona życia. To doktrynerskie, zimne odczytanie symfonii Berlioza broni się tylko w kilku fragmentach. Pojawienie się motywu ukochanej nie wprowadza koniecznego napięcia:
Intrygują szybkie i migotliwe figury smyczków w chwili, kiedy w walcu pojawia się idée fixe:
Początek trzeciej części – dialog rożka i oboju. Norrington kompletnie zignorował przestrzenny aspekt muzyki:
Specyficznie wypada Marsz. Mało w nim energii, cienkie brzmienie zupełnie nie pasuje też do charakteru muzyki:
Ciekawie prezentuje się parodia Dies irae z dziwnymi, niskimi i przytłumionymi dzwonami:
A także szeleszczące, owadzie col legno pod koniec:
Niewiele napięcia tu znajdziemy, o ile oczywiście zdecydujemy się dosłuchać tej Fantastycznej do końca. Brzmienie orkiestry jest cienkie i płaskie, a wiele detali po prostu gdzieś znika – pomimo małego składu. Pamiętam, że kupiłem płytę z tym nagraniem dawno temu. Przesłuchałem raz, po czym album odłożyłem aż do momentu dzisiejszego odsłuchu. Co się z nią stanie? Wróci tam, gdzie jej miejsce – na półkę.
Sir Roger Norrington, London Classical Players, 1988, I – 14:18 (R), II – 5:55, III – 14:33, IV – 7:25 (R), V – 10:37 [53:06], Warner
Sam Norrington nie był najwyraźniej do końca zadowolony z kierunku, w którym poszedł, stąd też drugie nagranie, tym razem z orkiestrą grającą na współczesnych instrumentach. Została fascynacja historią – a razem z nią małą ilością vibrata, która skutkuje cieńszym, delikatniejszym i czystszym dźwiękiem smyczków. Zostało przywiązanie do zmienionego balansu pomiędzy grupami instrumentów i chęć powiedzenia czegoś totalnie nowego. Drugie nagranie Norringtona jest w pewnym sensie tak samo doktrynerskie jak poprzednie. Tak samo bezkompromisowo wierne literze partytury Berlioza, ale tym razem wykonawcy w kapitalny sposób wyłapują to, co kryje się między wierszami. Właśnie to jest tutaj najbardziej fascynujące – słyszymy rzeczy, do których przywykliśmy, ale powiedziane w zupełnie inny sposób. Słuchając wielu, a nawet bardzo wielu fragmentów miałem wrażenie, że pierwszy raz słyszę je zagrane we właściwy sposób. Orkiestra Berlioza nigdy wcześniej nie brzmiała w tak klarowny sposób, nigdy nie była tak bogata i przejrzysta. Posłuchajcie kulminacji w części pierwszej i zwróćcie uwagę jak subtelnie Norrington zmienia tempo:
Posłuchajcie tylko szczebiotania harf w Balu, posłuchajcie jak precyzyjnie Norrington zauważa glissanda w smyczkach:
Posłuchajcie, jak starannie i precyzyjnie brzmią kotły w scenie burzy:
Jak dziki, groteskowy i pełen wisielczego humoru jest Marsz, jak długo wybrzmiewają uderzenia perkusji:
Zwróćcie uwagę jak orkiestra różnicuje artykulację pod koniec tej części:
Kapitalne glissanda drewna w Sabacie:
Gorączkowa i histeryczna parodia idée fixe w wykonaniu klarnetu Es:
Fugato smyczków zagrane jest szpetnym dźwiękiem. Zwróćcie uwagę, że każdy powrót tematu różni się pod względem barwy. Świetny zabieg:
Kapitalny jest klimat, jaki budują wykonawcy, spójność interpretacji i poczucie suspensu. Fakt, że to nagranie koncertowe na pewno dodatkowo inspirował orkiestrę i dyrygenta. Jest w tej rejestracji coś, co pozwala poczuć, jak bardzo paryska publiczność musiała być tym utworem zszokowana i bezkompromisowy dowód na to, jak świeża jest Fantastyczna w 180 lat od prawykonania. To jedna z najlepszych Fantastycznych wszechczasów.
