Gustav Mahler i Pieśń o ziemi – część czwarta

 

Nic nie szkodzi Pieśni o ziemi bardziej niż zignorowanie niezwykłej głębi tego dzieła. Pisałem już o kilku wykonaniach, które były przepięknie zagrane, przepięknie nagrane, ale brakowało im treści. Takiego zarzutu w żadnym wypadku nie można postawić interpretacji Jaschy Horensteina. Jego wykonania symfonii Mahlera przeszły do legendy fonografii. Całkiem słusznie, trudno bowiem odmówić temu dyrygentowi wnikliwości. To intelektualny typ dyrygowania, trochę à la Klemperer. Horenstein nie szukał na siłę efektów, nie interesowało go demonstrowanie kolorystycznych fajerwerków. Podkreślał strukturę dzieła, pozwalał muzyce płynąć w powolny, naturalny sposób. Nagranie Pieśni o ziemi z BBC Northern Symphony Orchestra z 1972 roku to jedna z dwóch jego rejestracji tego dzieła (jest jeszcze znacznie mniej znane nagranie koncertowe zarejestrowane w Sztokholmie w 1968 roku). To nie jest interpretacja dla każdego. To wykonanie mroczne, powolne, skupione. To co jest w podejściu Horensteina najbardziej fascynujące, to sposób budowania narracji. Nic nie dzieje się tu za szybko i za wcześnie. Każdy moment kulminacyjny jest rewelacyjnie wyczuty, a dyrygent czeka do ostatniej chwili, aby uwolnić długo budowane napięcie. Toast o ziemskiej biesiadzie został pokierowany w bardzo powolnym tempie, dźwięk orkiestry jest ciężki i masywny. John Mitchinson jest rewelacyjny, świetnie rozumie koncepcję dyrygenta i dopasowuje się do niej. Posłuchajcie początku tej części:

Takie powolne tempo utrzymuje się przez całą pierwszą część, nadając jej  fatalistycznego charakteru. Rzućcie uchem na sposób, w jaki dyrygent i solista budują kulminację. Ciarki na plecach są w tym momencie gwarantowane:

Równie mroczna jest część druga. Alfreda Hodgson ma ciemny i jedwabisty głos, który świetnie pasuje do tej muzyki. Horenstein stworzył kreację melancholijną, pozbawioną sentymentalizmu i uczuciowości. Muzyka jest momentami tak przejmująca chłodna, że słuchacz zaczyna zastanawiać się, czy na pewno mowa tu o jesieni. W tym wykonaniu rządzi już mroźna zima. Posłuchajmy fragmentu w którym Hodgson śpiewa „zmęczone jest moje serce”. Trafia w sedno w przejmujący sposób:

Nawet O młodości nie przynosi rozjaśnienia. Tempo i tutaj jest powolne, a całość nabiera niespodziewanego ciężaru, tak jak u Klemperera. To taka chłodna melancholia. Posłuchajcie zakończenia:

Część czwarta rozwija się niespiesznie, z elegancją i wyczuciem. Przejście do szybkiego środkowego epizodu zaznaczone jest nie tyle zmianą tempa co dynamiki. Horenstein wydobywa też rozmaite smakowite detale w rodzaju glissand harf. Posłuchajcie sami:

Dyrygent dba o to, aby muzyka miała czas na wybrzmienie, jak również o to, aby solistka była jak najlepiej słyszalna. Chwała mu za to. Zakończenie jest ujmująco delikatne:

Pijany wiosną również jest poprowadzony powoli, pozbawiony przez to powierzchownego wdzięku i uroku wielu innych wykonań. Rekompensuje to konsekwentnie budowaną atmosferą, w której upojenie o którym mowa w tekście nabiera złowrogiego charakteru. Posłuchajcie środkowego fragmentu:

Sposób w jaki Horenstein i Hodgson wykonują Pożegnanie to temat na osobny wpis. Wykonawcy traktują tę muzykę z niesamowitą koncentracją. Nic tu nie jest przyspieszone, nie nie dzieje się przypadkiem, wszystko jest na swoim miejscu – doskonale zaplanowane i doskonale wyczute. Wiele tu fragmentów zagranych tak powoli i cicho, że ma się wrażenie jakby czas się zatrzymał. Posłuchajcie:

Marsz nie jest zbyt udany. Brakuje mu momentami intensywności i czysto fizycznej siły brzmienia, Horenstein  nadaje mu fatalistycznego wyrazu. Sposób w jaki dyrygent i solistka budują atmosferę w końcowej fazie utworu jest niesamowity. Nie sposób zapomnieć zakończenia. Zagrane jest niezwykle powoli, w bardzo cichej dynamice, a Hodgson nie tyle śpiewa co szepcze. Efekt jest hipnotyczny i wstrząsający.
To bardzo trudna, bardzo nieoczywista interpretacja Pieśni o ziemi. Nie każdemu fatalizm Horensteina i jego specyficzna emocjonalność przypadnie do gustu.
Dźwięk niestety nie jest dobry. Jest płaski, mało przestrzenny i niezbyt selektywny. BBC Northern Symphony Orchestra to zespół plasujący się między drugą a trzecią ligą i nawet tak wymagający dyrygent jak Horenstein nie był w stanie zdziałać z nim cudów. Tym bardziej, że jego wykonanie Pieśni o ziemi było jednocześnie pierwszym wykonaniem tego utworu przez ten zespół. Niemniej jednak interpretacja jest absolutnie niezwykła i pomimo tych niedociągnięć trafia w sedno. To studyjny live, co oznacza że wykonawcy przyszli do studia i wykonali utwór bez żadnych przerw. To również słychać i to poczucie ciągłości też stanowi o wartości tej rejestracji.

Jascha Horenstein, Alfreda Hodgson, John Mitchinson, BBC Northern Symphony Orchestra, 1972, I – 9:50, II – 10:27, III – 3:35, IV – 7:55, V – 5:27, VI – 32:12 [69:26], BBC Legends

 

 

 

Sir John Barbirolli miał doskonałe wyczucie muzyki Mahlera, nigdy jednak nie nagrał Pieśni o ziemi w studiu. Zachowało się jednak nagranie koncertowe z 1952 roku, z udziałem Hallé Orchestra, Kathleen FerrierRicharda Lewisa. To nie jest rejestracja dla każdego. Jakość dźwięku pozostawia bardzo wiele do życzenia, brakuje tu też siedmiu pierwszych taktów pierwszej części. Richard Lewis nie zrobił na mnie powalającego wrażenia. W pierwszej części jego głos wydał mi się zbyt rozwibrowany. Barbirolli prowadzi orkiestrę z dużym uczuciem i stuprocentowym zaangażowaniem, zbaczając momentami w kierunku sentymentalizmu. Posłuchajcie egzaltowanego zakończenia pierwszej części:

Nie byłem usatysfakcjonowany śpiewem Ferrier kiedy słuchałem jej nagrania pod batutą Waltera z Wiedeńczykami z tego samego roku. Nie zmieniłem zdania słuchając jej tutaj. Artystka śpiewa jeszcze bardziej ekspresyjnie niż w tym poprzednim nagraniu. Rzućmy uchem na emocjonalnie zbudowaną kulminację w Samotnym jesienią:

Posłuchajcie w jak porywający sposób Barbirolli przyspiesza w czwartej pieśni i jak uważnie ścisza orkiestrę w momencie, w którym dołącza solistka:

Lewis wypada zdecydowanie lepiej w trzeciej i piątej pieśni niż w pierwszej. Bardzo przypadł mi do gustu rozmach i przebojowy wyraz Pijanego wiosną:

Ale to Pożegnanie sprawia, że to nagranie jest tak niezwykłe i wartościowe. Ferrier i Barbirolli tworzą tu duet niezwykle zgrany, niezwykle wrażliwy na to, co druga strona chce zrobić. Tworzą kreację intensywną, zaangażowaną i trafiającą w sedno utworu Mahlera. Posłuchajcie jednej z kulminacji. Jest niemal ekstatyczna:

Świetnie, niezwykle intensywnie i emocjonalnie wypada marsz. Posłuchajcie jego zakończenia, zwróćcie uwagę jak przejmująco intensywnie brzmi orkiestra:

Jest jeszcze jedna różnica pomiędzy nagraniem Ferrier z Walterem a Ferrier z Barbirollim. Ten pierwszy był dla śpiewaczki autorytetem, ten drugi przyjacielem. To słychać.

Sir John Barbirolli, Kathleen Ferrier, Richard Lewis, Hallé Orchestra, 1952, I – 8:13, II – 10:10, III – 3:12, IV – 7:03 , V – 4:26, VI, – 30:51 [64:17], APR

 

Nagranie pod batutą Bernarda Haitinka to spotkanie ze znaną nam już orkiestrą i z tenorem, którego również mieliśmy okazję usłyszeć w innych nagraniach. Z orkiestrą Concertgebouw zetknęliśmy się już w czasie omawiania nagrania Schurichta z lat 30., James King pojawił się przy okazji nagrania kierowanego przez Leonarda Bernsteina. Ale orkiestra z nagrania Haitinka brzmi zupełnie inaczej niż zespół, który wyćwiczył sobie Mengelberg. King również śpiewa zupełnie inaczej, zapewne dlatego, że dyrygent nie każe mu wrzeszczeć, tylko pozwala mu wyśpiewać to, o co chodzi w Toaście o ziemskiej biesiadzie. Haitnk ma temperament klasyka i ucho do wydobywania detali z partytury Mahlera. Orkiestra brzmi przestrzennie i naturalnie. Posłuchajcie świetnie poprowadzonej i zaśpiewanej kulminacji pierwszej części:

Samotny jesienią to spotkanie z jednym z najbardziej zjawiskowych głosów w dyskografii tego utworu – Janet Baker. Jej ciemny głos znakomicie pasuje do charakteru tej części, podkreślając melancholijny charakter muzyki. Posłuchajcie jej wejścia:

O młodości Haitink daje Kingowi mnóstwo czasu na dopieszczenie fraz i na podkreślenie zawadiackiego charakteru tej części:

Czwarta część nie przypadła mi zbytnio do gustu. Niby wszystko jest tu na swoim miejscu, ale jakieś chłodne, nazbyt spokojne i wykalkulowane. Rzućmy uchem na fragment z końcowej fazy:

Całe szczęście Pijany wiosną jest zagrany i zaśpiewany absolutnie brawurowo, a King błyszczy energią i charyzmą:

W Pożegnaniu urzeka ogromna przestrzeń, jaką dał tej muzyce Haitink, znakomite wyczucie nastroju i niskie, długo wybrzmiewające dźwięki tam-tamu. Spokój dyrygenta w połączeniu z głosem Baker i specyficznym, lekko oddalonym i ciemnym brzmieniem orkiestry tworzą całość sprawiającą wrażenie wręcz nierealne. To absolutnie fascynująca mieszanka, w której nie brak wszak i bardziej pikantnych elementów. Posłuchajcie sceny z ptakami:

Posłuchajcie jak Baker przeciąga słowo „freundes”. Absolutnie niesamowite i fascynujące:

Marsz jest przejmujący do szpiku kości. Świetnie wypadają solówki drewna, a klimat grozy podkreślają uderzenia tam-tamu. Spokojne i wyciszone wejście Baker po marszu jest hipnotyzujące:

Również zakończenie jest niesamowite – wyciszone, nierealne, zdystansowane, ale jednocześnie niesamowicie poruszające. Charakter poszczególnych części jest (za wyjątkiem czwartej) uchwycony znakomicie, jednakże da się wyczuć, że pięć pierwszych części stanowi tylko preludium do Pożegnania. A to jest niesamowite – introwertyczne, skupione, przejmująco piękne. Nie każdemu taka interpretacja przypadnie do gustu, ale mnie oczarowała. Klasyk!

Bernard Haitink, Janet Baker, James King, Concertgebouw Orchestra, 1975, I – 8:23, II – 10:31, III – 3:14, IV – 7:39, V –  4:31, VI – 31:14 [65:32], Phillips

 

Pierre Boulez pozostawił po sobie nagranie absolutnie szokujące. Kiedy rozbrzmiały pierwsze dźwięki Toastu o ziemskiej biesiadzie, szczęka opadła mi do ziemi i pozostała tam aż do zakończenia Pożegnania. Co takiego zrobił francuski Maestro? Jakiej sztuki dokonał? Jakie brzmienia odkrył? Co wyciągnął z Wiener Philharmoniker? Panie i panowie, Pierre Boulez udowodnił, że Pieśń o ziemi może być utworem makabrycznie nudnym, w którym nie dzieje się nic i który niczego nie wyraża. Przypomina się dykteryjka o snajperze, którego dziennikarz pyta, co czuje kiedy strzela do człowieka, a ten, wzruszając ramionami, odpowiada: „odrzut”. Mam wrażenie, że Boulez czuł to samo dyrygując tym utworem, a co gorsza, udało mu się zarazić tym podejściem także orkiestrę. Marna jakość nagrania to kolejna rzecz, która rzuca się w uszy po odpaleniu płyty. Wiedeńczycy brzmią cienko, brak tu jakiejkolwiek perspektywy i przestrzeni, rejestr basowy praktycznie nie istnieje. Violetta Urmana wykonuje swoje części poprawnie, acz nie porywająco, ale Michael Schade bije wszelkie rekordy, jeśli chodzi o drętwotę, brak zrozumienia i wyczucia dzieła Mahlera. Posłuchajcie fragmentu pierwszej części i przekonajcie się sami:

