Garrick Ohlsson i Apollon Musagète Quartet – runda druga. Tak można by nazwać koncert, który odbył się o godzinie 17 na Jasnej. Program był ułożony niezwykle ciekawie i obiecująco. Koncert rozpoczęło wykonanie Kwartetu C-dur Dysonansowego KV 465 Wolfganga Amadeusa Mozarta, po którym zabrzmiał Lansamer Satz, wczesne dzieło Antona Weberna, jednego z czołowych XX-wiecznych awangardzistów. Na papierze wyglądało to interesująco, niestety wcale tak nie brzmiało. Nie wiem co stało się z tym zespołem, jakiego rodzaju kryzys przechodzi i dlaczego brzmi tak jak brzmi. A brzmi nieciekawie. Nie ma w tej grze ani entuzjazmu ani komunikacji. Artyści wychodzą na estradę z grobowymi minami, zajmują swoje miejsca przy pulpitach, po czym każdy z nich zajmuje się realizacją swojej partii. Nie ma wzajemnych spojrzeń, uśmiechów ani wymiany energii. W rezultacie muzyka brzmi blado, jakby była zduszona i wymuszona, staje się też nudna i monotonna.
W drugiej części koncertu Ohlsson dołączył do AMQ w wykonaniu Kwintetu g-moll Dmitrija Szostakowicza. Miło wiedzieć, że od czasu do czasu można jednak usłyszeć u nas dzieła tego kompozytora. Mniejszą przyjemnością było natomiast wysłuchanie tego wykonania. W pierwszej części zdarzyło się dość dużo nierównych wejść, długa solówka skrzypiec była grana pod dźwiękiem, a ostre rytmy były nieostre, zamazane. Nie było tu też emocji – ani tragedii, ani szyderstwa, a Szostakowicz jest kompozytorem, który jeńców nie bierze. Albo wykonawcy wejdą w tę muzykę i sugestywnie przekażą jej zawartość albo polegną. Z dużą przykrością stwierdzam że wczoraj do tego właśnie doszło. Także Garrick nie błyszczał – grał swoją partię bardzo przyzwoicie, ale skrzydeł nie rozwinął.
Program wieczornego koncertu w S1 składał się z dzieł Beethovena i Schuberta (te ostatnie w oryginale albo w wersjach Brahmsa, Regera lub Weberna). Grała AUKSO Orkiestra Kameralna Miasta Tychy pod dyrekcją Marka Mosia (dawno już ich nie słyszałem!), przy fortepianie zasiadła nieznana mi grecko-niemiecka pianistka Danae Dörken, a śpiewało dwóch Prégardienów – Christoph (ojciec) i Julian (syn). Program wykonano bez przerwy, na jednym oddechu, a wszystkie utwory łączyły się ze sobą, tworząc spójną opowieść. Publiczność poproszono też o powstrzymanie się od oklasków (niestety nie wytrzymała). Koncert rozpoczęła uwertura do baletu Beethovena Twory Prometeusza, następnie zabrzmiały pieśni Schuberta Prometheus (Julian), Greisengesang (Christoph), Der Vater mit dem Kind i Der Erlkönig (w duecie). To była nieoficjalna pierwsza część koncertu. Co mogę powiedzieć o wykonaniach? Od samego początku było słychać, że AUKSO jest w znakomitej formie – grali wyraziście, ale jednocześnie subtelnie, lekko, ze świetną artykulacją, kapitalnie cieniując dynamikę. Słychać było wyraźnie, że Moś świetnie ich przygotował. Jeśli chodzi o obu śpiewaków to reprezentują taki poziom maestrii, że wgłębienie się w szczegóły i opisywanie, w jaki sposób tworzą swoje kreacje, jest bardzo trudne. To kwestia dogłębnego zrozumienia i przeżycia wykonywanych pieśni, kwestia wejścia w taką symbiozę z idiomem kompozytora, że nic w interpretacji nie dzieje się przypadkiem, ale jednocześnie wszystko jest naturalne i logiczne. Christoph śpiewa w sposób bardziej stateczny, piękną barwą i z wyrazistą dykcją. Julian jest bardziej młodzieńczy, bardziej emocjonalny i ekspresyjny. Prawdziwie wzruszającym przeżyciem było doświadczanie interpretacji pieśni Ojciec i dziecko, w której czuło się autentyczne wzajemne ciepło i głęboką więź łączącą obu mężczyzn. Była w tym umykająca opisowi bezpośredniość, dobitnie pokazująca jak blisko życia może być sztuka. Nie przepadam za Królem olch w wersji Regera (zdecydowanie wolę wersję Berlioza), ale wykonanie tej pieśni w duecie było absolutnym majstersztykiem dramaturgii, który (niestety!) sprowokował oklaski.
Nieoficjalną drugą część rozpoczęła drapieżnie wykonana uwertura Coriolan, po której Julian wykonał arię Meine Seele ist erschüttert z mało znanego oratorium Beethovena Chrystus na Górze Oliwnej. W Lied vom Wolkenmädchen z opery Alfonso und Estrella panowie ponownie połączyli siły, a chociaż nie jest to arcydzieło, to w tym wypadku wykonanie było lepsze niż sam utwór. Der Wegweiser z Podróży zimowej (w wersji Weberna) wykonał Julian, Totengräbers Heimweh zabrzmiał w interpretacji Christopha przejmująco, choć artysta wykonywał tę pieśń oszczędnie, natomiast Der Doppelganger ze zbioru Łabędzi śpiew był w wykonaniu Juliana po prostu wstrząsający siłą ekspresji. Na zakończenie zabrzmiały Nacht und Träume oraz, last but not least, Im Abendrot. Całość była przeżyciem tak głębokim i intensywnym, że z trudem przychodzi mi pisanie o tym, co zdarzyło się na tym koncercie. Dla mnie osobiście był to chyba najlepszy jak do tej pory koncert festiwalu. W tym doborowym towarzystwie jedynie pianistka niczym się nie wyróżniała, a jeśli już to strojem, który był kompletnie od czapy i nie pasował do charakteru wieczoru.
Foto. Wojciech Grzędziński/NIFC
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl