Borowicz dyryguje Korngoldem, Guilmantem i Straussem w Filharmonii Krakowskiej

Kto czyta Klasyczną Płytotekę ten wie, że Łukasz Borowicz to spec od muzyki zapomnianej, którą artysta uwielbia przywracać publiczności. Tak też było w Filharmonii Krakowskiej, podczas jego koncertu w ramach Dni Muzyki Organowej.

Ericha Korngolda kojarzą pewnie teraz zdecydowanie bardziej miłośnicy klasyki kinematografii niż bywalcy sal koncertowych. Tymczasem kompozytor ten od bardzo wczesnej młodości pisał utwory koncertowe, a dopiero później, po wyemigrowaniu do Stanów Zjednoczonych, poświęcił się współpracy z Hollywood. O jak wczesnej młodości mówimy? Korngold przyszedł na świat w 1897 roku, a balet Der Schneemann (czyli… Bałwan), z którego wyjątki wykonał w Krakowie Borowicz, powstał kiedy twórca miał zaledwie 11 lat. Fragmenty te pokazały, że młody twórca był w stanie wydobyć z orkiestry ciekawe i adekwatne do treści efekty kolorystyczne. Wykonanie pod batutą Borowicza było staranne. Dzieło młodocianego Korngolda raczej nie wróci w glorii i chwale na estrady koncertowe, niemniej jednak dobrze było je poznać.

Także Félix Alexandre Guilmant nie jest obecnie postacią rozpoznawalną, choć za życia artysty sytuacja przedstawiała się zgoła inaczej. Ceniono go jako wirtuoza organów, improwizatora, a także pedagoga (wykładał w Konserwatorium Paryskim). Pięcioczęściowa II Symfonia A-dur na organy i orkiestrę to przeróbka VIII Sonaty organowej. Partię solową wykonał w tym dziele Michał Białko. Jak sama nazwa wskazuje – nie jest to koncert wirtuozowski, w którym partia solowa wysuwa się na pierwszy plan. Partia organów jest tu subtelnie wtopiona w brzmienie orkiestry. Wykonanie tej kompozycji było bardzo staranne, a zarówno Borowicz jak i Białko z pietyzmem różnicowali narrację pod kątem artykulacji, dynamiki i agogiki. Trudno jednak tchnąć życie w coś, w czym tego życia nie ma…

W zasadzie jedynym utworem w programie koncertu, który bez wątpienia przetrwał próbę czasu, był poemat symfoniczny Richarda Straussa Tako rzecze Zaratustra. Tutaj rola organów jest odmienna niż w dziele Guilmanta. Są one wtopione w brzmienie, zintegrowane z resztą orkiestry. Choć wstęp, ilustrujący wschód słońca, kojarzy chyba każdy, to poemat ten wykonuje się względnie rzadko. Ja sam słyszałem go raz, bardzo wiele lat temu, kiedy w Warszawie dyrygował nim Stanisław Skrowaczewski. Wykonanie Borowicza było bardzo dobre, bo było konkretne – dyrygent nic nie przeciągał, narracja płynęła wartko i z wyczuciem, a tempa były znakomicie i trafnie dobrane. Świetnie wypadła fuga, która była celowo trochę rozmyta, choć poszczególne wejścia tematu były czytelnie zaznaczone. Borowicz pierwszy raz w życiu dyrygował tym dziełem i pokazał tą interpretacją wielką klasę. Jeśli chodzi o mankamenty wykonania to były one niezależne od dyrygenta. Przede wszystkim akustyka sali jest dość niewdzięczna, a dźwięk nie ma czasu, aby spokojnie wybrzmieć. Być może z tego też powodu brzmienie orkiestry w tutti wydawało mi się dość głuche i suche. Filharmonii Krakowskiej zdecydowanie przydałaby się nowa sala…

 

foto. Krzysztof Kalinowski / Filharmonia Krakowska

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.