Narodowe Forum Muzyki zaserwowało słuchaczom podczas piątkowego koncertu ciekawy program, zgrabnie podzielony na dwie części. Pierwsza z nich, amerykańska, była trochę jazzująca i trochę rozrywkowa, druga, francuska, stricte impresjonistyczna. Pomimo tego wszystko to jakoś złożyło się na ciekawą i dość zróżnicowaną całość.
Program rozpoczęło Divertimento Leonarda Bernsteina. Taki to muzyczny groch z kapustą – mamy tu i części teoretycznie bardziej poważne, jak Walc i Mazurek (w którym za nic nie mogłem dosłuchać się rytmów mazurkowych, za to był recytatyw oboju z Piątej Beethovena), jak i rozrywkowe – Samba czy Blues. Czy łączyło się to w jakąś spójną całość? W żadnym wypadku. Słuchało się jednak tego wykonania miło, a Oue potraktował dzieło swego mentora czysto rozrywkowo, gimnastykując się efekciarsko i kończąc każdy numer efektowną pozą, która prowokowała publiczność do braw. Miało to swój urok i pasowało do muzyki.
W Koncercie F-dur George’a Gershwina usłyszeliśmy niemieckiego pianistę Franka Dupree. Grał z bardzo dobrym wyczuciem stylu, dobrze radził sobie z trudną pod względem rytmicznym partią solową, a w lirycznej drugiej części oczarował perlistością i delikatnością. Miałem mieszane uczucia względem orkiestry. Zdarzały się wejścia poszczególnych grup mało pewne, nieostre i niezdecydowane. Oue kierował zespołem powściągając zbędne gesty do minimum. Zachwycające było solo trąbki con sordino w drugiej części. Trochę melancholijne, trochę zawadiackie, przepiękne pod względem barwy.
Pięknie wypadło Preludium do Popołudnia fauna Claude’a Debussy’ego. Orkiestra brzmiała przejrzyście, a tempo Oue narzucił dość wartkie, co w przypadku tego utworu nie jest złym pomysłem. Świetne było solo fletu i oboju, a i partie harf były bardzo umiejętnie wydobyte.
Słuchając II Suity z Dafnisa i Chloe Maurice’a Ravela upewniłem się w poczuciu, że chór jest jednak w tym utworze niezbędny. Bez tego elementu całość brzmi po prostu… łyso, nawet biorąc pod uwagę fenomenalnie bogatą (i fenomenalnie akuratną!) orkiestrację. Orkiestra rozpoczęła Lever du jour, pierwszą część suity, niemrawo i niepewnie. Oue nie wydobył z muzyki pięknych solówek drewna i skrzypiec, przez co miało się wrażenie przymglenia i zamazania detali. Na szczęście później było już tylko lepiej. W Pantomimie ponownie mieliśmy okazję do usłyszenia przepięknego solo fletu, a Taniec ogólny porywał energią. Długie owacje były bez wątpienia zasłużone, a Oue gratulował po kolei praktycznie wszystkim członkom orkiestry. Nieczęsto zdarza się dyrygent, który tak docenia zespół, z którym występuje.
Nasunęły mi się podczas tego koncertu dwie refleksje. Po pierwsze – to trudno mi będzie znieść rocznicowy zachwyt nad muzyką Bernsteina. Słuchałem trochę jego kompozycji, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że są strasznie wymęczone i momentami pretensjonalne. Dobrze wychodziła mu z tego wszystkiego muzyka rozrywkowa, a najlepiej – dyrygowanie i edukowanie. Serii Young People’s Concerts z lat 50. nic w tej materii do tej pory nie dorównało.
Do drugie – nie potrafię wyczuć Oue. Gimnastykuje się na podium, robi dziwne miny, a ja cały czas zastanawiam się, czy on się nie potrafi powstrzymać czy po prostu próbuje przypodobać się publiczności?… Ale jeśli coś wydaje się być bez sensu, a działa, to może po prostu lepiej przyjąć to takim jakie jest?…
foto. Sławek Przerwa/NFM