Grigory Sokolov występuje w Warszawie w Filharmonii Narodowej regularnie, ale pomimo to każdy jego recital to wielkie wydarzenie. Jego występy są dość nietypowe, ale to tylko dodaje im uroku i sprawia, że nabierają niezwykłego charakteru. Pianista gra przy przygaszonych światłach, serwuje też publiczności bardzo rozbudowany i ciekawy zestaw bisów.
Na początku niedzielnego recitalu otrzymaliśmy trzy sonaty Josepha Haydna, wszystkie utrzymane w tonacjach molowych: nr 32 g-moll, nr 49 cis-moll, nr 47 h-moll. Były to dzieła melancholijne i jesienne, bardzo odmienne w nastroju od rozradowanych dzieł symfonicznych tego kompozytora. Sokołow w przepiękny sposób różnicował barwę, a w pianach zachwycał wysmakowaniem detali i umiejętnością budowania elegijnego nastroju. W interpretacjach tych sonat Haydna nie było ani krzty przesady – klasyczne, zrównoważone i pozbawiona patosu.
Kompletnie odmiennie zabrzmiały dwie sonaty Ludwiga van Beethovena – e-moll op. 90 i c-moll op. 111! Sokołow pokazał w nich to, co w rosyjskiej szkole pianistyki jest najbardziej fascynujące – ogromne kontrasty tempa i dynamiki, zróżnicowanie barwy, mięsistość brzmienia i śpiewność linii melodycznych. Były tam momenty zapierające dech w piersiach, zwłaszcza w drugiej części Sonaty c-moll, w której perliste tryle w wysokim rejestrze i w cichej dynamice robiły kolosalne wrażenie. Była w tym wyrazistość, skupienie, głębia i ogromne emocje. Sokołow jest w stanie utrzymać ogromne napięcie nawet w momentach największego wyciszenia, a to już wielka sztuka.
Trzecią, nieoficjalną, część koncertu stanowiły bisy. Tych pianista i tym razem nie żałował. Najbardziej w pamięć zapadł Moment musicaux C-dur op. 94 nr 1 Franza Schuberta, a także dwa preludia Chopina – Des-dur i zagrane z potężnym dźwiękiem c-moll. W umiejętności prowadzenia przez artystę niespiesznej, doskonale wyczutej narracji jest coś prawdziwie magicznego. U niego liczy się każdy dźwięk, a wszystko następuje po sobie z logiką i żelazną konsekwencją. Tak było chociażby z misternie budowanym napięciem w preludium Des-dur, które zabrzmiało fenomenalnie i przepięknie! Cały recital trwał w sumie ponad trzy godziny, ale to był wyjątkowy i piękny czas.
fot. DG Art Projects/Filharmonia Narodowa
Bardzo zazdroszczę, najbardziej z powodu Preludium Des-dur… ten utwór robił na mnie zawsze wielkie wrażenie, a nagranie Sokołowa to chyba najlepsze którego słuchałam. No i sonata op.111, z tym słynnym „jazzowym” fragmentem 😉 To doprawdy wspaniałe, że gra tyle bisów, tak właśnie powinno być! 😀 Pogorelić to zagrał tylko jeden 🙁 Super by było gdyby pan Grigorij jeszcze raz przyjechał kiedyś do NOSPR.
Oby przyjechał 😉 A Pogorelich nawet bisa grał z nut…