Sonaty z instrumentem wiodącym i fortepianem zazwyczaj wplatane są do programu występu dwóch artystów. Tymczasem w Wiener Konzerthaus przygotowano wieczór będący nie lada gratką dla wielbicieli muzyki Dmitrija Szostakowicza. W programie znalazły się bowiem wszystkie trzy jego sonaty na instrumenty smyczkowe i fortepian. Przy tym ostatnim instrumencie zasiadł Evgeny Kissin, o którego grze pisałem w październiku. Wzbudziła ona co prawda pewne kontrowersje, ale osobiście sądzę że jego styl dobrze pasuje do dwudziestowiecznego repertuaru rosyjskiego – wtedy zdecydowanie najlepiej wyszedł mu przecież Prokofiew.
Dzieła wykonano w układzie chronologicznym, a więc jako pierwsza zabrzmiała Sonata wiolonczelowa d-moll op. 40 z 1934 roku. Zaskakujące dzieło! W okresie, w którym powstały tak radykalne brzmieniowo kompozycje Szostakowicza jak Lady MakBet mceńskiego powiatu czy IV Symfonia napisał on także dzieło zaskakująco ciepłe, lekkie, słoneczne, niemal romantyczne. Partię solową wykonał w nim Gautier Capuçon, którego słyszałem na żywo po raz pierwszy. Jego wykonanie zrobiło na mnie dość mieszane wrażenie. Z jednej strony posiada umiejętność gry z wielkim emocjonalnym zapamiętaniem, pięknie snuje kantyleny, co w tego typu rozlewnym słowiańskim repertuarze jest wielką zaletą. Ma jędrny, ciepły i mięsisty dźwięk, co także liczę na plus. Ale zdarzało mu się też grać momentami zbyt cicho i to w momentach, które wcale nie były skomplikowane technicznie. Chował się wtedy za Kissinem, który chcąc nie chcąc przykrywał go, choć sam wcale nie grał wtedy głośno.
Dwie następne sonaty to już dzieła późne, bardzo odmienne od wiolonczelowej – surowe, oszczędne w wyrazie, neurotyczne, pisane zdecydowanie bardziej do wewnątrz niż na zewnątrz, sugestywnie oddające stan emocjonalnego wypalenia. Skrzypcowa powstała w 1968 roku, a z jej powstaniem wiąże się zabawna historia. Szostakowicz chciał bowiem uhonorować swojego przyjaciela, skrzypka Dawida Ojstracha, pisząc dla niego utwór z okazji jego 60. urodzin. Powstał wówczas II Koncert skrzypcowy, ale kompozytor… pomylił się i napisał go o rok za wcześnie! Chcąc naprawić swój błąd napisał rzeczoną sonatę. W Wiedniu wykonał ją Gidon Kremer, którego styl wykonawczy idealnie pasuje do muzyki Szostakowicza. Łotewski skrzypek ma nieco chropowaty, ostry ton, zdarzają mu się też już od czasu do czasu jakieś drobne nieścisłości w intonacji. Ale są to rzeczy nie mające większego znaczenia. Sonata Szostakowicza jest utworem, który tego typu kanciastości dobrze znosi, a poza tym Kremer snuł swoją opowieść z pełnym przekonaniem i emocjonalną sugestywnością. Więc dla mnie fakt, że kilka razy nie wyrobił się na zakrętach nie znaczy wiele. Emocjonalna esencja dzieła Szostakowicza była na swoim miejscu. Opowiadana z przekonaniem opowieść także, a to przecież najważniejsze. Wolę słuchać tego typu opowiadacza niż młodego wymiatacza, który może i gra perfekcyjnie pod względem techniki, ale nie wie po co gra.
Last but not least, zabrzmiała też oczywiście Sonata altówkowa z 1975 roku – ostatni ukończony przez Szostakowicza utwór, w którym partię solową wykonał Maxim Rysanov, którego (tak jak Capuçona) słyszałem po raz pierwszy. Jego interpretacja tego dzieła była sugestywna i pełna emocji, a napięcie rosło z każdym ogniwem, by w końcu osiągnąć kulminację w Adagio, w którym pojawia się bardzo czytelny i dziwnie przejmujący cytat z Sonaty księżycowej Beethovena. Było to bardzo poruszające. Nie jestem natomiast do końca przekonany czy granie tego typu surowych, ascetycznych i, co tu dużo mówić, bardzo wymagających w odbiorze dzieł w tak dużych salach ma sens. Podczas wykonywania ostatniego punktu programu doszło bowiem do niemal zupełnego rozluźnienia ze strony publiczności, której głośny kaszel co chwila wyrywał ze skupienia słuchaczy chcących skoncentrować się na muzyce. Zazwyczaj nie zwracam na tego typu pozamuzyczne elementy uwagi, ale tutaj było to mocno rażące.
Oczywiście parę słów należy się też Kissinowi. Tak jak przypuszczałem – okazał się być świetnie dostrojony do rytmicznej i ostrej w wyrazie muzyki Szostakowicza. Partnerował też trzem smyczkowcom znakomicie i z dużym wyczuciem.
foto. Angie Kremer
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl