Ćwierć wieku temu pianista i dyrygent pochodzenia żydowskiego Daniel Barenboim wraz z krytykiem literackim i aktywistą amerykańskim palestyńskiego pochodzenia, Edwardem Saidem, założyli West-Eastern Divan Orchestra. Cel był i jest szczytny – jednoczyć artystów ponad podziałami, prowadzić międzynarodowy dialog i promować pokojową koegzystencję. W orkiestrze grają bowiem muzycy pochodzący z Bliskiego Wschodu – z Egiptu, Iranu, Izraela, Jordanii, Turcji, Libanu, Palestyny, Syrii i, last but not least, z Hiszpanii, gdzie zespół rezyduje na stałe. Jego nazwa nawiązuje do wydanego w 1819 roku zbioru poematów Johanna Wolfganga Goethego, West-östlicher Divan (Dywan Zachodu i Wschodu), inspirowanego z kolei postacią perskiego poety, Hafiza. W poniedziałek w Filharmonii Berlińskiej odbył się koncert uświetniający rocznicę powstania orkiestry. Dyrygował Barenboim, co wcale nie jest oczywiste, bo nie jest przecież tajemnicą że sędziwy artysta zmaga się z problemami zdrowotnymi i nie występuje już tak często jak kiedyś.
W programie znalazły się dwa znane i lubiane utwory. Pierwszym był Koncert skrzypcowy e-moll Felixa Mendelssohna, w którym partię solową wykonał urodzony w 1997 roku Yamen Saadi, który kształcił się w Barenboim-Said Akademie, a w następnie był koncertmistrzem West-Eastern Divan Orchestra. Wykonanie jego i Barenboima było bardziej romantyczne niż klasyczne. Jeśli przyjąć że taka estetyka jest trafna (a moim zdaniem nie jest), to może interpretacja ta mogłaby się podobać. Zwłaszcza w pierwszej części było tam ciekawe rubata, jakieś zawahania ekspresji czy tempa. To ostatnie było jednak konsekwentnie stanowczo zbyt wolne w stosunku do tego, czego ta muzyka potrzebuje. Akcenty rytmiczne nie były też odpowiednio zaznaczane, a ataki wszystkich sekcji były miękkie, puchate i pozbawione ostrości. Ucierpiała na tym także druga część, w której nie było odpowiedniej koncentracji i poczucia linii. Brane jako całość było to wykonanie rozczarowująco ostrożne, grane bez pazura. Trudno mi powiedzieć coś więcej na temat gry Saadiego ponad to, że grał ostrożnie i powoli. Zdarzyło mu się kilka omsknięć w intonacji na samym początku, co też nie poprawiło wrażenia. Orkiestra też nie zaprezentowała tu pełni swoich możliwości.
Po przerwie zabrzmiała IV Symfonia Es-dur Antona Brucknera, czyli Romantyczna. Barenboim cieszy się sławą znakomitego wykonawcy dzieł austriackiego kompozytora. Ma w dorobku fonograficznym aż trzy cykle jego symfonii – jeden z Berliner Philharmoniker, drugi ze Staatskapelle Berlin, a trzeci z Chicago Symphony Orchestra. Jednak to jak obecnie dyryguje dziełami tego kompozytora to zupełnie inna historia. Czwarta Brucknera trwa zazwyczaj w większości nagrań ok. 65 – 70 minut. W poniedziałkowej interpretacji Barenboima trwała zaś ok. 95 minut. Oczywiście nie mierzyłem czasu trwania poszczególnych części, ale wiedziałem o której druga część koncertu się rozpoczęła i wiedziałem o której powinna była się zakończyć. Oczywiście jak ktoś jest zorientowany w nagraniach swoich ulubionych utworów ten wie, że takie ekstremalne przypadki wydłużania tempa już się zdarzały – celowali w tym zwłaszcza, jeśli przy dyrygentach jesteśmy, Bernstein, Celibidache czy Klemperer, a wśród pianistów choćby Gould czy Pogorelich. Ale jest jeden warunek – trzeba umieć to robić. Trzeba umieć wytworzyć specyficzną atmosferę, przekonać orkiestrę i publiczność do swojej wizji. Nie sądzę aby Barenboim to potrafił. Gra orkiestry była nieprecyzyjna (szczególnie tyczyło się to drzewa i blachy w Scherzo), miękka i płaska pod względem dynamiki, przez co monumentalne w zamierzeniu kulminacje nie wywierały pożądanego wrażenia. Brzmienie nie miało tego nasycenia, jakie cechuje np. Wiener Philharmoniker, Gewandhausorchester czy choćby berlińskiej Konzerthausorchester (a tak się składa, że akurat te orkiestry słyszałem ostatnio w dziełach Brucknera, mam więc jeszcze ich dźwięk w głowie). Rezultat był monotonny i mało sugestywny. Barenboim dyrygował ledwo widocznymi, delikatnymi ruchami, które nie były w stanie pobudzić muzyków do bardziej energicznej gry.
O ile więc cel i dążenia, jakie przyswiecały Barenboimowi podczas zakładania West-Eastern Divan Orchestra są nadal aktualne i nadal potrzebne, to gorącą owację, jaką zgotowano dyrygentowi podczas tego koncertu odebrałem bardziej jako ogólny wyraz sympatii i szacunku dla całokształtu jego osiągnięć.
foto. Monika Ritterhaus
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl
nie drewna, tylko drzewa,
Klemperer jest autorem jednej z najszybszych interpretacji..
Barenboim czegoś nie umie…
Dziękuję za czujną lekturę. Co do Klemperera – owszem, w Czwartej wziął szybkie tempo (a jest nawet nagranie, w którym wyrobił się w 52 minuty), ale ogólna tendencja była jednak w jego przypadku (zwłaszcza jak był starszy) odwrotna.