Program jaki Daniil Tifonov przygotował na swój recital w NOSPR, pozostawał w silnym związku z albumem Chopin. Evocations, jest więc naturalne, że na koncercie pojawiły się utwory zawarte na tej płycie. W pierwszej części koncertu artysta zagrał Variaciones sobre un tema de Chopin Federico Mompou, Chopina z Karnawału Roberta Schumanna, Studie (Hommage à Chopin) Edvarda Griega, Nokturn op. 33 Homage to John Field Samuela Barbera, Un poco di Chopin z 18 Morceaux op. 18 Piotra Czajkowskiego i Wariacje na temat Chopina op. 22 Siergieja Rachmaninowa. Druga część recitalu obejmowała tylko Sonatę b-moll op. 35.
Pierwsza część była arcyciekawa. Świetnie wypadły Wariacje Mompou, oparte na Preludium A-dur Chopina. To błyskotliwy utwór, pełen najrozmaitszych, pomysłowych przekształceń głównego tematu, i w taki właśnie – efektowny i zajmujący sposób wykonał go Trifonov. Pokazał tu dużą sprawność i wyczucie na niuanse kolorystyczne i dynamiczne. Jak najbardziej na plus zaliczyć też trzeba utwory Schumanna, Griega, Barbera i Czajkowskiego, jednak bez wątpienia najlepsze były Wariacje Rachmaninowa, oparte na Preludium c-moll. Był to najlepiej zagrany utwór w programie, dzieło w którym Trifonov najwięcej miał okazji, żeby pokazać piękne, doskonale wyśpiewane kantyleny. Sposób różnicowania tempa i dynamiki był ciekawy i zajmujący, była w tym graniu logika i ogromny ładunek ekspresji. Wykonanie utworu Rachmaninowa liczę bardzo na plus. Na plus trzeba też zaliczyć sposób operowania rejestrami przez Trifonova. Żaden z nich nie jest przerysowany, wszystkie łączą się ze sobą, tworząc pełne, nasycone, quasi-symfoniczne brzmienie. Wysoki rejestr jest perlisty, ale nie nazbyt krzykliwy, basowy – ciemny i mocny, ale nigdy nie dominuje nad resztą faktury.
O ile więc swoją grą w pierwszej części Trifonov zasłużył na miano muskularnego liryka (może trochę w stylu Richtera?), o tyle wykonaniem Sonaty Chopina przesunął się do kategorii kombinatorów. Pierwsze dwie części były do zaakceptowania, chociaż ten właśnie pełny, mocny i mięsisty dźwięk, który pasował jak ulał do Rachmaninowa, tutaj nie wydawał się dobrany zbyt szczęśliwie. Chopin jednak zdecydowanie lepiej wypada (albo inaczej – ja takiego Chopina bardziej lubię) kiedy jest przejrzysty pod względem faktury i szybszy. Niektóre miejsca w pierwszych dwóch częściach były też trochę zamazane. Największą jednak niespodziankę artysta sprawił w Marszu. Rozpoczął go w tempie bardzo powolnym. Nie wiem, czy nie grał wolniej nawet niż Sokołow, którego słyszałem w FN dłuższy czas temu. O ile jednak starszy kolega umiał się w tym tempie Adagissimo odnaleźć, zbudować tam jakąś strukturę i wygenerować napięcie, o tyle Trifonov miał dobry pomysł, z którym nic nie zrobił. Doszedł do miejsca, w którym w sopranie wchodzi główny temat i… nic. Wszedł, ale był tak rozczarowująco cichy i niemrawy. Również trio było bardzo powolne i mało konkretne. Powrót głównego tematu rozpoczął się w forte, co było tyleż zaskakujące co niespójne. Później Trifonov zrobił stopniowe decrescendo, aż do zamierających, mruczących gdzieś w dali dźwięków w niskim rejestrze. Mało udane to było – przekombinowane, wymuszone i niezgodne z architektoniką tej części. Zakończenie było udane, a ostatnie dwa, stabilizujące akordy, świetnie rozwiązały napięcie.
Na bis usłyszeliśmy kapitalnie zagraną, arcyefektowną trzecią część VIII Sonaty Prokofiewa i Largo z Sonaty wiolonczelowej Chopina w opracowaniu Alfreda Cortota. Uczucia mam więc co do Trifonova mieszane. Niekoniecznie mam ochotę słuchać jego Chopina, ale Rachmaninowa i Prokofiewa jak najbardziej. No i może ktoś mnie w końcu przekona do Skriabina?
foto. Grzegorz Mart/NOSPR