Chopin i jego Europa (26 VIII 2024)

Poniedziałkowy koncert London Symphony Orchestra pod batutą Antonia Pappana odbył się w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Niestety, gdyż Sala Moniuszki znana jest z fatalnej, pozbawionej pogłosu akustyki, która raczej nie sprzyja komfortowemu odbiorowi muzyki. Włoskiego dyrygenta słyszałem już w Wiedniu, gdzie w listopadzie dyrygował Orchestra dell’Accademia Nazionale di Santa Cecilia Roma i Chamber Orchestra of Europe w grudniu. Włoski kapelmistrz zrobił na mnie pozytywne wrażenie umiejętnością prowadzenia jędrnej, ciepłej kantyleny, choć oceniłem go wówczas raczej jako liryka, którego niekoniecznie może interesuje podkreślanie dramatyzmu wykonywanych kompozycji. Ciekawiło mnie, jak wypadnie jego występ z LSO, czyli z orkiestrą która ma raczej chłodny dźwięk.
W pierwszej części koncertu znalazł się, ponownie na festiwalu, Koncert e-moll Fryderyka Chopina z Brucem Liu jako wykonawcą partii solowej. Dobrze że padło na niego, cenię go bowiem o wiele bardziej niż Cho, z którym Pappano wystąpił w Wiedniu. Powiedzieć, że Liu zagrał e-molla fenomenalnie to nic nie powiedzieć. Fazioli, na którym grał, miał lekki i jasny dźwięk, który świetnie pasował do charakteru dzieła. Grał na nim lekko, zwiewnie, rewelacyjnie pod względem barwy, artykulacji i, last but not least, wyczucia stylu muzyki. Może w kilku miejscach jego rubato wydało mi się z początku zbyt retoryczne, ale tak przecież grali pianiści, których grę zarejestrowano na początku XX wieku i jest to podejście, które u Chopina jednak się sprawdza. Inną rzeczą była wyraźnie słyszalna frajda, którą Liu czerpał z muzykowania. To nie był Chopin grany na klęczkach, to był Chopin wykonany w duchu radości i zabawy. Także orkiestra pozytywnie zaskakiwała. Pappano nie odegrał przygrywki, kierował Londyńczykami uważnie, a brzmienie orkiestry było przejrzyste, gdzie trzeba – śpiewne, w innych miejscach ostre i zdecydowane, a przy tym bogate w zaskakujące niuanse, takie jak wydobyte w różnych miejscach środkowe głosy. Było też wyraźnie słychać, że artyści wykonują tę muzykę uważnie i z zaangażowaniem. I jedynie akustyka była tu mocno rozczarowująca, gdzieś zginęły bowiem detale partii blachy. Fakt – ta sekcja nie jest tu najważniejsza i niewiele ma do grania, ale mogła być słyszalna. Jednym słowem – było to wydarzenie, a Liu okazał się warty rozgłosu, który go otacza.
Na koncercie się jednak nie skończyło – jako pierwszy bis zabrzmiał Nokturn Es-dur op. 9 nr 2 w salonowym opracowaniu Pabla Sarasatego, który pianista wykonał razem z koncertmistrzem. Tu także była lekkość i zabawa, bowiem w momencie, w którym skrzypek grał kadencję, Liu odszedł na chwilę od fortepianu, usiadł na jego miejscu słuchał jego gry z założonymi rękoma. Niewiele miał tu jednak do roboty, bo to skrzypek prowadził melodię, a on jedynie akompaniował. Tego jednak było publiczności mało (wcale się nie dziwię), więc pianista zagrał jeszcze Etiudę Ges-dur op. 10 nr 5, ponownie pokazując świetne wyczucie chopinowskiego stylu.
Daniem głównym była na tym koncercie Pierwsza Sibeliusa. Na jednym z wiedeńskich koncertów Pappano poprowadził poemat symfoniczny En Saga tego kompozytora, a jego pełna niuansów i świetnie podkreślonej śpiewnej melodyki interpretacja tego dzieła wypadła znakomicie i zrobiła na mnie duże wrażenie. Pierwsza należy do wczesnych dzieł Fina, jest jeszcze rozlewna i romantyczna, ale są w niej miejsca niesamowicie charakterystyczne, mroczne i surowe, zapowiadające już jego późniejszy styl. Wiele tu ciekawych rozwiązań brzmieniowych w postaci krótkich solówek – a to duet skrzypiec solo, a to wiolonczela, kontrabas, harfa czy tuba, nie wspominając już o klarnecie, który całą rzecz rozpoczyna. Po wysłuchaniu tego wykonania utwierdziłem się w przekonaniu, że Pappano wyjątkowo dobrze Sibeliusa czuje i rozumie, potrafi też wydobyć z jego muzyki niezbędny dramatyzm. Wielka intensywność emocjonalna i zaangażowanie wykonawców sprawiały, że była to kreacja, której słuchało się z zapartym tchem i z wielkim poruszeniem. Elastyczność cieniowania dynamiki (zwłaszcza w przepięknej części wolnej), eteryczne piana, a także znakomicie dobrane, subtelne rubata sprawiały, że narracja była urozmaicona i ciekawa. Świetna, miękka była blacha, ze szczególnym uwzględnieniem trąbki w części pierwszej. A wszystko od początku do końca wyśpiewane, elastyczne i pełne życia. Na przeszkodzie w pełnym rozkoszowaniu się tym wykonaniem stanęła jedynie sucha akustyka sali, która sprawiła też, że w kilku miejscach (zwłaszcza w pierwszym ogniwie) drzewo nie było należycie słyszalne. Ba, nie było też dobrze słychać nawet tak oczywistych rzeczy jak uderzenia w talerze w finale. Ale to drobne zastrzeżenia, niezależne przecież od wykonawców. Nic dziwnego że owacja była huraganowa, a Pappano poprowadził na bis Valse triste Sibeliusa, utwór, który bardzo często można usłyszeć w tej roli.
PS. Czy tylko mnie główny temat Pierwszej kojarzy się z muzyką Nino Roty do Ojca chrzestnego, a motyw ze Scherza z Under Pressure The Queen?
foto. Wojciech Grzędziński/NIFC

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.