Słuchanie utworu w wykonaniu artysty, dla którego on powstał, to zawsze ciekawe i pouczające doświadczenie. Tym bardziej jeśli jest to jedno z najbardziej intrygujących, najważniejszych i najbardziej znanych dzieł danego twórcy. Z tą właśnie myślą wybrałem się do wiedeńskiego Musikverein na koncert specjalizującej się w muzyce najnowszej ORF Radio-Symphonieorchester Wien pod batutą chińskiej artystki Elim Chan. Koncert uświetniła obecność znakomitego skrzypka Gidona Kremera. Okazało się też że konserwatyzm wiedeńskiej publiczności nadal jest faktem – nigdy jeszcze nie widziałem w Wiedniu koncertu, na którym byłoby tak mało słuchaczy.
Echographie, czyli pierwszy utwór w programie, to dzieło urodzonego w 1964 roku francuskiego kompozytora Marka Andre. Artysta kształcił się w rodzinnym mieście pod kierunkiem m.in. Gerarda Grisey’a i Helmuta Lachemanna, ma też na koncie doktorat z muzykologii poświęcony ars subtilior, czyli mocno intelektualnemu nurtowi muzyki późnego średniowiecza. Nie wiem czy dzieło, którego wysłuchałem było intelektualne. Wiem że było krótkie, trwało bowiem ok. 4 minut. Było w nim kilka przedęć dętych, kilka glissand smyczków, kilka dźwięków perkusji i to tyle.
Gwoździem programu bez wątpienia był koncert skrzypcowy Offertorium Sofii Gubaiduliny. Dzieło to, ukończone w 1980 roku, należy bez wątpienia do arcydzieł współczesności. Pomysł jego powstania wykiełkował w zaskakujących okolicznościach – podczas jazdy taksówką, kiedy Kremer napomknął kompozytorce, że chętnie by taki utwór wykonał. Ta podchwyciła myśl i przystąpiła do pracy. Tymczasem Kremer wyjechał z ZSRR na 2 lata, rozpoczął występy za granicą i o całej sprawie zapomniał. Kiedy minął czas trwania występów za granicą – artysta odmówił powrotu do Związku Radzieckiego i wybrał życie na zachodzie. Tymczasem Gubaidulina koncert ukończyła i zadedykowała Kremerowi, obawiała się jednak że ten nie będzie miał możliwości go wykonać. Po wielu perypetiach udało jej się dostarczyć mu partyturę, a obrotny skrzypek doprowadził do prakowynania podczas festiwalu Wiener Festwochen. Grała ORF Radio-Sinfonieorchester Wien, dyrygował Leif Segerstam. Obecność Kremera w roli solisty, a także obecność zespołu, który dzieło prawykonał sprawiły, że nie było to zwykłe wykonanie. Offertorium to kompozycja specyficzna, bardzo intelektualna. Myśl muzyczna, która otwiera to dzieło, to temat zagrany Johannowi Sebastianowi Bachowi przez Fryderyka II w 1747. Stał się on podstawą Musikalisches Opfer, jednego z wielkich dzieł lipskiego kantora. Gubaidulina potraktowała tę myśl muzyczną w stylu Antona Weberna, puntkualistycznie. W toku narracji muzycznej melodia stopniowo rozpada się, niknie, przechodzi rozmaite metamorfozy, aż w końcu powraca w zasadniczej formie w zakończeniu. Wykonanie było znakomite, zarówno jeśli chodzi o grę orkiestry jak i solisty. Chan przyjęła dość szybkie tempa, dzięki czemu poszczególne odcinki płynnie łączyły się ze sobą. Prowadziła też orkiestrę bardzo przejrzyście, umiejętnie podkreślając kolorystykę dzieła, w tym rozmaite efekty perkusyjne. Gra Kremera nie była technicznie perfekcyjna. Zdarzały mu się jakieś drobne wpadli intonacyjne, ale jego sposób kontroli barwy i dynamiki zasługują na wielki podziw. Jeszcze większy podziw budziło jednak stworzenie w dziele Gubaiduliny spójnej, wciągającej i poruszającej opowieści, w której wyraźnie wyłapywało się czytelnie budowane kulminacje, momenty wielkiego napięcia i rozluźnienia. Powrót głównej myśli muzycznej dawał poczucie ulgi, dotarcia do upragnionego celu po długiej, trudnej wędrówce. Być może w tym tkwi sekret gry Kremera, być to może dlatego jest tak głęboko poruszająca. Potrafił on tchnąć w tę intelektualną muzykę emocje, a dzięki (!) drobnym omyłkom jego interpretacja była tak bardzo ludzka. To była dojrzała, mistrzowska kreacja. Na bis zabrzmiała serenada Valentina Silvestrova, zadedykowana walczącym o wolność Ukraińcom. Kompozycja prosta, a jakże poruszająca, jak bardzo trafiająca w sedno!
Ostatnim utworem w programie były Tańce symfoniczne Siergieja Rachmaninowa. To łabędzi śpiew kompozytora, a przy okazji intrygująca demonstracja metamorfozy i modernizacji jego języka dźwiękowego. Mamy tu fortepian jako jeden z instrumentów orkiestry, wśród instrumentów perkusyjnych jest ksylofon, a także saksofon (jedyny raz u tego kompozytora!). Są też i wymowne symbole – autocytat z I Symfonii (to bardzo intymny symbol, Rachmaninow bowiem był wtedy przekonany że zaginęła), z szóstego ogniwa chóralnego Całonocnego czuwania, wszechobecny w twórczości Rosjanina motyw Dies irae czy bicie żałobnych dzwonów. Elim Chan poprowadziła to dzieło z życiem, podkreśliła wyrazistą, rytmiczną pulsację, a także bardzo umiejętnie kierowała dynamiką i tempami, co dało w sumie kreację bogatą pod względem emocji, zróżnicowaną i wciągającą. Znakomicie brzmiała ostra, wyrazista artykulacja smyczków, brzmienie drewna było ciepłe i bogate pod względem barwy, nie rozczarowała także wyrazista i dobrze podkreślona perkusja. Mankamenty? Szkoda że w pierwszej części fortepian nie był wyraźniej słyszalny, a pod koniec ostatniej części nastąpiła chwila dekoncentracji i napięcie na moment opadło. Całość zakończyło efektowne, długie wybrzmiewanie tam-tamu – efekt trudny do osiągnięcia w warunkach koncertowych, bo zakończenie jest głośne i dynamiczne, a ręce same układają się do oklasków. Więc brawa dla Chan za opanowanie i poskromienie publiczności! To był świetny Rachmaninow, zrobiony z głową i sercem. Także orkiestra spisała się na medal i słuchało się jej z przyjemnością.
foto. Dietier Nagl / Wiener Musikverein
Zrealizowano w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego