Sezon w Musikverein rozpoczął się tym razem od koncertu kameralnego. Już solowe pojawienie się każdego z trzech muzyków: Leonidasa Kavakosa, Yo-Yo Ma czy Emanuela Axa, byłoby ważnym wydarzeniem, a co dopiero ich wspólny występ! Grają ze sobą od dawna, a sam dobrze pamiętam ich świetny album z triami Johannesa Brahmsa, wydany przez Sony w 2017 roku. Jeśli chodzi o występy na żywo to Kavakosa słyszałem nie tak dawno temu w Koncercie Brahmsa z Wiedeńczykami i Blomstedtem, a pochodzącego ze Lwowa (i mówiącego doskonale po polsku) Axa słyszałem raz, w 2006 roku, kiedy wystąpił w Filharmonii Narodowej w Warszawie z Koncertem d-moll Brahmsa z Nowojorczykami i Lorinem Maazelem. Yo-Yo Ma był w tym zestawieniu jedynym wykonawcą, którego nie słyszałem wcześniej na żywo
Pierwotnie artyści mieli wykonać opracowanie VI Symfonii Beethovena na trio, jednak plan uległ zmianie i ostatecznie w pierwszej części koncertu znalazło się II Trio C-dur op. 87 Brahmsa, które słyszałem już w tej samej sali w maju (wtedy grali Igor Levit, Julia Hagen i Renaud Capuçon). Wczorajsze wykonanie bardzo mi się podobało, choć było oczywiście nieco inne. To majowe było bardziej energiczne i drapieżne, zaś to wczorajsze poważniejsze w wyrazie, bardziej osadzone jeśli idzie o tempa. Na pierwszym planie praktycznie przez cały czas byli Kavakos i Ma, Ax pozostawał bardziej w tle, ale tak też Brahms pomyślał ten utwór, że fortepian nie wysuwa się na pierwszy plan. Było to wykonanie zrównoważone, pełne liryzmu i ciepła, ale w żadnym razie nie było ono zbyt stateczne czy nudne. Ma i Kavakos grali z umiarkowaną wibracją, co znakomicie pasowało do nastroju muzyki, nie wpadli bowiem w ckliwość ani egzaltację. Tempa dobrali znakomicie, muzyka płynęła naturalnie i bez żadnego zmanierowania. Także technicznie wszystko było na swoim miejscu, jedynie Kavakos miał niewielkie omsknięcie intonacyjne w trzeciej części.
W drugiej części koncertu artyści wykonali Trio B-dur op. 97 Arcyksiążę Ludwiga van Beethovena. Kompozytor zadedykował je swojemu przyjacielowi i patronowi Rudolfowi Johannowi Habsburgowi, najmłodszemu synowi cesarza Leopolda II. Utwór powstał w latach 1810-1811, należy więc do środkowego okresu twórczości kompozytora. Od razu zyskał popularność i wszedł do kanonu, choć prawykonanie w 1814 roku nie było udane. Głuchnący Beethoven nie mógł w zadowalający sposób poradzić sobie z rozbudowaną partią fortepianową, o czym szczegółowo pisał Louis Spohr. Wykonanie tego dzieła w środę wypadło jednak wspaniale. Ax miał tutaj większe pole do popisu niż w dziele Brahmsa, z czego w pełni skorzystał. Grał dźwiękiem miękkim i perlistym, o pięknej barwie. Świetnie komponował się on z soczystą kantyleną i pełnym tonem Ma. Najsłabszym elementem układanki był Kavakos, któremu dość często zdarzały się potknięcia w intonacji. Ale pomijając je była to znakomita interpretacja, pełnokrwista, nie pozbawiona bardziej zadziornych akcentów, zwłaszcza w Scherzo i w finale, w którym muzycy grali ostro i wyraziście. Było widać i słychać, że komunikują się ze sobą, a bez tego przecież dobrej kameralistyki nie ma. Frenetyczne oklaski okazały się pretekstem do wykonania dwóch bisów.
Pierwszym z nich było Andante un poco mosso, czyli druga część z Tria B-dur Franza Schuberta, które wypadłoby zdecydowanie lepiej, gdyby Kavakos popracował nad intonacją. Na drugi bis artyści wykonali temat z Listy Schindlera. Podsumowując – było to dojrzałe, spokojne, naturalne, szlachetne i pełne wzajemnej sympatii muzykowanie trzech przyjaciół.
foto. Julia Wesely/Musikverein
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl