Pierwotnie solistką podczas koncertu Kammerorchester Basel pod dyrekcją koncertmistrza zespołu Antonia Viñualesa Péreza miała być Hélène Grimaud. Ostatnio słyszałem ją na żywo 10 lat temu, kiedy w FN grała Koncert d-moll Brahmsa z Kaspszykiem. Nie pamiętam za bardzo, jakie zrobiła na mnie wtedy wrażenie, ale chyba nieszczególne, skoro nie szukałem pretekstu, aby usłyszeć ją po raz kolejny. Zastąpił ją znany mi już z występu w NOSPR z Markiem Janowskim Francesco Piemontesi. Tam jednak grał Burleskę Richarda Straussa, niespecjalnie ciekawe dzieło, więc jego nazwisko nie utkwiło mi za mocno w pamięci, co jest o tyle ciekawe, że jego grę oceniłem wysoko.
Zanim jednak pianista zasiadł do fortepianu, zabrzmiała Uwertura C-dur z 1832 roku, jedyny utwór orkiestrowy autorstwa Fanny Mendelssohn-Hansel, starszej o 4 lata siostry Felixa Mendelssohna. Okazała się ona być utworem wcale zgrabnym, pozbawionym jakichś większych komplikacji, ale przyjemnym w odbiorze. A odbiór był też o tyle dobry, że wykonanie ujawniło, że mamy do czynienia z zespołem wysokiej klasy, grającym precyzyjnie i z energią.
Piemontesi zaś wykonał partię solową w Czwartym Beethovena. Nie wiem czy słyszałem kiedykolwiek na żywo lepsze wykonanie tego dzieła (niestety nie było mnie w Warszawie kiedy grał je Garrick Ohlsson). Była to interpretacja niezwykle zniuansowana, barwna, delikatna i koronkowa, z przepięknymi, eterycznymi wręcz pianami, wykonywanymi na granicy słyszalności. Podobnie jak w przypadku recitalu Kate Liu czy Garricka Ohlssona, można było się w tym graniu całkowicie zatopić i wejść w świat tego dzieła. Piemontesi był bardzo dobrze zgrany z orkiestrą, która czujnie reagowała na jego sugestie. W trakcie wykonania zdarzył się mały wypadek – koncertmistrzowi pękła struna, przejął więc instrument od osoby ze swojej sekcji, a muzyk z ostatniego pulpitu opuścił estradę, aby zmienić uszkodzony element. Był więc z tego powodu mały moment dekoncentracji, ale nie wpłynął na ogólne wrażenie. Ważna rzecz – w drugiej części artysta grał tryle o oktawę wyżej niż zazwyczaj. Otóż w wiedeńskim Musikverein znajduje się egzemplarz koncertu z odręcznymi uwagami Beethovena, który (dla siebie samego) zapisał taki wariant wykonywania tego odcinka. Na bis Piemontesi wykonał Etiudę b-moll op. 4 nr 3 Karola Szymanowskiego, a zrobił to przepięknie, plastycznie budując kulminację i świetnie podkreślając śpiewność melodii.
Daniem głównym była jednak VII Symfonia e-moll, dzieło Emilie Mayer, twórczyni epoki romantyzmu, napisane w latach 50. XIX wieku. Ciekawy to przypadek, bowiem w przeciwieństwie do Mendelssohn-Hansel, której działalność nie wykraczała poza salony, Mayer tworzyła także symfonie (których napisała w sumie osiem), a także opery i kwartety. Była więc profesjonalną, świetnie wykształconą kompozytorką, której udało się przebić i której za życia urządzano koncerty monograficzne. Siódma ma tradycyjny układ czteroczęściowy. Podstawowe pytanie brzmi jednak: czy to dobra muzyka? Cóż, słychać że napisał to ktoś gruntownie wykształcony, kto rzemiosło dobrze opanował. Symfonia miała swoje dobre momenty i wykonana była bardzo dobrze (świetna, ostra artykulacja smyczków w Scherzo), ale słychać było też niestety, że natchnienia to w tym dziele za bardzo nie było. Na bis zabrzmiała brawurowo wykonana Uwertura C-dur op. 24 Felixa Mendelssohna. Udany koncert – Kammerorchester Basel to zgrany, świetny zespół. Jego gry słucha się z dużą przyjemnością.
foto. Wojciech Grzędziński/NIFC
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl