Esa-Pekka Salonen & Iveta Apkalna, czyli inauguracja organów w NOSPR

Organy były w zasadzie jedynym, czego brakowało w NOSPRze. Teraz, kiedy podczas piątkowego koncertu odbyła się ich uroczysta inauguracja, proces pracy nam tą piękną salą jest w zasadzie zakończony. W sali pojawił się nowy instrument w typie XIX-wiecznych francuskich organów symfonicznych, który jest wcale niemałą (instrument ma wysokość piętrowego budynku!) kropką nad i. Specjalnie na tę okazję NOSPR (wespół z kilkoma innymi instytucjami – Berliner Philharmoniker Foundation, Finnish Radio Symphony Orchestra, Orchestre de Paris, Los Angeles Philharmonic i Elbphilharmonie) zamówił u Esa-Pekki Salonena nowy utwór, mający posłużyć do prezentacji możliwości nowego instrumentu. Partię solową w czasie inauguracji wykonała łotewska organistka Iveta Apkalna, dyrygował kompozytor, a grał, oczywiście, NOSPR. Program był bardzo rozbudowany i tak samo treściwy.

Koncert rozpoczęło wykonanie Czwartej Witolda Lutosławskiego. Salonen poprowadził ją przejrzyście, umiejętnie budował napięcie i plastycznie, potoczyście doprowadzał do kolejnych kulminacji. Jeśli chodzi o orkiestrę – znakomicie wypadł klarnet i trąbka. To specyficzna muzyka, eteryczna, nieco odrealniona i bezcielesna. Wydaje się pochodzić z innego świata, a wrażenie tego dopełnia migotliwość faktury. To dzieło ważne dla Salonena. Zamówione zostało przez Los Angeles Philharmonic i prawykonane w 1993 roku pod batutą twórcy, ale dyrektorem orkiestry był wówczas młodziutki Salonen, który prędko zyskał sławę znakomitego wykonawcy muzyki Lutosławskiego. Jego nagranie kompletu symfonii polskiego kompozytora jest wzorcowe, a jak sam stwierdził – orkiestra kocha grać tę muzykę. Uczucia te podziela oczywiście sam Salonen, a i sam Lutosławski dokonał nagrań kompletu swoich utworów właśnie z katowicką orkiestrą. Wielu muzyków pewnie go jeszcze pamięta, nic więc dziwnego, że wykonanie było tak dobre.

Drugim punktem programu była Sinfonia concertante Salonena. W programie znalazło się szczegółowe omówienie dzieła pióra Salonena, w którym tłumaczył strukturę utworu i jego konteksty. Dzieło składa się z trzech ogniw: Pavane and Drones, Variations and DirgeGhost Montage. Dwie pierwsze są raczej kontemplacyjne i nie dają możliwości popisu solowemu instrumentowi, który na dobrą sprawę rozkręca się dopiero w finale. Instrumentacja jest lekka, przejrzysta i migotliwa, przywodziła na myśl brzmienia wyczarowywane z orkiestry przez Ravela bądź Lutosławskiego. Partia solowa była rzecz jasna rozbudowana, ale organy nie były tu wcale cały czas na pierwszym planie. Orkiestra była równie ważna, dlatego dziwi w sumie nazwanie tego utworu symfonią koncertującą. Koncert organowy także nie byłby trafny, najlepszym określeniem byłby chyba „koncert na orkiestrę i organy”, no ale Salonen zdecydował inaczej. Pod względem stylistycznym była to straszna pstrokacizna – mieliśmy tu stylizację muzyki dawnej, muzykę z meczu hokejowego, a także cytat z wczesnośredniowiecznego organum Viderunt omnes Perotinusa. Lubię to dzieło, więc pojawienie się cytatu z niego było szczególnie poruszające. Wątków było dużo, a nawet bardzo dużo i chyba nie do końca spinały się ze sobą. Trochę monotonna wydała mi się kończąca ogniwo drugie pieśń żałobna, poświęcona pamięci matki Salonena, która zmarła kiedy kończył pracę nad tym dziełem. Przed wydaniem werdyktu na temat wartości tego utworu przydałoby się wysłuchać go przynajmniej kilka razy (mam nadzieję, że prędko doczekamy się nagrania), nie sądzę jednak abym finalnie uznał go za arcydzieło.

Ostatnim punktem programu była suita z Cudownego mandaryna Béli Bartóka. Orkiestra zagrała tę barwną i brawurową muzykę barwnie i brawurowo, a więc bardzo satysfakcjonująco, tak jak należało. Salonen prowadził orkiestrę zdecydowanie i wyraziście, sugestywnie podkreślając rytmikę i budując specyficzny klimat tego utworu, który jest jednocześnie namiętny, pełen jednocześnie grozy i komizmu. Jego dość chłodny, rzeczowy sposób dyrygowania sprawia, że muzyka dwudziestowieczna wypada mu znakomicie. Dlatego też suita Bartóka była bardzo satysfakcjonująca, a orkiestra dała z siebie wszystko. Widać też było, że muzycy katowickiej orkiestry, którzy grali pod dyrekcją Salonena pierwszy raz, polubili go. Może więc zawita jeszcze kiedyś na Górny Śląsk i poprowadzi NOSPR po raz kolejny? Kto wie?

W uznaniu zasług dla promocji muzyki polskiej dyrygentowi wręczono zaraz po koncercie medal Gloria artis, przyznany przez dyrektorkę NOSPRu, Ewą Bogusz-Moore i pewnego urzędnika państwowego.

 

fot. Grzegorz Mart/NOSPR

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.