Interpretacje symfonii Antona Brucknera pod batutą Stanisława Skrowaczewskiego to dla wielu, wliczając w to grono piszącego te słowa, wzorcowe kreacje tych dzieł. Najbardziej znany jest cykl wszystkich jedenastu symfonii (w tym dwóch nienumerowanych – f-moll i d-moll), który artysta zrealizował z Deutsche Radio Philharmonie Saarbrücken Kaiserslautern dla firmy Oehms. Te albumy są najbardziej znane i najłatwiej je dostać. Płytomaniak przeszukujący rozmaite strony może też trafić na nagranie Dziewiątej z Minnesota Orchestra z końca lat 90. (Reference Recordings), a także na nagrania Trzeciej, Piątej i Siódmej z London Philharmonic Orchesta z lat 2012 – 2014. Skrowaczewski pozostawił jednak po sobie kilka innych nagrań muzyki Brucknera. Są to mało u nas znane, trudno dostępne i drogie koncertowe nagrania dla firmy Denon. Zrealizowano je w Japonii w latach 2009 – 2010 z udziałem Yomiuri Nippon Symphony Orchestra. Wydany w 2012 roku box zawiera trzy krążki z ostatnimi symfoniami austriackiego kompozytora, aczkolwiek każdą z tych płyt można również zakupić osobno. W tym wypadku trzeba się liczyć z kosztem ok. 120 zł za album, co oczywiście zależy od kursu walut i naszego szczęścia. Cały box kosztuje minimum 300 zł, a więc wcale niemało. Czy japońskie nagrania Skrowaczewskiego warte są zachodu i takich pieniędzy?
Spróbujmy znaleźć odpowiedź na to pytanie. Zacznijmy od pierwszej płyty, zawierającej VII Symfonię E-dur. Muszę przyznać, że jest coś niezwykłego w sposobie, w jaki Skrowaczewski rozpoczyna to dzieło. Cichutkie tremolo smyczków i płynący powoli śpiew wiolonczel mają w sobie coś magicznego. Jest w budowaniu formy tych dzieł przez dyrygenta niezwykłe wyczucie. Jest koncentracja i cierpliwość w kształtowaniu narracji. Jest świetne wyczucie proporcji brzmienia, pozwalające usłyszeć detale każdej z sekcji nawet w odcinkach tutti w głośnej dynamice. Jest ciepło, jest nasycenie barwy, jest niezbędna plastyczność brzmienia i masywność sekcji blachy. Jest też głębokie uczucie i zrozumienie, szczególny rodzaj mądrości wynikający z długotrwałego wykonywania ukochanego utworu. Skrowaczewski jako mały chłopiec usłyszał przypadkiem Adagio z tej symfonii Brucknera i, jak potem wspominał, wpadł w dziwny trans i przez kilka dni nie wiedział, co się z nim właściwie dzieje. „Byłem w niebie” – tak mówił potem o tym doświadczeniu. Kiedy słuchasz tego nagrania Adagia – czujesz, o co chodziło Skrowaczewskiemu. Scherzo jest buńczuczne i zamaszyste, ze świetną solówką trąbki, a trio odpowiednio skontrastowane pod względem tempa i wyrazu. Finał jest rześki, spontaniczny i doskonale rozplanowany. Sposób w jaki wykonawcy powolnym crescendo budują ostatnią kulminację zapiera dech w piersiach.
Ósma jest dziełem jeszcze bardziej rozbudowanym w stosunku do swojej poprzedniczki. Skrowaczewskiemu udało się stworzyć w tym dziele spójną, zdyscyplinowaną i wciągającą narrację. Tempa są, jak na Brucknera, dość szybkie, co przekłada się na intensywność tej wersji. Fascynuje wyczucie dyrygenta dla wszelkich, najlżejszych odcieni emocji, wszelkich zawahań i gradacji dynamiki. Fascynuje chyba nawet bardziej niezwykła intensywność, z jaką Skrowaczewski wgłębia się w świat muzyki Brucknera. Posłuchajcie tylko jak powoli, z niesamowitą delikatnością płynie przepiękne Adagio. Nic się tu nie przeciąga, niczego nie jest za dużo. Urzeka miękkie, pastelowe i nasycone brzmienie zespołu; urzeka naturalność przepływu muzyki i poczucie proporcji. Finał łączy w sobie monumentalizm i przejrzystość.
Również interpretacja Dziewiątej stoi na bardzo wysokim poziomie. Część pierwsza rozwija się naturalnie, a Skrowaczewski stawia na niespieszny, aczkolwiek płynny przepływ narracji. Poszczególne epizody łączą się ze sobą w logiczny i naturalny sposób. Fragmenty tutti nie przytłaczają potęgą brzmienia, ale są za to rewelacyjnie selektywne. Nawet brutalne Scherzo frapuje wielością wątków i planów narracyjnych jakie dostrzegli i wydobyli wykonawcy. Rytm jest podkreślony w wyraźny sposób, a orkiestra brzmi przejrzyście nawet w najszybszych momentach. Wieńczące (z konieczności, bo czwartej części Bruckner nie zdążył ukończyć) Symfonię Adagio tylko potwierdza klasę Skrowaczewskiego. Nie odnajdziemy tu ostrości à la, Jochum, polski dyrygent ponownie stawia na pastelową przejrzystość brzmienia orkiestry, ze znakomicie stopionym brzmieniem blachy.
Wiecie, jaki jest spójny mianownik tych interpretacji, co je łączy? Są uczciwe w stosunku do kompozytora i w stosunku do jego intencji. Nie odnajdziemy w interpretacjach Skrowaczewskiego furii Furtwänglera czy poczucia bezruchu jak u Celibidache. Polski dyrygent podchodzi do tych dzieł w intelektualny i obiektywny sposób. Muzyka płynie niespiesznie i naturalnie, bez wydziwiania i epatowania przez artystę swoją osobowością. Podoba mi się dźwięk, jaki Skrowaczewski wydobył w Yomiuri Nippon Symphony Orchestra. Jest bardzo selektywny, jednocześnie nasycony, pastelowy, ale też lekki, pozbawiony tego ciężaru i masywności do jakiego zdążyło nas przyzwyczaić wielu innych dyrygentów w wykonaniach tych dzieł. Jakość dźwięku jest kosmiczna. To, co dobiega z głośników/słuchawek jest krystalicznie czyste i przestrzenne. Dopieszczony jest każdy detal – a to akord drewna, a to pizzicato smyczków, a to pomruk tub wagnerowskich. Żaden detal nie jest zbyt mały czy nieistotny, a wszystko to zrobione jest na jednym, spokojnym oddechu.
Wobec tak wysokiej jakości tych nagrań nie pozostaje nic innego jak tylko zdjąć czapki z głów, a następnie włożyć płytę od odtwarzacza i pozwolić wykonawcom unieść się w świat tej muzyki. Ten album jest warty każdej złotówki, jaką na niego wydacie.
Ps. To nie są wszystkie nagrania symfonii Brucknera dla Denona. Mamy jeszcze nagrania Symfonii nr 0, drugie nagranie VIII Symfonii (ze stycznia 2016 roku), a także V Symfonię, którą Denon planuje wydać w drugiej połowie bieżącego miesiąca, razem z dwoma innymi albumami z nagraniami dzieł Szostakowicza i Schumanna.
Anton Bruckner
VII Symfonia E-dur
VIII Symfonia c-moll
IX Symfonia d-moll
Yomiuri Nippon Symphony Orchestra
Stanisław Skrowaczewski – dyrygent
Denon