Samotnego jesienią Boulez prowadzi w szybkim, płynnym tempie, co nawet pasuje do muzyki. Właśnie tutaj, w kulminacji tej części, pojawia się jedyny w tym nagraniu przebłysk emocji:

Ale wykonawcy szybko wracają do gry rutynowej, mdłej i pozbawionej jakiejkolwiek ikry. To co powinno być wybuchem emocji w części czwartej jest dramatycznie drętwe:

Pamiętacie jak pisałem, że rejestr basowy nie istnieje? Posłuchajcie wejścia Urmany w Pożegnaniu i zwróćcie uwagę, że praktycznie w ogóle nie słychać kontrabasów:

Były już w tym zestawieniu wykonania co prawda płytkie, ale przynajmniej ładne (Reiner, Giulini). Wersja Bouleza jest o niczym.

Pierre Boulez, Violetta Urmana, Michael Schade, Wiener Philharmoniker, 1999, I – 8:29, II – 8:34, III – 3:01, IV – 6:51, V- 4:35, VI – 28:54 [60:24], Deutsche Grammophon

 

 

 

Czytelnicy Klasycznej Płytoteki dobrze wiedzą, że nie przepadam za nagraniami Daniela Barenboima. Sam dyrygent zaś nie przepada za utworami Mahlera, sięgnąłem więc po jego rejestrację live Pieśni o ziemi bardziej z obowiązku niż szczerej chęci. Spotkało mnie jednak duże i pozytywne zaskoczenie. Toast o ziemskiej biesiadzie rozpoczyna się szybko, dramatycznie i spontanicznie. Siegfried Jerusalem jest obłędny. Nie słyszałem tenora, który przedzierałby się przez tę część z taką furią i desperacją, a taką maestrią. Nie spodziewałem się też takiej emocjonalności po Barenboimie, który przyzwyczaił mnie od kreacji nudnych i prozaicznych:

Później jest jeszcze ciekawiej… Waltraud Meier dysponuje potężnym, mocnym i mięsistym głosem. Jej interpretacja Samotnego jesienią jest emocjonalna, pozbawiona przy tym całkowicie owego melancholijnego odcienia tak typowego dla interpretacji tej części. Więcej tu buntu niż rezygnacji:

Jerusalem powraca w zaskakująco szybkiej trzeciej części. Pomimo wartkiego tempa śpiewak nie tylko daje radę, co więcej – bawi się muzyką. O pięknie brzmi dzięki temu świeżo i wdzięcznie:

Może mógłbym ponarzekać, że w następnej części tempa nie kontrastują ze sobą aż tak bardzo, ale Barenboim i Meier traktują muzykę w tak spójny, dramatyczny i sugestywny sposób, że wszystkie zastrzeżenia tracą rację bytu. Obojętnie jak szybko Barenboim prowadzi orkiestrę – Meier i tak nadąży, a przy tym zdąży nadać narracji osobisty i ciekawy kształt:

Pijanym wiosną dyrygent i śpiewak umiejętnie różnicują tempa i ekspresję. Jest też w tym zachwycająca lekkość i spontaniczność:

Również w Pożegnaniu napięcie utrzymane jest na wysokim poziomie. Wiele tu pasaży zrealizowanych zaskakująco dramatycznie. Posłuchajcie tylko wtrętów klarnetu basowego czy przepięknie brzmiących wiolonczel:

Ucho cieszy bogaty, pełny dźwięk CSO, a Barenboim jest w stanie nadać brzmieniu tej typowej dla utworów Mahlera ostrości. Meier zachwyca, choć jej interpretacja może nie przypaść do gustu tym, którzy cenią sobie bardziej introwertyczne wersje. Tutaj nawet samo zakończenie jest drapieżne i dopiero ostatnie takty przynoszą długo wyczekiwane ukojenie i wyciszenie. Wow! Jedno wielkie wow! I tylko jakość dźwięku rozczarowuje, ale wszystkiego mieć nie można.

Daniel Barenboim, Waltraud Meier, Siegfried Jerusalem, Chicago Symphony Orchestra, 1991, I – 7:33, II – 8:49, III – 2:50, IV -6:59, V – 4:07, VI – 29:43 [60:16], Warner

Pierwsze z dwóch nagrań sir Simona Rattle’a pochodzi jeszcze z czasów jego szefowania orkiestrze w Birmingham. Angielski dyrygent zdecydował się na wykonanie wersji na dwa głosy męskie, a solistami zostali nieciekawy i dysponujący dość małym głosem tenor Peter Seiffert i znacznie od niego lepszy baryton Thomas Hampson. Pewien problem z interpretacją Rattle’a jest taki, że jest ona emocjonalnie wycofana, a przez to niezbyt ekspresyjna i momentami dość nudna. To emocjonalne plateau, w którym brak wyrazistych punktów kulminacyjnych. W partyturze austriackiego kompozytora roi się przecież od oznaczeń ekspresyjnych w rodzaju leidenschaftlich (namiętnie) czy mit grossem Auschwung (z wielkim impetem). Czy usłyszymy tu tego rodzaju dźwięki? A gdzie tam! Toast o ziemskiej biesiadzie jest prozaiczny i pozbawiony napięcia, a potężna kulminacja nie robi prawie żadnego wrażenia. Seiffert zdaje się nie mieć pojęcia o czym śpiewa i tyczy się to nie tylko pierwszej pieśni, ale w ogóle wszystkich, w których zabiera głos. Hampson, jak wspomniałem, radzi sobie zdecydowanie lepiej, ciekawie steruje dynamiką, ekspresją i barwą. Ma ciepły, ładny głos, który pasuje zwłaszcza do Samotnego jesienią i do Pożegnania. Wykonanie tej ostatniej pieśni jest najciekawszym elementem tego albumu. Słychać tu wyraźnie niskie uderzenia tam-tamu, a także solówki dętych drewnianych są dość wyraziste. Tempo jest dość powolne, ale zabrakło mi tu trochę wyrazistych kontrastów agogicznych pomiędzy poszczególnymi odcinkami. Bardzo dobrze wychodzi zakończenie marsza żałobnego w tej pieśni, ale to za mało aby uratować całą interpretację. Za mało tu wyrazistych elementów, które mogłyby bardziej ją wyróżnić. Jakość dźwięku jest bardzo przeciętna. Orkiestra brzmi płasko i mało selektywnie, a rejestr basowy nie jest mocno podkreślony.

Sir Simon Rattle, Thomas Hampson, Peter Seiffert, City of Birmingham Symphony Orchestra, 1995, I – 8:29, II – 9:43, III – 3:14, IV – 7:02, V – 4:33, VI – 30:29 [63:33], Warner

 

 

 

Znacznie lepsza i znacznie ciekawsza jest druga z zarejestrowanych przez angielskiego dyrygenta interpretacji. Pisałem już o niej (link TUTAJ), nadmienię więc tylko że partie solowe wykonują Magdalena KoženáStuart Skelton. To jedno z najciekawszych nagrań tego utworu, zarejestrowane w ostatnich latach. Nie wypada go nie znać.

 

 

Sir Simon Rattle, Magdalena Kožená, Stuart Skelton, Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks, 2018, I – 8:15, II – 9:38, III – 3:02, IV – 7:14, V – 4:36, VI – 31:29 [64:14], BR Klassik

Jedyne nagranie pod dyrekcję Michaela Gielena zostało zarejestrowane w dość egzotyczny sposób. Otóż pieśni tenorowe, z udziałem znakomitego heldentenora Siegfrieda Jerusalema, nagrano w 1992 (a więc rok po jego nagraniu z Barenboimem, o którym pisałem wyżej). Natomiast pieśni parzyste, z udziałem Cornelii Kallisch, zarejestrowano w 2002 roku, a całe nagranie trafiło na rynek dopiero w 2011 roku. Jaki był powód rozwleczenia produkcji – nie mam pojęcia, ale przed wrzuceniem płyty do odtwarzacza pojawiają się słuszne pytania dotyczące tego, czy tak potraktowany utwór będzie spójny.
Wejście tenora w pierwszej pieśni zdradza, że artysta nadal był w znakomitej formie – głos brzmi pewnie, mocno, ekspresyjnie, a śpiewak kapitalnie (ale bez przesady!) podkreśla znaczenie poszczególnych słów. Gielen partneruje inteligentnie, z energią, zwracając jednocześnie uwagę na to, aby orkiestra brzmiała przejrzyście i aby nawet w najbardziej gęstych i głośnych odcinkach wydobyć z niej wielkie bogactwo detali. SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg gra znakomicie, na uwagę zasługuje zwłaszcza drewno i blacha. Gielen znakomicie wydobywa solówki poszczególnych instrumentów w orkiestrowym interludium – pięknie brzmi klarnet, trąbka i rożek angielski, które wyraźnie wyłaniają się tu z tła. Także sposób, w jaki dyrygent steruje dynamiką i tempem zdradza znakomite wyczucie stylu tej muzyki. Kulminacja przejrzysta i selektywna, ale chłodna.
Na początku drugiej części zwraca uwagę ekspresyjna, znakomicie wykonana solówka oboju. Kallisch dysponuje ciemnym głosem, zwraca też baczną uwagę na znaczenie słów i na odpowiedni dobór dynamiki, ale nie jest to niestety śpiewaczka tej klasy co Meier, Ludwig czy Baker. Potrafi jednak nadrobić brak wyczuciem – tak dzieje się choćby we fragmencie, w którym mowa o zmęczonym sercu. Głos pięknie łączy się w tej pieśni z brzmieniem orkiestry, a Gielen wydobywa tu całe mnóstwo ciekawych kontrapunktów. Niedostatki głosowe solistki sprawiają, że kulminacji brakuje rozmachu. Brzmienie orkiestry jest tu nieco chłodniejsze niż w części pierwszej.
O młodości prowadzone jest w szybkim tempie, ale wszystko tu brzmi znakomicie – orkiestra jest ciepła i barwna, a Jerusalem wykonuje swoją partię jakby to była dziecinna igraszka.
Czwarte ogniwo rozpoczyna się w powolnym tempie, a uwagę słuchającego zdecydowanie bardziej zwraca tu ciekawe i wnikliwe prowadzenie orkiestry przez Gielena niż śpiew Kallisch. Przejście do szybciej sekcji środkowej jest naturalne i potoczyste, znakomicie zagrane i nagrane, także końcówka tej części jest piękna i urzekająco trafna.
Pijanego wiosną słucha się z wielką przyjemnością. Moment, w którym Jerusalem dołącza do skrzypiec solo jest zjawiskowo przepiękny, także wtrącenia drewna są znakomite – charakterne i zadziorne.
Pożegnanie rozpoczyna się obiecująco – niskie i głębokie tony harfy są wyraźnie słyszalne, a solo oboju jest grane doskonale. Szkoda jedynie, że tam-tam tak bardzo pozostaje w tle. Także solówka fletu jest znakomita, w kontrabasy w tle są wyraźnie słyszalne (choć mogłyby być bardziej mięsiste). Kallisch nie zachwyca. Śpiewa co prawda ze zrozumieniem, ale nie jest to kreacja, która zapada w pamięć. Dialogi drewna ze smyczkami są ujmująco piękne, prowadzone naturalnie, z wielkim wyczuciem stylu. Zjawiskowa jest scena z ptakami, a także następująca po niej niespieszna solówka klarnetu basowego. Gielen znakomicie prowadzi początek marsza, wprowadzając do narracji zaskakujące pauzy. Znakomita, powolna solówka wiolonczeli. Tutaj w końcu też wyraźnie słychać niski, potężny i przejmujący do głębi dźwięk tam-tamu. Marsz jest znakomity, dyrygowany ekspresyjnie, z dużym ładunkiem melancholii i napięcia. Rewelacyjna, przejmująca kulminacja, pełna grozy i majestatu. W ostatnim odcinku zwracają uwagę rewelacyjne dęte drewniane, których brzmienie Gielen wydobywa z orkiestry i które stają się tu równorzędnymi partnerami solistki. Pięknie zbudowana jest także ostatnia kulminacja, w której z przyjemnością słucha się także wyciszonego śpiewu Kallisch. Niestety, całość zamiast powoli rozpłynąć się w ciszy, po prostu się urywa.
Części nieparzyste godne są uwagi ze względu na fenomenalnego Jerusalema. Także sposób dyrygowania Gielena zdecydowanie jest warty uwagi, Kallisch jest zaś w tej trójcy najsłabszym ogniwem. Rozbieżność w datach nagrań nie przeszkadza i w zasadzie nie zwraca się na to podczas słuchania większej uwagi.

Michael Gielen, Cornelia Kallisch, Siegfried Jerusalem, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, 1992/2002, I – 8:19, II – 10:13, III – 3:02, IV – 7:15, V – 4:35, VI – 30:04 [63:31], Hänssler Classic

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.