Gidon Kremer zajmuje wśród współczesnych skrzypków wyjątkową pozycję, propagując gdzie tylko i jak tylko może muzykę kompozytorów współczesnych. Ostatni koncert artysty w NOSPR był jeszcze bardziej wyjątkowy, gdyż skrzypek wykonał IV Koncert Alfreda Sznitkego z 1984 roku, dzieło które właśnie jemu zostało zadedykowane. To trzeci raz, kiedy miałem okazję posłuchać gry Kremera na żywo. Słyszałem go już kiedyś w Warszawie w I Koncercie Szostakowicza i… w Czwartym Sznitkego, który zagrał również w tym mieście sześć lat temu. Nie słuchałem tego utworu w międzyczasie, nie mogę więc, niestety, porównać tych dwóch interpretacji.
Sam utwór to „typowy” Sznitke”: pesymistyczny, dramatyczny, czasem koszmarnie wręcz surrealistyczny. Już początek utworu zapowiada, że łatwo nie będzie: po krótkim eufonicznym wstępie następuje jaskrawe, ostre i dysonansowe załamanie narracji. Kompozytor nazywał te konsonujące epizody „trupami udekorowanymi makijażem”, a to wiele mówi o charakterze tej muzyki. To nie jest muzyka, której celem jest piękno, a zarówno Kremer jak i Borejko zrozumieli to bardzo dobrze. Ich interpretacja była przejmująca, a artyści dotarli do tego, co kompozytor zapisał pomiędzy wierszami. Utwór zawiera też dwie „kadencje wizualne” – miejsca, w których solista z pasją i energią ma za zadanie tylko markować grę. Sznitke tłumaczył, że są one niemym krzykiem, miejscem w którym napięcie jest tak mocne, że dźwięki przestają już wystarczać. Na żywo odcinki te robią frapujące wrażenie – w pierwszym odruchu można dać się kompozytorowi nabrać i wyjść z przeświadczenia, że to orkiestra przykrywa solistę. Jeśli już przy orkiestrze jesteśmy – wyjątkowo rozbudowana jest sekcja perkusji. Znajdziemy tu ksylofon, czelestę, wibrafon, marimbę, dzwonki, czy jękliwe brzmienie fleksatonu, nadające kulminacjom sarkastycznego wyrazu. Mamy tu także saksofon, preparowany fortepian i klawesyn, a wszystko składa się na muzykę fascynującą, wciągającą, chociaż niełatwą. Trudno byłoby wyobrazić sobie lepszego wykonawcę partii solowej niż Kremer – była w jego grze i drapieżność i energia, było i wyciszenie i momenty spokoju. Artysta stworzył kreację przejmującą, bardzo autentyczną i w pełni uzasadniającą jego legendarny status. Pięknie zabrzmiało też zagrane na bis Preludium Mieczysława Weinberga.
Po przerwie Borejko zaprezentował dzieło pozornie idylliczne, ale również skrywające w sobie wiele mrocznych odcieni – Czwartą Gustava Mahlera. Cała rzecz rozpoczęła się w wartkim tempie, które jakoś się jednak unormowało w dalszym przebiegu utworu. Miałem mieszane odczucia co do pierwszej części. Niektóre fragmenty wydały mi się znakomicie przygotowane i rozplanowane, inne były zaś już odrobinę mniej przygotowane. Przepięknie wypadł pentatoniczny temat grany przez flety, przekomarzające się z fagotem i klarnetem basowym, a także kulminacja w środku tej części, ze świetnie zaznaczoną żałobną fanfarą przeplatającą się z beztroskimi dzwonkami.
Część druga była zagrana bez większego rubata, a tria płynnie łączyły się z głównym materiałem. Brakowało jednak nieco drapieżności w grze.
Trzecia i czwarta część były absolutnie wspaniałe. Borejko również tutaj utrzymał wartkie tempo, przez co nic się tu nie dłużyło i nie przeciągało, a każde, najlżejsze nawet zawahanie tempa czy nastroju, było przez dyrygenta zauważone i podkreślone. Świetna była solówka oboju, świetne były waltornie, kapitalne wręcz były subtelne portamenta w smyczkach, nadające muzyce dużo staroświeckiego uroku. Przepięknie zbudowana była kulminacja w trzeciej części, a powoli rozpływające się w ciszy zakończenie robiło ogromne i bardzo pozytywne wrażenie.
Tak samo świetnie zbudowana była czwarta część, a Elizabeth Watts bardzo dobrze poradziła sobie z partią solową. Wiedziała o czym śpiewa i potrafiła doskonale dopasować wyraz do tego, co działo się w muzyce. Borejko akompaniował jej uważnie, świetnie panując nad tempem i dynamiką, a podkreślał też przy tym różne efekty w orkiestracji Mahlera, jak choćby porykiwanie waltorni w miejsce w którym w tekście mowa o zarzynaniu wołu na niebiańską ucztę. Swoją drogą, wcale nie jest to przecież idylliczny obrazek.
Katowiczanie mieli wielkie szczęście, że mogli wysłuchać tak dobrych i dopracowanych interpretacji obu dzieł. Ale jeszcze większe szczęście mają Warszawiacy, gdzie Borejko rozpocznie rządy już w październiku tego roku.
foto. Izabela Lechowicz/NOSPR