Z początkiem sezonu artystycznego 2023/2024 szefową berlińskiej Konzerthausorchester została Joana Mallwizt. Zespół nie zerwał jednak więzów ze swoim poprzednim szefem, a Christoph Eschenbach powrócił tym razem na estradę, aby poprowadzić dwa monumentalne dzieła – Verklärte Nacht Arnolda Schönberga i VII Symfonię E-dur Antona Brucknera. Oba utwory słyszałem już w tym roku na żywo. Pierwszy dwukrotnie, w lutym w wykonaniu Christiana Thielemanna i Wiener Philharmoniker i na początku grudnia w interpretacji Alexandra Soddy’ego i Wiener Symphoniker, drugi zaś poprowadził Herbert Blomstedt (grała Gewandhausorchester) w ramach bukaresztańskiego Enescu Festival. Materiał do porównań jest więc poważny.
Verklärte Nacht zabrzmiała w wykonaniu Eschenbacha romantycznie. Smyczki grały dźwiękiem pełnym, mocnym, wyrazistym i ekspresyjnym, z dość dużą wibracją. Eschenbach prowadził to dzieło niespiesznie, z pietyzmem i sugestywnością budując napięcie i jednocześnie pozwalając muzyce oddychać. Uzyskał też ciemne, gęste, niemal smoliste brzmienie, które kojarzyło mi się z tym, które słyszałem w interpretacji Thielemanna. Nie był to jasny i przejrzysty dźwięk z interpretacji Soddy’ego. Podejście Eschenbacha dobrze sprawdziło się w tej gęstej pod względem faktury, schromatyzowanej, namiętno-ekstatycznej magmie dźwiękowej. Końcowy odcinek, symbolizujący tytułowe rozjaśnienie mocno kontrastował z tym co działo się wcześniej, dawał poczucie katharsis.
Siódma Brucknera rozpoczęła się od eterycznego, przepięknego tremola skrzypiec, ponad którym wiolonczele rozsnuły piękną, soczystą i rozśpiewaną kantylenę. Piękne to było i bardzo poruszające. Eschenbach kilka razy zaskoczył w tym ogniwie, wprowadzając mocno retoryczne zmiany tempa, zwłaszcza w momentach kiedy następowało przejście z jednej sekcji do kolejnej. Brzmienie orkiestry – bardzo satysfakcjonujące, gęste, ciemne, masywne, z przepiękną, barwną i nasyconą blachą. Świetnie wypadła ona zwłaszcza w drugim ogniwie, które rozwijało się powoli i z wielkim pietyzmem. W Scherzo dyrygent mocno podkreślił rytmikę, co w połączeniu z niespiesznym tempem dało bardzo trafne wrażenie rustykalności. Finał był prowadzony w wartkim tempie, przez co brzmiał radośnie, ale był też jednocześnie pełen napięcia. Wielką zaletą było poczucie organiczności formy – logicznego rozwijania wątków, a także płynnego (choć paradoksalnie czasem mocno zaznaczonego) przechodzenia z jednej sekcji w drugą. Była to więc interpretacja szalenie wyrazista, osobista, pełna ciekawych, subiektywnych akcentów (których było zdecydowanie mniej w wykonaniu Blomstedta). Nic dziwnego że wykonanie to publiczność nagrodziła długą i głośną owacją. Obserwowanie dojrzałego mistrza przy pracy nad cenionym przez niego repertuarem to wielki przywilej, tym bardziej że i orkiestra była zaangażowana i słychać było, że dała z siebie Eschenbachowi wszystko, o co ten ją poprosił.
foto. Marco Borggreve