Gwiazdą trzech koncertów abonamentowych (19, 20 i 21 października) w Filharmonii Berlińskiej miał być Zubin Mehta, ale kiedy sędziwy artysta z powodów zdrowotnych zmuszony był odwołać swoje występy, jego miejsce zajął Gustavo Dudamel. Nie słyszałem do tej pory wenezuelskiego artysty na żywo, a byłem bardzo ciekaw czy jego popularność przekłada się na jakość prowadzonych przez niego wykonań.
Obecny sezon jest jubileuszowy, ponieważ obecna siedziba Berliner Philharmoniker zbudowana została 60 lat temu, a pierwszy koncert odbył się w niej 15 października 1963 roku. Jako pierwsza zabrzmiała więc w sobotę napisana na okazję otworzenia gmachu Filharmonii Fanfare zur Eröffnung der Philharmonie Borisa Blachera. Trwała góra minutę, a przeznaczona została na trąbki, puzony i waltornie. Każdą z tych grup ulokowano w innym miejscu sali, co 60 lat temu może było nowatorskim zabiegiem, ale obecnie taki sposób budowy sal koncertowych jak w Berlinie to już standard.
Drugim utworem było Mali svitac, žestoko ozaren i prestravljen nesnošljivom lepotom (co przetłumaczyć należy jako Mały świetlik, gwałtownie oświetlony i przerażony nieznośnym pięknem) autorstwa urodzonej w 1984 roku Milicy Djordjević. Utwór ten powstał na zamówienie Berliner Philharmoniker, a wykonania pod batutą Dudamela były też jednocześnie pierwszymi prezentacjami dzieła. Kompozycja mogła budzić jakieś luźne skojarzenia z sonoryzmem, brzmiała trochę jak soundtrack do Lśnienia i kończyła się crescendem. Miała też jedną dużą zaletę. Była krótka. Nie wywarł praktycznie żadnego wrażenia na zgromadzonej na koncercie publiczności, a mnie kompletnie nie zapadła w pamięć.
Nikt nie miał jednak wątpliwości, że daniem głównym była Piąta Mahlera. Berlińczycy mają już na koncie rejestracje (liczę tu zarówno te live jak i studyjne) tego dzieła z Horensteinem, Karajanem, Abbadem, Haitinkiem, Rattlem i właśnie Dudamelem.
W marszu żałobnym uwagę zwracała bogata kolorystyka (dobrze wydobyty tam-tam), a także wyraziste kontrasty, zwłaszcza w wybuchowo potraktowanym pierwszym triu. Znakomicie grał kwintet, który miał gęste, jędrne brzmienie. Sekcja ta pięknie wypadła także w brawurowo zagranym ogniwie drugim, w którym Dudamel bardzo dobrze zbudował główną kulminację z potężnym uderzeniem tam-tamu, a także podkreślił brzmienie drewna w zakończeniu. Scherzo było nierówne. Świetne było solo waltorni w wykonaniu Stefana Dohra, ale Dudamel miał dziwne pomysły dotyczące tempa i frazowania. Kilkukrotnie zatrzymywał przepływ muzyki, mocno zwalniał, sprawiając że z narracji ulatniało się całe napięcie. Mahler wpisał do partytury nicht zu schnell („nie za szybko”), ale nie można tu też popaść z przesadę. Niektóre kulminacje były też lekko niedograne. Można było się spodziewać, że będą zbudowane z większym rozmachem, ale były dziwnie zduszone i zagonione. Adagietto grane było przez smyczki absolutnie przepięknie, kłopot w tym, że także tutaj Dudamel wtrącał się w narrację, nie pozwalając muzyce płynąć, wprowadzając dziwne, manieryczne zwolnienia. Kulminacja nie wywarła większego wrażenia, wydawała się nieco powierzchowna. Za to finał był znakomity. Bardzo klarowny (a to ważne przy tak gęstej polifonicznej fakturze), pełen werwy i humoru. Tutaj już zmiany tempa i zwolnienia były jak znalazł – pomagały uwydatnić humorystyczny charakter muzyki, zwłaszcza w odcinkach utrzymanych w wolnym tempie i cichej dynamice, gdzie dyrygent wydobył ciekawe detale choćby w partii klarnetu. Dudamel prowadził orkiestrę raczej oszczędnie, ruchami nawet trochę kanciastymi. Jedynie w finale dyrygował bardziej ekspresyjne, wymachując szeroko ramionami, co orkiestrze nie było w ogóle potrzebne, ale chyba podobało się publiczności, która zgotowała wykonawcom długą owację. Pod względem jakości gry orkiestry było to wykonanie pierwszorzędne, ale słuchając go nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że Dudamel nie czuje muzyki Mahlera i podchodzi do niej w aż nazbyt ostrożny sposób. W sumie szkoda, bo słuchając jego nagrań miałem poczucie, że ma bardzo bezpośrednie i witalne podejście do muzyki, które jednak najwyraźniej uwidacznia się w innym repertuarze.
foto. Stephan Rabold
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl