Magnesem, który tym razem przyciągnął mnie do Wiener Konzerthaus był Grigory Sokolov. Tak się jakoś złożyło że choć bardzo cenię jego interpretacje to już od dawna nie miałem okazji aby posłuchać jego gry na żywo. W stolicy Austrii pianista zaprezentował program barokowo-romantyczny.
Zaczął od Bacha, a konkretniej od duetów z Clavier-Übung III z 1739 roku – e-moll BWV 802, F-dur BWV 803, G-dur BWV 804, a-moll BWV 805. Pierwszą część koncertu zwieńczyła II Partita c-moll BWV 826. O interpretacjach dzieł lipskiego kantora mogę powiedzieć, że były pełne ciepła, liryzmu i subtelności. Były też klarowne, a przy tym jędrne, z wyraźnie podkreślonym rejestrem basowym, co nadawało im pewnej quasi-symfonicznej (quasi, bo to przecież nie ta estetyka i nie ta epoka!) jakości. Nie był to jednak w żadnym wypadku Bach sentymentalny – był pełen prostoty i bezpośredniości. Chyba właśnie z tego powodu był tak bardzo poruszający.
Druga część koncertu należała już do romantyków. Najpierw Sokolov zagrał mazurki Fryderyka Chopina – komplet czterech Mazurków op. 30 (c-moll, h-moll, Des-dur i cis-moll) oraz op. 50 (G-dur, As-dur i cis-moll). Pianista przepięknie i z wielkim pietyzmem potraktował te pełne uroku taneczne miniatury. Grał je wszystkie attacca (tak jak Bacha w pierwszej części), ale wyraźnie różnicował je pod względem tempa, charakteru i nastroju, przez co całość była zróżnicowana. Tempa oscylowały od delikatnie wolniejszych niż w normie do umiarkowanych, ale w żadnym z tych klejnocików nie czuć było żadnej przesady, a wprost przeciwnie – proporcje były doskonale dobrane. Była tam zadziorność, humor i odrobina melancholii.
Na finał oficjalnej części koncertu zostawił sobie Sokolov Sceny leśne Roberta Schumanna, które grał niedawno w Katowicach Marc-André Hamelin. Trudno mówić, aby któryś z nich wykonał ten cykl lepiej lub gorzej, bo obaj pianiści świetni, ale chyba dobrze pasuje tu metafora odwiedzin w jakimś miejscu. A jako że są to Sceny leśne, to załóżmy że zwiedzamy las. Hamelin pokazał słuchaczom to miejsce w dzień – wszystko było jasno oświetlone, a światło powodowało że kontrasty były wyraźne i mocno zaznaczone. Sokolov zabrał słuchaczy w to samo miejsce, ale w czasie trwania złotej godziny. Światło było ciepłe, zarysy może delikatnie rozmyte, a wszystko przenikał poetycki, magiczny nastrój.
Kto zna Sokolova ten wie, że nie ma jego recitalu nie tylko bez przygaszonych świateł, ale też bez części nieoficjalnej, czyli bez bisów. Było ich tym razem sześć – Aleksandra Skriabina Preludium e-moll op. 11 nr 4, Chopina Mazurek cis-moll op. 63 nr 3, tegoż Etiuda f-moll op. 25 nr 2, Henry’ego Purcella Chaconne g-moll, Chopina Mazurek F-dur op. 68 nr 3 oraz, last but not least, Bacha Ich ruf’ zu dir, Herr Jesu Christ z Orgel-Büchlein BWV 639. Zbytecznym dodawać że sala nabita była do ostatniego miejsca.
foto. Antonia Wechner / Wiener Konzerthaus
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl