Chicago Symphony Orchestra & Riccardo Muti w Musikverein

W Stanach Zjednoczonych działa pięć orkiestr, zaliczanych do ścisłej światowej czołówki a określanych mianem „wielka piątka”. Należą do tej kategorii zespoły z Bostonu, Chicago, Cleveland, Filadelfii i Nowego Jorku. Ich trasy koncertowe nie należą może do rzadkości, ale nie zmienia to faktu, że są to zawsze wydarzenia wielkiej wagi, przyciągające tłumy słuchaczy i uwagę krytyki. Okazje do posłuchania którejś z tych orkiestr w Polsce nadarzały się sporadycznie. Pamiętam jeszcze występ Nowojorczyków z Lorinem Maazelem i Emanuelem Axem w Warszawie wiele lat temu, kilka dobrych lat temu zespół z Chicago także pojawił się w stolicy, gdzie wystąpił pod batutą Riccarda Mutiego, szefa artystycznego zespołu. Zdecydowanie więcej szczęścia do występów tych zespołów ma Wiedeń. CSO pod batutą Mutiego wystąpiła tu w bieżącym sezonie artystycznym w Musikverein aż trzy (!!!) razy, skorzystałem więc z okazji, aby wybrać się i posłuchać w ich wykonaniu Messa da Requiem Verdiego. Orkiestrze towarzyszył zespół Singverein der Gesellschaft der Musikfreunde in Wien i, last but not least, kwartet solistów: Krassimira Stoyanova (sopran), Daniela Barcellona (alt), Francesco Meli (tenor) i Riccardo Zanellato (bas).

Pisałem niedawno na temat stylu dyrygenckiego Riccarda Mutiego. Poniedziałkowy koncert tylko utwierdził mnie w przekonaniu o wielkiej klasie tego dyrygenta. Ruchy ma krągłe, płynne, zamaszyste, eleganckie i pełne gracji, ale jednocześnie pozbawione ostentacji. Jego kontakt z orkiestrą wskazywał na długą wzajemną znajomość (Muti kieruje CSO od 2010 roku) i wyczulenie zespołu na gesty dyrygenta. Jego wskazówki realizowane były ochoczo i bez ociągania. Sława Chicago Symphony Orchestra jest w pełni uzasadniona. Sekcja smyczków dysponuje jedwabistym, ciepłym i nasyconym brzmieniem, a wiele innych orkiestr mogłoby się od niej uczyć umiejętności prowadzenia śpiewnej kantyleny. Nie wiem skąd się w Chicago biorą muzycy grający w sekcji blachy. Jestem skłonny uwierzyć, że ściągają ich z jakichś najdalszych zakamarków kosmosu, bo gra takiej jakości, tak barwna, precyzyjna i czysta pod względem intonacji należy do rzadkości. Drewno i perkusja także było znakomite, ale nie zwracały na siebie aż takiej uwagi w porównaniu z wymienionymi wcześniej sekcjami. W tej ostatniej zaś największą uwagę zwracała partia wielkiego bębna, na którym grała, świetnie zresztą, drobnej postury perkusistka.

Włoski dyrygent wykonał utwór Verdiego bez zbędnych udziwnień, jedynie w Tuba mirum i w Libera me pozwalił sobie na pełne patosu zwolnienia tempa. Poza tym była to interpretacja lojalna wobec zapisu nutowego, romantyczna w wyrazie, pełna ognia i żaru, zrealizowana z przekonaniem i pewnością. Wielkie wrażenie robiło zwłaszcza świetne panowanie nad ogromnymi kontrastami dynamicznymi. Początek utworu był cichy i eteryczny, ledwo słyszalny, natomiast wszystkie potężne odcinki tutti, czy to w Dies irae, Tuba mirum, Rex tremendae czy Sanctus brzmiały nie dość, że soczyście, to jeszcze przejrzyście. Nic się tam nie gubiło, nikt nikogo nie zagłuszał, ba, Muti był w stanie wydobyć w takich miejscach ciekawe detale, zwłaszcza w partii blachy, które innym kapelmistrzom jakoś umykają. W zasadzie jedynym elementem, którego wykonawcom nie udało się dobrze zrealizować, były efekty przestrzenne w Tuba mirum. Dwie grupy trąbek były rozmieszczone po dwóch stronach sali na parterze, jednak cóż z tego, skoro przestrzeni było za mało, aby dobrze oddać to intrygujące nawoływanie, rozlegające się z założenia w wielkiej przestrzeni.

Jeśli idzie zaś o solistów to najlepsze wrażenie zrobił pełen ekspresji i wyczucia śpiew Barcellony, charakteryzujący się na dodatek piękną barwą. Znana z ról w operach Verdiego Stoyanova lata świetności ma już za sobą, a pod koniec koncertu, zwłaszcza w Libera me, jej głos zdawał się mały i zmęczony, nie była też w stanie przebić się przez orkiestrę. Śpiew Melego i Zanellata nie pozostawił szczególnych wrażeń. Ot, byli, zaśpiewali, nie zrobili nic źle, ale i niczym szczególnym nie zapisali się w pamięci słuchającego.

Nie da się jednak zaprzeczyć, że było to wielkie wydarzenie, koncert, o którym będzie się długo pamiętać. A gdyby tak kiedyś Muti wraz z Chicago Symphony Orchestra skusili się na ponowną wizytę w Polsce i na występ w Katowicach albo we Wrocławiu? Jak zespół tej klasy zabrzmiały w naszych najlepszych salach, które są przecież lepsze pod względem akustyki niż sala wiedeńskiego Musikverein?…

 

foto. Todd Rosenberg/Chicago Symphony Orchestra

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.