Daniel Barenboim & Berliner Philharmoniker grają Francka i Faurégo

„Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść niepokonanym” – śpiewał Perfect. Pisząc relacje z berlińskich koncertów Daniela Barenboima oceniałem jakość jego pracy surowo. Ktoś kto nie był na tych koncertach mógłby więc może pomyśleć, że przesadzam i jestem zbyt czepliwy w stosunku do żywej legendy. Otóż właśnie pojawia się okazja, aby na własne uszy przekonać się, co Barenboim aktualnie wyprawia na podium dyrygenckim. Na rynek trafił niedawno nowy album artysty, zawierający dwa dzieła francuskie – Symfonię d-moll Césara Francka i suitę Peleas i Melizanda Gabriela Faurégo, zarejestrowane w czerwcu 2023 roku podczas koncertów w Berlinie. W opisie nagrania zamieszczonym z tyłu okładki i na stronie Deutsche Grammophon można poczytać o tym, jak długa i wyjątkowa jest współpraca pomiędzy Barenboimem a Berlińczykami. No tak, ALE… czy aby na pewno o to właśnie chodzi słuchaczowi, odbiorcy i potencjalnemu nabywcy płyty (która na Amazon.pl kosztuje ponad 100 zł)? Bo osobiście jestem jednak zdania, że chodzi o to, aby posłuchać muzyki w najlepszym możliwym wykonaniu. Tego tu zaś nie uświadczymy.

Barenboim nagrał już Symfonię d-moll Césara Francka z Orchestre de Paris w 1976 roku. Tempa w tamtej interpretacji są w normie:
I – 18:32, II – 10:02, III – 11:17 [39:51].
Tym razem jednak artysta przeszedł samego siebie – w jego nowej interpretacji czasy trwania poszczególnych ogniw to odpowiednio:
I – 21:22, II – 12:50, III – 12:55 [47:07]
To duża, a nawet bardzo duża różnica. Mógłby ktoś jednak powiedzieć, że nadal się czepiam, bo to przecież wizjonerska kreacja, różna od wszystkich innych. Coż, jest to prawda, ale bycie inną nie czyni jej przecież automatycznie lepszą. W tym przypadku jest wręcz odwrotnie, bowiem bardziej paskudnego wykonania tego dzieła w życiu nie słyszałem (i mam nadzieję, że już nie usłyszę). Na czym zasadza się owa paskudność? Zacznijmy od rzeczy najbardziej oczywistej, a mianowicie od rozwleczonych temp, zastosowanych w dziele, którego autor zdecydowanie bardziej rozgadał się niż streścił. Jest to połączenie, które w tym przypadku daje katastrofalne rezultaty. Wersja Barenboima wydaje się trwać w nieskończoność, a symfonia dłuży się niemiłosiernie. Równie katastrofalny jest brak kontrastów dynamicznych i agogicznych. W części pierwszej nie ma praktycznie żadnego kontrastu pomiędzy powolnym wstępem a szybką częścią zasadniczą. Taka ospałość jest zaś w stanie wykończyć nawet symfonię Brucknera (czego doświadczyłem na własnej skórze). Aaron Copland powiedział kiedyś, że słuchanie V Symfonii Vaughana Williamsa kojarzy mu się z patrzeniem przez trzy kwadranse na przeżuwającą krowę. Słuchając Symfonii Francka pod Barenboimem miałem wrażenie, że patrzę na starego mamuta przedzierającego się z mozołem przez trzęsawisko. Trąbowiec co chwila grzęzł i momentami zatrzymywał się, nie mogąc złapać tchu, ale pomimo tego parł nadal, z uporem i wysiłkiem. Ataki orkiestry są ciężkie, masywne, a artykulacja to coś, co zdarza się innym. Najlepszym (?) przykładem jest początek trzeciej części, w której smyczki powtarzają jeden dźwięk w rytmie ósemkowym. Tutaj brzmi to absolutnie fatalnie, a dźwięki zlewają się ze sobą w jednego wielkiego bezwładnego sonicznego gluta. Nie jest to ani majestatyczne, ani dostojne, ani sensowne pod względem kształtowania narracji muzycznej. Powiem więcej – jest to kompromitujące – zarówno dla orkiestry jak i dla dyrygenta. Słuchanie tego wykonania to droga przez mękę. A jeśli ktoś wątpi – to świetnych nagrań Symfonii d-moll jest całe mnóstwo. Beecham, Monteux, Munch, Muti, Paray, Bernstein, Stokowski, Mengelberg – tych kilka wersji tego dzieła najbardziej zapadło mi w pamięć, a gdybym w niej jeszcze pogrzebał, to pewnie wyciągnąłbym jeszcze z dziesięć kolejnych. Ironią losu jest, że kilku wspomnianych dyrygentów nagrało ten utwór w bardziej zaawansowanym wieku niż Barenboim (Monteux – 83 lata, Stokowski – 88 lat), a poradzili sobie z nim o niebo lepiej. Cóż, nie z każdym czas obchodzi się łaskawie.

Czteroczęściowa suita Peleas i Melizanda Faurégo nie wypada wcale lepiej niż symfonia, chociaż jest minimalnie mniej karykaturalna i bogatsza w barwy. Ale również interpretacji tego utworu nie mogę nazwać porywającą. Jest nudnawa, a część trzecia, która jest przecież włoskim tańcem, jest potwornie ciężka, niemal odrętwiała.

Nie mam pojęcia dlaczego ten album ukazał się na rynku. Barenboim miał już swoją wspaniałą karierę, nagrał to dzieło, a jego nowa wersja jest po prostu kompromitująco zła. Cóż, maestro to maestro. Nie przyjmie przecież do wiadomości (jak swego czasu Toscanini), że nie ma już kompetencji do wykonywania swojego zawodu. Jak widać wybrał, żeby „jak posąg pychy samotnie stać”.

 

César Franck
Symfonia d-moll

Gabriel Fauré
Pelléas et Mélisande op. 80

Berliner Philharmoniker
Daniel Barenboim – dyrygent

Deutsche Grammophon

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.