Niedawno na rynku ukazało się (chyba po raz pierwszy) kolejne nagranie pod batutą Sergiu Celibidache. Decydenci sięgnęli tym razem po dzieła Maurice’a Ravela. Nie ma co prawda (może to i dobrze?) tych jego najbardziej oczywistych utworów: Bolera, Pawany dla zmarłej infantki, mamy za to dwie suity z baletu (chociaż Ravel używał wobec tego utworu określenia „symfonia choreograficzna”) Dafnis i Chloe, La Valse, a także Nagrobek Couperina. Muzyka Ravela, kompozytora tworzącego na styku impresjonizmu i neoklasycyzmu, jest barwna, mistrzowsko orkiestrowana, ale kontury melodyczne i rytmika są w jego dziełach o wiele wyraźniej podkreślone niż w kompozycjach Claude’a Debussy’ego. Rumuński dyrygent odnalazł się w świecie muzyki autora Morza, o czym pisałem już dawno temu. Ravel jednak wymaga innego podejścia.
Rozpoczynające pierwszą suitę Nokturn i Interludium utrzymane są w powolnym tempie, jest tu więc mnóstwo czasu, aby pokosztować barwnej, ale jednocześnie nieco statycznej muzyki, wspartej wokalizującym, traktowanym kolorystycznie chórem. Budowanie napięcia i przejście do dynamicznego Tańca wojennego wydało mi się udane, a wartkie tempo i zawadiacki wyraz tej części pasowały do charakteru muzyki. Problemy zaczęły się w drugiej suicie, złożonej z trzech części: Świt, Pantomima i Taniec ogólny. Autor jednej z recenzji, które czytałem, zachwycał się gorącą, zmysłową, erotyczną atmosferą, jaką wytworzył Celibidache. Czy tak jest w istocie? Moim zdaniem nie. Przede wszystkim całość jest dość bezbarwna. Dźwięk, zarówno chóru jak i orkiestry, jest mało mięsisty. Brzmienie nie jest też selektywne i wiele detali umyka, zubożając fakturę i pozostawiając niedosyt wrażeń. Nade wszystko zaś Celibidache najwyraźniej nie był w stanie tchnąć w swoją orkiestrę życia i energii. Kiedy w muzyce zbliża się kulminacja jest po prostu głośniej. Tyczy się to zwłaszcza Tańca ogólnego, gdzie muzyka nabiera (a przynajmniej powinna!) niepowstrzymanego, szaleńczego rozpędu, a na pierwszy plan wysuwa się żywa, pulsująca rytmika. Nie ma w tym wykonaniu nic specjalnie kontrowersyjnego, ani w ogóle nic specjalnego. Po obiecującym początku staje się nudne i nie oddaje sprawiedliwości muzyce Ravela. Dutoit, Ozawa i Stokowski poradzili sobie z tym zadaniem o niebo lepiej.
Interesująco, celowo mętnie i mało przejrzyście rozpoczyna się Walc. Tutaj tę fatalną zmysłowość rzeczywiście czuć, czuć też, że dyrygent czuje muzykę i że zdołał przekonać do niej swój zespół. Jest tu wiele dobrych momentów, które nadarzają się zwłaszcza wtedy, kiedy mowa o fragmentach utrzymanych w powolnym tempie i w cichej dynamice. Kulminacje nie zawsze zachwycają, a czasem wydają się wręcz niedograne. Samo zakończenie jest bardzo spokojne i pokazuje, że fascynacja buddyzmem zen, z czym się Celibidache bardzo obnosił, nie idzie w parze z interpretowaniem ostrej i temperamentnej muzyki.
Zdecydowanie najlepiej ze wszystkich utworów na płycie wypada Nagrobek Couperina. Tutaj charakter samej muzyki najwyraźniej najbardziej odpowiadał też dyrygentowi. Świetne, eleganckie i wyważone jest Preludium, fascynuje leniwie rozkołysana, ale jakże przez to zmysłowa Forlana. Przepięknie brzmią flety i obój solo w Menuecie. Dęte drewniane (rożek angielski, flet i obój) brylują ponownie w wolnym, środkowym odcinku Rigaudona, gdzie towarzyszy im subtelne, quasi-gitarowe pizzicato smyczków. Dawno nie słyszałem tego utworu zagranego tak dobrze, w tak wyrazisty i jednocześnie wysmakowany sposób.
Nierówny zestaw. Lubiący ostatni utwór na pewno będą zadowoleni, ale obawiam się, że ani realizacja fragmentów Dafnisa, ani La Valse nie są do końca satysfakcjonujące.
Maurice Ravel
I & II suita z baletu Daphnis et Chloé
La Valse
Le Tombeau de Couperin
Philharmonischer Chor Münchnen
Münchner Philharmoniker
Joseph Schmidhuber – kierownik chóru
Sergiu Celibidache – dyrygent
BR Klassik