Występ londyńskiej Philharmonia Orchestra pod batutą szefa tego zespołu, dyrygenta i kompozytora Esy-Pekki Salonena, przejdzie do historii jako jeden z najlepszych koncertów sezonu w NFM. Do programu wybrano dwie symfonie, obie zresztą napisane w tonacji D-dur – Drugą Beethovena i Pierwszą Mahlera.
Salonen przy pulpicie dyrygenckim prezentuje się zjawiskowo i charyzmatycznie. Ruchy ma szerokie, zamaszyste, ale jednocześnie czytelne. Jest w nich niewątpliwie jakiś element pozy, jakaś nutka showmaństwa, ale nie sposób oprzeć się wrażeniu, że głównym celem Fina jest jednak (na szczęście!) muzyka – jej wyraz, jej ekspresja i jej charakter. W trakcie dyrygowania Salonen jest skupiony, a ruchy, pomimo że widowiskowe, są starannie zaplanowane i akuratne. Nic nie dzieje się tam przypadkiem, a muzyka wypływająca spod jego batuty jest rześka, racjonalna i pozbawiona wszelkiej uczuciowej nadmiarowości.
Bardzo zyskało na tym podejściu wykonanie Symfonii Beethovena – już od pierwszych taktów imponująco energiczne, zadziorne i klarowne. Salonen z dużą dozą dynamizmu przeszedł od wstępu do ekspozycji, nie różnicował ich od siebie za bardzo, cały czas utrzymywał ostrą i wyrazistą pulsację. Wejścia blachy były ostre i zdecydowane, smyczki grał z wibracją umiarkowaną, prezentując doskonały balans pomiędzy poszczególnymi sekcjami kwintetu. Ani jednego złego słowa nie można było również powiedzieć o drewnie. W pamięć zapadły zwłaszcza świetne fagoty w czwartej części. Imponowała precyzja rytmiczna całego zespołu, kontrola dynamiki, doskonała intonacja, werwa i zaangażowanie. Tempa były szybkie albo bardzo szybkie, ale to tylko nadawało dziełu spójności. Salonen w intrygujący sposób przedłużał pauzy w ostatniej części, co tylko wzmagało i tak już wysoki poziom napięcia.
Symfonia Mahlera rozpoczęła się w sposób absolutnie zjawiskowy. Wstęp w F-dur sam w sobie potrafi wywołać ciarki na plecach, ale pietyzm z jakim potraktowała go orkiestra pod batutą Salonena tylko wzmógł ten efekt. Poprzez ciche, jaskrawe flażolety smyczków, poprzez nawoływania klarnetów, poprzez doskonale zdystansowane nawoływania trąbek za sceną, wykonawcy budowali nastrój pełen napięcia i oczekiwania. Pojawienie się pierwszego tematu w wiolonczelach w D-dur było rześkie i energiczne, ta sama też rześkość i energia przeważała w interpretacji tej części już do końca. Były tu momenty zaskakująco szybkie, takie jak zakończenie ekspozycji czy coda, ale muzyka nigdy nie była zagoniona, a zespołowi udawało się zachowywać krągłość fraz. Przepięknie zabrzmiała fanfara waltorni w ppp, rewelacyjnie, ostro i wyraziście brzmiały wiolonczele, które wprowadzały też temat drugi. Miałem tylko problem, żeby wyłowić trąbki, co dość zaskakujące, bo nie są to przecież instrumenty które mają problem z przebiciem się przez orkiestrę. W zasadzie słyszałem je najlepiej kiedy grały za sceną.
Ostre, szorstkie i brutalne rozpoczęcie lendlera było kapitalne, dynamiczne i znakomicie podkreślało ludowy aspekt tej części. Trudno byłoby o większy kontrast pomiędzy zasadniczym materiałem tej części a triem niż to, co zaprezentował Salonen. Było zagrane leniwie i powoli. Również tutaj dyrygent pokazał, że umie ciekawie zagrać ciszą, umiejętnie oddzielając od siebie poszczególne elementy tej części.
W parodystycznej części trzeciej tempo było momentami zaskakująco wartkie, co tylko podkreśliło jej groteskowy charakter. Świetna była solówka kontrabasu na początku, a także wszelkie wtrącenia fletów czy klarnetów.
I tylko czwartą częścią poczułem się trochę rozczarowany. Była jednak momentami zbyt szybka, a eksperymenty Salonena z tempem w zakończeniu nie były zbyt udane. Wydaje mi się, że silnie doszedł tu do głosu chłodny, nordycki temperament dyrygenta. Nie osłabiło to jednak wrażenia obcowania z wykonawstwem utrzymanym na bardzo wysokim poziomie, słuchania zespołu bardzo zdyscyplinowanego, prowadzonego przez kapelmistrza opanowanego, doświadczonego i wiedzącego czego chce. Chociaż publiczność wstała niemal od razu po zakończeniu symfonii i chociaż oklaskiwała wykonawców gorąco – bisa nie wyklaskała.
Pierwszą Mahlera słyszałem w tym sezonie już po raz trzeci. Wykonanie które słyszałem w zeszłym tygodniu wolę przemilczeć, ale intrygująco wypada porównanie wykonania Salonena interpretacją Guerrery, którą również słyszałem w NFM w grudniu. O ile więc Guerrero zaprezentował drapieżny i momentami agresywny temperament Południowca, o tyle nordycki chłód i opanowanie Salonena pozwoliły przyjrzeć się temu dziełu w innym świetle. Jego wykonanie było czytelne i przejrzyste – i za to należą mu się wielkie brawa.
Philharmonia Orchestra należy do jednej z najlepszych orkiestr jakie ostatnio słyszałem. Nie dorównują może Berlińczykom czy Wiedeńczykom, ale śmiało można postawić ten zespół ex aequo choćby Bawarczyków, którzy grali w Polsce już jakiś czas temu z Jansonsem. W obu przypadkach jest czego słuchać!
fot. Karol Sokołowski/NFM
Zamiast pisać recenzje tak nonsensownych kompozytorów jak Mahler, Rautavaara, czy Gjeiko, których twórczość to zwykły kicz, czy też takich kompozytorów jak Penderecki czy Górecki (chodzi mi oczywiście o ich kompozycje neotonalne), które ocierają się o kicz, warto może odważniej wejść w świat muzyki XX wieku. Polecam więc polską wytwórnie Bolt Records, która udostępnia nagrania zrealizowane w Studio Eksperymentalnym Polskiego Radia . Twórczość takich kompozytorów jak E. Rudnik, B. Mazurek, A. Nordheim, E. Sikora, K. Knittel B. Schaeffer, K. Kolberg jest po prostu wielka. Dla S.E.P.R. tworzył też Penderecki, kiedy jeszcze pisał muzykę a nie postmodernistyczne gnioty.W Bołcie są też płyty współczesnych polskich kompozytorów S. Kupczaka, Z. Krauze, wielkiego K. Serockiego.Polecam też niedawno wydana przez Requiem Recors płytę Monodrama B. Schaeffera, zrealizowaną również w S.E.P.R.Jazda obowiązkowa!!!
Proszę również siegnąć po płyty z katalogu austriackiej wytwórni Kairos Records, gdzie znajdzie Pan kompozycje takich tuzów moderny jak Helmut Lachenmann, Beat Furrer, Salvatore Sciarrino, Georges Appergis, W katalogu Kairosa są dwie genialne polskie kompozytorki Joanna Woźny i Agata Zubel. Zwracam uwage wównież na katalog wytwórni Wergo; tam m.in K.H.Stochhausen, J.Cage, G. Grisey, G. Scelsi i polski akcent-świetna płyta Bloody Cherries Jagody Szmytki . Warto zapoznać się też z twórczością wielkiego duńskiego kompozytora P. Norgarda , brytyjską szkołą New Complexity (H. Birtwistle, B.Ferneyhough, R. Saunders). Niech Pan przestanie bać się dodekafonii,bo deklaracja, że traktuje się ją po macoszemu, to u kogoś kto skończył muzykologie brzmi…proszę wybaczyć …kompromitująco.Taki Enescu to przy Schoengergu cieńka zupka…
We wrześniu Warszawska Jesień i Sacrum Profanum, wiec czekam na recenzje. Na ostatniej edycji Musica Polonica we Wrocławiu Pan nie był a szkoda, bo to świetny festiwal.
Panie Piotrze, dziękuję za komentarz. Przygoda z tzw. „współczechą” to raczej coś, co zdecydowanie wolałbym zostawić specjalistom. Dlaczego? Posłużę się dwoma przykładami. Otóż kiedy dłuższy czas temu miałem okazję przeprowadzić rozmawiać ze śp. Wandą Wiłkomirską i zapytałem ją o granie nowych utworów na Warszawskiej Jesieni, to odpowiedziała mi, że niektóre utwory miały dwa wykonania na raz – pierwsze i ostatnie. A Paul McCreesh powiedział, że nie interesuje go muzyka współczesna z jednego prostego powodu – trzeba wykonać 100 kiepskich utworów, żeby trafić na jeden dobry. Jest jeszcze jeden powód – trzeba to lubić. Byłem na kilku edycjach WJ – zdarzały się naprawdę piękne rzeczy, które zapadały w pamięć, ale policzyć je można na palcach jednej ręki – Libro del frio Fabiana Panisello, Cardimen Ragnhild Berstadt, Libro de las estancias Sancheza-Verdu, Schnee Abrahamsena… Resztę można przemilczeć. Są ludzie, którzy o współczesze będą pisali dużo lepiej niż ja – jak choćby Janek Topolski i cała skupiona wokół niego ekipa „Glissanda”. Chapeau bas – robią świetną robotę. Pana opinia o Góreckim, Pendeckim i reszcie jest bardzo radykalna. Ma Pan do niej prawo i po części i w niektórych przypadkach się nawet z Panem zgadzam (choćby przy Pendereckim). Czy brak sympatii dla dodekafonii jest kompromitacją, nawet dla muzykologa? Nie sądzę. Musiałby Pan posłuchać co czasem muzykolodzy mówią między sobą o niektórych kompozytorach 😉 Doceniam Schonberga, ale nie mogę się zmusić aby jego muzykę polubić i lepiej słucha mi się „cienkiej zupki” rodem z Bukaresztu niż „grubej zupki” (żeby nie powiedzieć – cementu) rodem z Wiednia. Słuchałem w swoim czasie Weberna, słuchałem Bouleza (całego) i to co usłyszałem nie przekonało mnie. Dla mnie to brzmiąca matematyka, spekulacja. Dla mnie muzyka musi coś komunikować, musi coś wyrażać, niekoniecznie musi być oryginalna za wszelką cenę. Nie każdy kompozytor jest Schonbergiem czy Strawińskim.
Dziękuję za odpowiedź ale zasadniczo nie zgadzam się z Pana argumentami. Tezy Wiłkomirskiej i McCreesha, można spokojnie odnieść do wielu obecnie ponownie odkrywanych kompozytorów renesansowych, barokowych czy klasycystycznych, których kompozycje miały premiery dopiero w XX wieku i słuchając ich mam sporo wątpliwości czy są one warte przypominania. Taki Vivaldi czy Handel, którego sporo nagrał McCreesh jest najlepszym przykładem, złego, tandetnego baroku, zaś 4/5 twórczości Mozarta to zwykłe kataryniarstw, nad którym należałoby spuścić zasłonę milczenia.
A czy muzyka musi sobą coś wyrażać, musi coś komunikować? Muzyka to tylko dźwięki, a to co my w niej odnajdujemy zależy wyłącznie od nas i naszych nawyków słuchowych. Jeśli dla Pana jako muzykologa Webern i Boulez to matematyczna spekulacja to jest to wina tego, ze Pana nawyki słuchowe są po prostu niewyrobione i estetycznie jest pan jakieś 100 lat do tyłu.A niestety dużą winę za to ponoszą Pana nauczyciele akademiccy, którzy pozwalają na takie „muzykologiczne” wycieczki na skróty pozostawiające przygodę ze współczechą specjalistom.
Przyznam szczerze, że nie zagłębiam się aż tak bardzo w barok, aby móc potwierdzić ani zaprzeczyć prawdziwości Pana stwierdzenia. Nie wypowiem się na temat roli nauczycieli akademickich w kształceniu moich gustów muzycznych, bo tak się akurat składa, że rola ta była ona praktycznie żadna. Sam kształtowałem swój gust i sam doszedłem do tego co lubię najbardziej i jakie są tego kryteria. Jeśli chodzi o tego nieszczęsnego Bouleza czy Weberna, na których się Pan powołuje – osądzi ich historia. Weberna i Schonberga w zasadzie już osądziła, a świadczą o tym pustki na salach kiedy gra się ich utwory. Za 50 lat o Boulezie będzie się pamiętać jako o dyrygencie, ale szczerze wątpię, aby jego utwory przetrwały próbę czasu. Zdecydowanie nie uważam, aby współczechę zostawiać specjalistom. Współczechy powinien słuchać każdy, ale brnięcie w malkontenctwo to ślepa uliczka.
Oczywiście można biadać i rozrywać szaty nad brakiem wyrobienia i wysmakowania zacofanej publiczności, można wyzywać na Mahlera i Mozarta, nazywać ich „kataryniarzami”. Doprawdy, gdyby osądzać rzeczywistość według Pańskich słów – to kiepski gust mają ci dyrygenci, pianiści i skrzypkowie. Nie znają się. Najpewniej zacofani, wszyscy jak jeden mąż, od Anderszewskiego do Zimermana (no, może oprócz Polliniego, w końcu grał Bouleza). Ba, można nawet o ciasnotę umysłu posądzić wrednych dyrektorów instytucji muzycznych, którzy takie kataryniarstwo propagują, za nic sobie mając cuda i dziwy tworzone przez awangardę.
Można, tylko po co? Nie lepiej zająć się swoim ogródkiem i pisać o tym, co się lubi i co się uważa za wartościowe?
Płytoteka pozostanie „klasyczna”, a jeśli ma Pan siły i chęci propagować współczechę i dzielić się swoimi przemyśleniami – to będę Panu kibicować. Proszę stworzyć swój własny kanał komunikacji i pisać o tym, co uważa Pan za wartościowe i godne poznania. Dam sobie rękę uciąć, że domena http://www.dodekafonicznaplytoteka.pl jest jeszcze wolna.
Szanowny panie Oskarze wybaczy Pan, ale jako muzykolog powinien Pan dysponować odpowiednim aparatem analitycznym w ocenie poszczególnych dzieł muzycznym, a nie opierać się wyłącznie na swoich prywatnych preferencjach. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie historyka sztuki, który by stwierdził, ze architektura gotycka to oznaka barbarzyństwa bądź, ze malarstwo Kandinskyego to bohomazy. Również przyznanie się do słabej znajomości muzyki dawnej jest po prostu kompromitujące i świadczy tylko o ewidentnym braku podstawowego warsztatu zawodowego. Kuriozalne jest również Pana stwierdzenie o pustkach na salach podczas grania Weberna czy Bouleza (a teza ta pewnie dotyczy wszystkich kompozytorów awangardowych XX wieku). Ja często bywam na Promsach gdzie grywana jest muzyka Bouleza, Birtwistle’a, Cage’a czy Cartera i frekwencja na nich jest nie mniejsza niż podczas koncertów muzyką Mozarta, a przecież jest to festiwal dla szerokiej publiczności. Stockhausen, Ligeti czy Lachenmann jest regularnie grywany przez Rattle’a i Filharmoników Berlińskich i sam osobiście słuchałem muzyki tych kompozytorów w tym wykonaniu przy szczelnie wypełnionej sali Berliner Philharmonie.
Dodekafoniczny Survivor from Warsaw Schoenberga był grany na uroczystym koncercie z okazji 25 rocznicy zjednoczenia. Niemiec w Berlinie i orkiestra nie grała do pustych krzeseł. Ciekawe, że skoro ten Schoenberg powoduje według Pana masową ucieczkę słuchaczy z sal koncerowych, to dlaczego organizatorzy zdecydowali się na takie „ryzyko”.Przecież zamiast Schoenberga mógł być Brahms i jego Deutsches Requiem.Mógłbym dalej mnożyć takie przykłady, ale nie wiem czy ma to sens. Próba depresjonowania przez Pana muzyki współczesnej poprzez przytoczenie przykładu Zimermana czy Anderszewskiegi też jest nie trafiona, bo ten pierwszy gra koncert Lutosławskiego i Knapika, a ten drugi Weberna. Jeśli zaś chodzi o o ciasnotę umysłu dyrektorów instytucji muzycznych to proszę sobie postudiować repertuar największych orkiestr symfonicznych na świecie i przekonać się ile jest tam utworów XX/XXI wiecznych- od Weberna i Xenakisa do Lachenmanna czy Sciarrino.I skoro ta awangarda to takie okropne dziwy, to dlaczego filharmonicy z Los Angeles zamówili utwór u Agaty Zubel, kompozytorki której styl estetyczny ściśle nawiązuje do osiągnięć awangard XX wieku?
Rekapitulując powyższe wywody sugeruję aby podwyższył Pan swoje umiejętności zawodowe, bo to co Pan prezentuje obecnie jest kompromitujące dla Pana Almae Matris.
Szanowny Panie,
Pana komentarze zaczynają przekraczać granicę dobrego smaku. Całe szczęście świadczy to o Panu i o Pana kulturze osobistej, a nie o mnie. Pana powyższy komentarz jest ostatnim, jaki publikuję na swoim blogu. Dlaczego? Ponieważ uważam, że swoich frustracji nie powinno się wylewać w przestrzeni publicznej poprzez atakowanie innych. A na pewno inni nie będą tego robili w przestrzeni którą ja zarządzam, a to z bardzo prostego powodu – bo sobie tego nie życzę.
Jeśli nie potrafi Pan sobie wyobrazić historyków sztuki wyrażających takie opinie o katedrach czy poszczególnych malarzach – to jest to tylko i wyłącznie oznaka Pańskich deficytów wyobraźni, ewentualnie ostentacyjnego snobizmu i o wybiórczości percepcji. Sam Pan nazywa dzieła Mahlera i Rautavaary „kataryniarstwem”, ewidentnie więc stosuje Pan te kryteria wybiórczo, tak jak się Panu podoba. Historycy sztuki i muzykolodzy to tylko ludzie, którzy mają swoje sympatie i antypatie. Dziwię się, że muszę w ogóle pisać tego typu truizmy.
Obiektywnie oceniać dzieła muzyczne to ja mogę w swoich tekstach naukowych. Teksty publikowane na blogu są tekstami publicystycznymi, nieraz jawnie prowokacyjnymi, opierają się zaś na moim własnym guście i na moich skrajnie subiektywnych ocenach, do których mam pełne prawo.
Muzyka o której piszę świadczy o moich zainteresowaniach. Ani o muzyce współczesnej, ani o dawnej pisać nie zamierzam, bo nie jest to „moja bajka”. Jest takie powiedzenie, że jak ktoś jest od wszystkiego to jest do niczego. Czy wyobraża Pan sobie specjalistę od średniowiecza piszącego recenzję wykonania symfonii Mahlera? Bo ja nie bardzo.
Swoją drogą – Zimerman do tej pory nie wykonał Koncertu Profesora Knapika.
Jeśli na Promsach gra się współczechę i jeśli słuchają tego tłumy – to świetnie, tylko nie zmienia to faktu, że do historii przejdzie promil tego co się tam gra.
Podsumowując – jeśli czuje Pan potrzebę promowania muzyki najnowszej – proszę stworzyć w tym celu swoje własne medium, dać coś od siebie innym i pokazać, że umie Pan zrobić coś więcej niż pluć jadem. Nie podoba się Panu Klasyczna Płytoteka – proszę nie czytać. Proszę zająć się swoimi własnymi kompleksami i nie uprawiać hejterstwa. Z góry uprzedzam, że nie opublikuję już żadnego Pańskiego komentarza.
Cóż powiedzieć… Żal czytać. Przypomina mi to pewnych gości jeżdżących BMW. Tam gdzie jest 70 on musi 140. No bo on ma BMW. Są na tym świecie misie o bardzo małym rozumku. Jak to mówił o sobie Kubuś Puchatek.
Lepiej bym tego nie ujął. W punkt. Dzięki!