Program niedzielnego koncertu Wiener Philharmoniker pod batutą Christiana Thielemanna składał się „tylko” z dwóch utworów, były to jednak dzieła potężne rozmiarami, emocjonalnie i muzycznie nad wyraz treściwe.
Pierwszym z nich była Verklärte Nacht Arnolda Schönberga, napisany w 1899 roku na sekstet smyczkowy, ale wykonany w ostatecznej wersji na orkiestrę smyczkową z 1943 roku. Dzieło oburzało konserwatywną część środowiska muzycznego w momencie powstania, a trzeba przyznać, że także dziś nadal brzmi świeżo i porusza do głębi. Odbiorców bulwersowała nie tylko wyrafinowana harmonika, ale także treść poematu Richarda Dehmela, na którym oparł się kompozytor. Dochodzi w nim do nocnego spotkania niegdysiejszych kochanków. Kobieta wyznaje mężczyźnie, że jest w ciąży z innym, ale on wybacza jej, a wybaczenie symbolizuje tytułowe rozjaśnienie. Interpretacja pod batutą Thielemanna była dokładnie taka, jaka być powinna. Smyczki brzmiały stopliwie, grały jak jeden organizm, dźwiękiem ciepłym, gęstym i ekspresyjnym (dużo wibracji!), a sposób prowadzenia narracji był zupełnie trafny w stosunku do charakteru poszczególnych sekcji dzieła. Były tam więc odcinki, w których ataki poszczególnych sekcji były ostre jak brzytwa (fenomenalne były zwłaszcza kontrabasy!), były tam odcinki eteryczne, grane cichutko i niemal nieśmiało, frazowane z elegancją i zmysłowością. Fascynujące były kulminacje – ekstatyczne, potoczyste, pełne desperacji, grane z wielką elastycznością pod względem tempa i dynamiki. Był to emocjonalny, dekadencki roller coaster, kończący się tytułowym rozświetleniem. Publiczność nagrodziła dzieło Schönberga gorącą owacją.
W drugiej części koncertu znalazła się Symfonia alpejska op. 64 Richarda Straussa, ukończona w 1915 roku. Jest to bez wątpienia jedna z najbardziej monumentalnych symfonii programowych w repertuarze, świetny przykład ilustracyjności czy, szerzej rzecz ujmując, tego co można nazwać stylem inkluzywnym w muzyce. Dzieło Schönberga, choć inspirowane utworem literackim, w warstwie muzycznej nie zawiera bezpośrednich odniesień do tego, co zostało opisane w wierszu Dehmela. Natomiast dzieło Straussa, będące muzycznym opisaniem całodniowej górskiej wycieczki, zawiera mnóstwo elementów dźwiękonaśladowczych. Słychać tu dzwonki pasterskie, maszynę naśladującą wycie wiatru czy dźwięk wielkiej blaszanej płyty, naśladujący grzmoty. Dzieło składa się z dwudziestu dwóch sekcji granych attacca, odpowiadającym poszczególnym etapom wędrówki, od nocy i wschodu słońca do zachodu i nocy. Dzieło ma formę łukową, a rozpoczyna się i kończy identycznie, w niskim rejestrze w żałobnej tonacji b-moll. Alpejskiej nie gra się zbyt często, bo to dzieło wymagające ogromnego składu (m.in. hekelfon – basowa odmiana oboju, klarnet basowy, 8 waltorni, w tym 4 tuby wagnerowskie, 4 trąbki, 4 puzony, 2 tuby, czelesta, organy i, last but not least, 16-osobowy zespół dęty za sceną), trudne dla orkiestry, nic więc dziwnego że jej wykonanie przyciągnęło do Musikverein istne tłumy. I słusznie, był to bowiem wielki popis wirtuozerii i muzykalności. Ogromna orkiestra brzmiała jak jeden organizm, a wszystkie sekcje były tu ze sobą w doskonałej harmonii. Czy były to pełne słodyczy smyczki, figlarne drewno, czy grająca wirtuozowsko blacha, która nawet w najbardziej ekscytujących odcinkach tutti potrafiła zachować wielką kulturę i piękno dźwięku. Thielemann prowadził to potężne dzieło bardzo sprawnie, umiejętnie sterując balansem pomiędzy poszczególnymi sekcjami orkiestry. Dyrygował oszczędnymi, czytelnymi ruchami, nie było w tym dyrygowaniu nic z popisywania się czy zgrywania, było ono bardzo rzeczowe i dawało sugestywne rezultaty. Można się zżymać, że Alpejska jest efekciarska, że to muzyka filmowa bez obrazu, ale nie sposób zaprzeczyć, że na żywo wywiera ogromne wrażenie i jest dziełem porywającym. Nic więc dziwnego, że o ile już po pierwszej części koncertu owacja była entuzjastyczna, to po drugiej przybrała postać iście frenetyczną, a oklaski trwały jeszcze długo po tym jak orkiestra zeszła już z estrady. Thielemann wracał więc na estradę sam i kłaniał się oklaskującym go melomanom.
foto. Dieter Nagl/Wiener Philharmoniker