Sir Roger Norrington, Radio-Sinfonieorchester Stuttgart des SWR, 2003, I – 14:46 (R), II – 6:09, III – 16:13, IV – 7:50 (R), V – 11:20 [56:18], Hänssler
Najdalej w poszukiwaniu autentyzmu posunął się jednak sir John Elliot Gardiner. Nie tylko wykorzystał kopie starych instrumentów, nie tylko zastosował ówczesne sposoby gry ze wszystkimi ich wadami i zaletami, ale doszedł do wniosku, że najlepszym sposobem na zaprezentowanie dzieła Berlioza będzie nagranie go w sali Konserwatorium Paryskiego, w którym odbyło się prawykonanie. Gardiner argumentował, że konieczne jest baczne zwrócenie uwagi na akustykę sali, w której wyrobiło się poczucie brzmienia orkiestry u Berlioza. Zastosował również identycznego sposobu ustawienia orkiestry, jaki stosowany był w czasach kompozytora. Sala koncertowa Konserwatorium Paryskiego nie jest zbyt duża, pogłos jest krótki, ale podstawową zaletą jest nieprzeciętna i naturalnie uzyskiwana klarowność dźwięku. Historyczna orkiestra Gardinera brzmi odmienne od tej Norringtona z jego pierwszego nagrania – jest bardziej barwna i klarownością przybliża się do nagrania tego dyrygenta ze Stuttgartu. Ciekawie się tego nagrania słucha – obawiałem się, czy nie będzie sztywne i nudne, jednak pełno tu życia, energii i wyczucia. Angielski Maestro dobrze czuje się w świecie zmieniających się jak w kalejdoskopie nastrojów Berlioza, wyłapuje też precyzyjnie wszystkie zmiany tempa, dynamiki i artykulacji. Posłuchajmy fragmentu pierwszej części:
Gardiner, tak jak Martinon i Klemperer, wprowadził do drugiej części kornet, żeby dodatkowo wzbogacić brzmienie, ale jego instrument ma zupełnie inną barwę brzmienia niż te stosowane współcześnie:
Świetnie wypada Scena wśród pól – tempo umiarkowane, ale artykulacja jest ostra jak brzytwa, a kulminacje są ostre i wybuchowe, dzięki czemu muzyka nie wlecze się i nie dłuży:
Dobrze słucha się też Marsza, który pomimo powtórki nie popada w monotonię dzięki pomysłowości Gardinera w wydobywaniu detali instrumentacji:
Intrygująco brzmią dzwony w Sabacie – są głębokie, niskie i przytłumione, a przy tym lekko oddalone, co dodaje ciasnej akustyce sali perspektywy. Kapitalny efekt – po plecach biegały mi stada oszalałych mrówek:
Cały Sabat jest sarkastyczny i groteskowy – taki jak być powinien. Posłuchajcie tylko świszczących fletów pod koniec i ostatniej prezentacji Dies irae – szybkiej i piorunująco energicznej:
Sir John Elliot Gardiner, Orchestre Revolutionnaire et Romantique, 1991, I – 14:00 (R), II – 6:03, III – 16:35, IV – 6:38 (R), V – 9:51 [53:14], Phillips
Bardzo ciekawa jest propozycja Marca Minkowskiego, który nagrał swoją wersję w składzie hybrydowym. Smyczki są współczesne, a drewno i perkusja to kopie instrumentów historycznych. Mieszany skład nie zgrzyta i współgra harmonijnie. Interpretację tworzy jednak Minkowski romantyczną, kompletnie inną niż Norrington i Gardiner. Kontrasty temp są ogromne. Wstęp do pierwszej części to prawdziwie powolne largo, które mocno kontrastuje z szybką częścią:
Dźwięk smyczków jest ciepły i pełny (vibrato!), ale pomimo tego Minkowski wydobywa z ich partii wiele ciekawych detali i wewnętrznych głosów. Przepysznie brzmi Bal – frazowanie pełne jest wdzięku i sentymentalnego uroku:
Na podobny sentymentalizm Minkowski postawił również, niestety, w trzeciej części. Tempo jest koszmarnie powolne, nawet Klemperer dyrygował tą częścią szybciej:
Pod względem kolorystyki i wydobywania z orkiestry przeróżnych kombinacji brzmienia – nagranie Minkowskiego to majstersztyk. Pod względem temp – to ekstremum, które wystawia cierpliwość słuchającego na bardzo ciężką próbę. Całe szczęście dwie ostatnie części są wartkie i pełne czarnego humoru, choć trudno mi było wychwycić w nich coś naprawdę indywidualnego. Fragment Marsza:
I Sabatu:
Marc Minkowski, Les Musiciens de Louvre, 2002, I – 16:02 (R), II – 6:17, III – 19:34, IV – 6:26 (R), V – 9:26 [57:30], Deutsche Grammophon
Innym znanym dyrygentem działającym w ramach nurtu wykonawstwa historycznego jest Francuz François-Xavier Roth, szef artystyczny zespołu Les Siècles. Swoją pierwszą Fantastyczną dyrygent nagrał w 2009 roku w mieście urodzenia kompozytora, w La Côte-Saint-André. Koncert ten odbył się w ramach festiwalu poświęconego twórczości Berlioza. Brzmienie francuskiego zespołu jest bardzo specyficzne – ostre, cienkie, dość suche i metaliczne. Tempo we wstępie jest dość szybkie, nie ma tu ani grama sentymentu, ani odrobiny rozmarzenia czy roztkliwienia. Wrażenie jest dość specyficzne, bowiem przy takim sposobie interpretowania tego dzieła nawet interpretacje Bouleza wydają się ciepłe i romantyczne. Idée fixe brzmi tu ostro i mechanicznie, tak jakby bohater tej Fantastycznej niewiele tak naprawdę przeżywał.
Niewiele tu emocji i niewiele ekspresji. Są tu interesujące detale, takie jak wyrazisty rytmiczny akompaniament w tym fragmencie:
Ale to za mało, aby stworzyć wciągającą i emocjonującą kreację.
Także rozpoczęcie sceny na balu jest nadspodziewanie ostre:
W głównym temacie walca Roth zauważa wszystkie zmiany tempa, ale… coś jest z nimi nie tak. Brzmią jakby były starannie wystudiowane, wręcz zaprogramowane, są elementem sprawnie działającego mechanizmu, ale nie są wyczute.
Zaskakująco brzmią solówki otwierające Scenę na polanie, są dość ostro urywane:
I to w zasadzie jedyny interesujący element interpretacji tej części. Reszta jest przejrzysta i ostra, brzmi tak jakby bohater wędrował po laboratorium, a nie po polanach. Nudę przerywa dopiero wejście zwiastujących burzę kotłów. Tutaj klarowność wejścia każdego instrumentu i precyzja wykonania pozostawia znakomite wrażenie:
Marsz grany jest w wolnym tempie, a wydłuża się jeszcze bardziej ze względu na uwzględnienie powtórki. Dęte blaszane brzmią słabo, przez co muzyce brak impetu i wyrazu:
W Sabacie czarownic zwracają uwagę glissanda drewna i udana parodia idée fixe w wykonaniu klarnetu Es:
Ładnie, przestrzennie brzmią także dzwony, niestety Dies irae wypada dość nieśmiało i mało tam czarnego humoru. Reszta tej części grana jest ostro i mechanicznie, jakby wykonywana była przez armię wściekłych robotów.
To bardzo „nowoczesne”, ale jednocześnie mało ciekawe, rażące chłodem, doktrynerstwem i na dłuższą metę męcząco nudne odczytanie dzieła Berlioza. Jak napisałem na początku – przy tym co się tu wyprawia nawet interpretacje Bouleza brzmią wylewnie i sentymentalnie.
François-Xavier Roth, Les Siècles, 2009, I – 14:05 (P), II – 6 :03, III – 15 :53, IV – 6 :35 (P), V – 9:57 [52 :36]
Po dekadzie, a więc w roku 2019, powstało drugie nagranie pod batutą Rotha, także zarejestrowane z Les Siècles w warunkach koncertowych. Dźwięk orkiestry we wstępie zdaje się być bardziej ciepłym, ale pozostałe cechy gry orkiestry, a więc przejrzystość i pewna mechaniczność, wcale się nie zmieniły. Główny temat nadal jest ostry, nieprzyjemny i mało zniuansowany pod względem ekspresji. Pewne pomysły znane z poprzedniej wersji, takie jak podkreślanie na każdym miejscu ostrej rytmiki, pojawiają się także tutaj i podobnie jak wcześniej nie robią dobrego wrażenia. Inna jest za to akustyka sali – bardziej przestrzenna, przez co dźwięk orkiestry jest bardziej naturalny i nie tak zbity jak w poprzednim nagraniu.
Walc, choć nadal trzeźwy i mechaniczny, grany jest tym razem trochę bardziej naturalnie i potoczyście.
Na początku trzeciej części zawołania rożka angielskiego grane są identycznie jak w poprzednim nagraniu, ale dźwięk oboju całkiem słusznie wydaje się dobiegać ze znacznie większego oddalenia. Generalnie interpretacja tej części jest dość naturalna, ujmuje też wyczucie Rotha dla interesującego cieniowania dynamiki i wydobywania środkowych głosów. Wszystkie odcinki, w których w zamierzeniu muzyka dobiegać powinna z oddali rzeczywiście tak brzmią.
Marsz wypada dość dobrze, ale blacha, jak poprzednio, nie brzmi zbyt mocno i nie robi zbyt wielkiego wrażenia.
W Sabacie czarownic mamy ciekawą grę barwą i dynamiką, a także ostre, zdecydowane ataki orkiestry. Znacznie ciekawiej wypada tu Dies irae, tym razem bowiem rzeczywiście wyraźnie słychać, że jest to parodia. Parodystyczny charakter muzyki wyraźnie podkreślony jest także później, co trzeba liczyć zdecydowanie na plus. Zakończenie jest znakomite – hałaśliwe, potoczyste i pełne energii.
Ta interpretacja Rotha jest zdecydowanie ciekawsza od jego pierwszego nagrania. Jest tak samo staranna, ale jest tu także element fantazji, który urozmaica narrację zwłaszcza w części trzeciej i piątej.
François-Xavier Roth, Les Siècles, 2019, I – 14:28 (P), II – 6 :08, III 15:32, IV – 6:50 (P), V – 10:38 [53 :36], Harmonia Mundi
Po Fantastyczną sięgnął także, niestety, Sergiu Celibidache. O nagraniu tym rozpisałem się szerzej w innym miejscu (link TUTAJ), wyznam więc tylko że to najnudniejsza i najbardziej blada ze wszystkich wersji tego utworu, jakie dane mi było poznać. Unikać!
Sergiu Celibidache, Münchner Philharmoniker, 1986, I – 15:14, II – 6:49, III – 20:44, IV – 5:39, V – 11:32 [62:15] BR Klassik
Mamy za sobą omówienia ponad 40 nagrań Symfonii fantastycznej. Czy jest wśród nich jakieś, które można by określić mianem the one and only? Oczywiście że nie. Pokuszę się jednak o próbę podsumowania moich doświadczeń z tym dziełem. Gdyby więc któryś z Was, Czytelnicy, poprosił mnie o wskazanie nagrania, od którego powinien zacząć przygodę z tym utworem, bądź też chciałby posłuchać nagrania jednego, a przy tym dobrego – z czystym sumieniem polecam rejestracje Bouleza, Martinona, oba nagrania Bernsteina i Beechama, ostatnią rejestrację Muncha, a także interpretację Maazela – jeśli komuś nie przeszkadza dźwięk mono. Jeśli chodzi o nagrania zorientowane historyczne – słuchajcie Gardinera i drugiego nagrania Norringtona. Jeśli jednak chcecie iść dalej i poznać znakomite nagrania, które nie cechują się zbyt dobrym dźwiękiem – posłuchajcie koncertowego nagrania Mitropoulosa i nagrania Monteuxa. Jeśli o tego drugiego dyrygenta idzie – zostawił po sobie aż jedenaście nagrań, więc wybór jest spory. Jeśli o ekscentryków chodzi – być może ktoś polubi nagrania Scherchena i Klemperera, które mnie się nie spodobały. Być może przekona kogoś w pełni interpretacja Minkowskiego, a nie polubi Stokowskiego lub Frieda. Interpretacje tych dyrygentów są bardzo specyficzne i czasem jawnie sprzeczne z tym, czego życzył sobie Berlioz. Czasem irytują, czasem fascynują, czasem jednak pewne ich elementy wydają się kompletnie nie na miejscu, zawsze też budzą żywe uczucia.