Środowy koncert Wiener Symphoniker w Musikverein wypełniły dzieła Beethovena i Rachmaninowa. Za pulpitem dyrygenckim stanęła Elim Chan, a więc kapelmistrzyni, którą słyszałem już w tej sali dokładnie dwa lata temu (link do tamtej relacji TUTAJ). Poprowadziła wtedy ORF Radio-Symphonieorchester Wien, a ostatnim dziełem w programie były wówczas znakomicie wykonane Tańce symfoniczne Rachmaninowa, w których dyrygentka odnalazła świetny balans pomiędzy energią a śpiewną rozlewnością. Poprzeczkę ustawiła sobie wtedy wysoko, a na II Symfonię e-moll Rachmaninowa w jej wykonaniu czekałem z dużym zainteresowaniem.
Solistą w II Koncercie B-dur Beethovena był Seong-Jin Cho. Jego z kolei słyszałem ostatni raz w listopadzie zeszłego roku, kiedy wystąpił z Pappanem i rzymską Orkiestrą Akademii św. Cecylii w Trzecim Beethovena. Cóż, nie jest żadną tajemnicą, że nie jestem fanem tego pianisty, więcej nawet – im dokładniej porównuję go z innymi pianistami, w tym z laureatami drugiej i trzeciej nagrody Konkursu Chopinowskiego z 2015 roku, tym bardziej przychylam się do stwierdzenia, że jury popełniło błąd, przyznając pierwszą nagrodę akurat jemu. Po wysłuchaniu Drugiego Beethovena zdania nie zmieniłem, chociaż muszę przyznać że był to chyba najlepszy z występów tego pianisty, jakie miałem okazję usłyszeć na żywo. Miał ładne, dźwięczne piana i lekkie, perliste góry, które zrobiły naprawdę dobre wrażenie, podobnie zresztą jak swoboda, z jaką grał. Ale było to jednak wykonanie bezosobowe i pozbawione charyzmy. Nie chodzi mi bynajmniej o to, aby w interpretacji za wszelką cenę pojawiały się jakieś niestworzone idiosynkrazje, ale kiedy słuchałem tego utworu w wykonaniu Argerich, Barenboima, Uchidy czy Zimermana, to wiem, że o coś im chodzi, że są „jacyś”, mają swój rozpoznawalny styl, który jest wyraźnie słyszalny, nawet jeśli nie wychodzą poza ramy wyznaczone przez partyturę. Granie Cho to zaś sprawna realizacja zapisu nutowego. Owszem, momentami przyjemna (zwłaszcza w drugiej części, która wyszła tu artyście o wiele lepiej niż ta w Koncercie c-moll rok temu), ale jednak nie było to wykonanie, które zapadło by mi w pamięć. Inaczej wypada także Bruce Liu, który bawi się muzyką i którego gra jest jednak o wiele bardziej barwna i spontaniczna. Baczną uwagę zwróciło za to brzmienie orkiestry – lekkie, przejrzyste, z ostrą, wyrazistą artykulacją i doskonale dobranymi, naturalnymi tempami.
Świetny dobór temp charakteryzował też wykonanie II Symfonii Rachmaninowa. Była to klasyczna interpretacja, grana wartko, z wyrazistą pulsacją rytmiczną, z ostrymi atakami orkiestry, której można by zarzucić pewien chłód. Gdybym miał szukać analogii do najbardziej znanych nagrań tego dzieła, to powiedziałbym, że wersja Chan była zbliżona do sposobu, w jaki interpretował tę muzykę Mariss Jansons. Zdecydowanie nie było to romantyczne wykonanie w stylu wybuchowej, namiętnej wersji Jurija Temirkanowa czy bardziej miękkiej interpretacji André Previna, nie mówiąc już o hiperromantycznych aż do przesady wersjach Leopolda Stokowskiego czy Nikołaja Gołowanowa. Rzecz w tym, że Rachmaninowa można wykonać tak „chłodno”, a muzyka doskonale to zniesie, jest bowiem sama w sobie tak emocjonalna, że dodawanie do niej kolejnych uniesień jest zabiegiem tak samo zasadnym jak złocenie tęczy. Nie ma wszak potrzeby, aby vibrato w kwintecie było tak przesadzone, aby brzmiał on jak soundtrack do jakiegoś łzawego melodramatu. Tutaj wszystko było w doskonałych proporcjach, frazy były pięknie zaokrąglone, ale muzyka cały czas płynęła, nie grzęznąc w sentymentalnym sosie.
Chan dyrygowała oszczędnymi, może momentami nawet nieco kanciastymi ruchami, doskonale komunikując orkiestrze swoje intencje. Zarówno ona jak i cały zespół zebrali gorące brawa, które im się jak najbardziej należały.
foto. Julia Wesely/Musikverein
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl