Pisałem to wiele razy i powtórzę raz jeszcze: nie zawsze kompozytor jest najlepszym wykonawcą swoich utworów. Jak jest w przypadku Arama Chaczaturiana i jego nagrania fragmentów baletów Spartakus i Gajane? Obawiam się, że nie umiem udzielić Wam jednoznacznej odpowiedzi. Obawiam się, że również to, że władze sowieckie w łaskawości swojej pozwoliły kompozytorowi wyjechać do Wiednia i nagrać tam właśnie te, a nie inne utwory, miało podłoże polityczne. Ormiański kompozytor nagrał więc z Wiener Philharmoniker dla Dekki fragmenty dzieł o jawnie ideologicznym wyrazie. Zostawmy jednak te dywagacje i przejdźmy do samej muzyki i do nagrania.
Muzyka Chaczaturiana pełnymi garściami czerpie z motywów ormiańskich. Przenikają one melodie jego utworów, wpływają na barwną orkiestrację, na żywą, motoryczną rytmikę. Wszystko to składa się na bardzo specyficzny koloryt. To krzykliwa, często jaskrawa muzyka, nie zawsze wysokich lotów. Posłuchajcie sobie Hopaka z Gajane – ociera się o banał.
Jak radzi sobie z własną muzyką Chaczaturian? Jak radzą sobie z nią Wiedeńczycy? Chaczaturian wirtuozem batuty nie był, ale rezultat jego spotkania z Wiener Philharmoniker jest więcej niż satysfakcjonujący. Interpretacja kompozytora jest energiczna, preferuje on przy tym pełny, bogaty dźwięk sekcji smyczków. Przepięknie zagrane są Adagia ze Spartakusa i z Gajane – ekspresyjne, pełne uczucia i wyrazu. Nie mogłem się jednak przekonać do bardziej motorycznych fragmentów. Oczywiście również są zagrane przepięknie, a dźwięk jest fenomenalny – ciepły, bezpośredni i selektywny, ale problem leżał paradoksalnie właśnie w nadmiarze elegancji. Wszystko tu jest gładkie, kulturalne i grzeczne. Esencja muzyki Chaczaturian leży gdzie indziej. Nie w elegancji, ale w krzykliwości, która czasami ociera się o przaśność. Tutaj macie recenzowane właśnie nagranie Chaczaturiana:
Wszystko tam jest w porządku, ale weźmy sobie sławny Taniec z szablami i niemniej znaną Lezginkę i posłuchajmy teraz wersji, w której Loris Tjekavorian dyryguje National Philharmonic Orchesta:
Czujecie różnicę? Nie chodzi o to, że krytykuję Wiedeńczyków – dali Chaczaturianowi 100%, ale National Philharmonic dała Tjeknavorianowi 150%.
To jednak nie koniec atrakcji (albo „atrakcji”) zawartych na płycie. Na słuchacza czeka jeszcze balet Aleksandra Głazunowa Pory roku ok. 67. Ernest Ansermet dyryguje tutaj L’Orchestre de la Suisse Romande. Są kompozytorzy o których zapomniano niesłusznie, ale są też oczywiście tacy, których muzykę nie bez powodu skrywają mroki zapomnienia. Taką właśnie postacią jest Głazunow, a Pory roku nie są dziełem, które w jakikolwiek sposób zmieniłoby moje zdanie o jego dorobku. Ta muzyka jest po prostu żałośnie wtórna. Rozwodniony Czajkowski, bez polotu i iskry. Możecie pomyśleć, że tak skupiłem się na Chaczaturianie, że Głazunowa zignorowałem i wysłuchałem go bez należytego skupienia. Prawda jest jednak taka, że przesłuchałem tego utworu cztery razy i werdykt jest bezlitosny: tu się nie ma na czym skupiać. To nie jest muzyka, która Cię poruszy, która zostanie w Tobie i będzie rezonować tak długo, aż do niej wrócisz. Nie wiem, kto i jak namówił Ansermeta do nagrania tego utworu. Francuski dyrygent kieruje nim bez zbytniego zaangażowania, z typowo francuskim détachement. Szwajcarska orkiestra bardzo dobrze wywiązuje się ze swego zadania, ale jakość gry ustępuje Wiedeńczykom. Brzmienie jest też cieńsze, nie tak bogate i ekspresyjne. Jeśli chcecie – posłuchajcie sami:
Komu polecam płytę? Fanom Chaczaturiana albo tym, którzy chcą mieć fragmenty Gajane i Spartakusa w znakomitym wykonaniu i rewelacyjnym dźwięku. Nie zawiedziecie się 😉
Aram Chaczaturian
Fragmenty baletów Spartakus i Gajane
Wiener Philharmoniker
Aram Chaczaturian – dyrygent
Aleksandr Głazunow
Balet Pory roku op. 67
L’Orchestre de la Suisse Romande
Ernest Ansermet
Hmm, ciekawe dlaczego Szostakowicz tak cenił Głazunowa?
Szostakowicz miał wobec Głazunowa dług wdzięczności jako pedagoga i mentora. Głazunow wspierał Szostakowicza, był też bardzo dobrym nauczycielem, ale to niestety nie zawsze idzie w parze z byciem dobrym kompozytorem. W przypadku Szymanowskiego było dokładnie odwrotnie.