Ian Bostridge & Capella Cracoviensis w Cavatina Hall

Bachowska Pasja według św. Jana jest znacznie krótsza, bardziej zwarta i bardziej dramatyczna od Pasji Mateuszowej, jest też o kilka lat wcześniejsza. Możliwość wysłuchania obu dzieł dzień po dniu to nie lada gratka, tym bardziej że polscy melomani mieli do wyboru aż dwa wykonania Pasji Janowej w niedzielę. W Krakowie zabrzmiała w ICE w wykonaniu La Capella Reial de Catalunya oraz Le Concert des Nations
pod dyrekcją Jordiego Savalla, zaś w Bielsku-Białej pokierował nią Jan Tomasz Adamus, szef artystyczny Capella Cracoviensis. W moim przypadku padło na to drugie wykonanie. Nigdy nie byłem w tamtejszej Cavatina Hall, byłem więc ciekawy akustyki i warunków, a na dodatek partię Ewangelisty wykonywał tam Ian Bostridge.
To śpiewak o szalenie specyficznej manierze wykonawczej, którą wypracował jako interpretator pieśni. Każde słowo jest w jego wykonaniu dokładnie przemyślane, przeanalizowane i dopracowane, co sprawia że całość jest mocno retoryczna. Można tego oczywiście nie lubić, można mówić, że to zmanierowane i mało spontaniczne, ale nie sposób odmówić Bostridgeowi konsekwencji czy znakomitego opanowania techniki. Jego Ewangelista był skrajnie odmienny od tego zaprezentowanego przez Prégardiena, ale nie mogę powiedzieć, aby któryś był lepszy czy gorszy. Obaj artyści mnie kupili, ale każdy zrobił to na swój własny sposób.

Udział Bostridge’a był największą atrakcją tego koncertu, ale artyzm jego wykonania uwypuklił też jaskrawo niedostatki Capella Cracoviensis. Słuchając tego zespołu miało się wrażenie że grają tę muzykę a prima vista. Nie było tam w zasadzie żadnego cieniowania ekspresji czy dynamiki, finezji było jak na lekarstwo. Po prostu wszyscy grali i śpiewali jak na autopilocie, na dodatek na bardzo wyrównanym, cichym poziomie dynamicznym. Już sam początek, czyli chór Herr, unser Herrscher był niepokojący, i to w złym tego słowa znaczeniu. Artykulacja smyczków była niewyraźna, rozmyta, zamazana, przez co muzyka traciła bardzo dużo z impetu i ekspresji. I tak pozostało już aż do końca… Poza tym całość „nie brzmiała”, miało się wrażenie płaskości, monotonii, braku staranności i finezji. Adamus nie dyrygował w sposób komunikatywny, jego gestykulacja była chaotyczna, co skutkowało tym, że dużo było niepewnych wejść. Nie były to nierówności, ale czuć było właśnie brak pewności ze strony orkiestry. Dyskretne, proste, precyzyjne, chirurgiczne niemal ruchy Herreweghe były bardzo odmienne od szamotaniny Adamusa. Największą atrakcją był widok ogromnego instrumentu dętego – bassono grosso, który w brzmieniu przypominał nieco kontrafagot. Jeśli chodzi o chór to także z jego partii można było wyciągnąć więcej, pokazać ciekawą Bachowską retorykę. Także poziom śpiewaków był nierówny – zdarzały się w tej partii dobre momenty, ale niektórzy z nich mieli pewne problemy z szybkim tempem narzuconym przez dyrygenta.

Dużym mankamentem był także fakt, że nie zdecydowano się na prezentowanie tekstu w trakcie wykonania, co jest już przecież ogólnie przyjętą dobrą praktyką. Nawet znając kolejność wydarzeń i wyłapując z tekstu śpiewanego przez Bosteidge’a i chór pojedyncze słowa odczuwało się niedosyt. A jeśli ktoś nie był w utworze zorientowany to siedział tam zapewne jak na przysłowiowym tureckim kazaniu…

Co do samej sali, to robi ona bardzo pozytywne wrażenie, przypomina mały NOSPR (jest tu, o ile się nie mylę, miejsce dla 1 000 słuchaczy), jest to miejsce dla małych składów. Kwartet, orkiestra smyczkowa, recital fortepianowy, wieczór pieśni z fortepianem – to miejsce idealne dla tego typu muzyki. Chętnie jeszcze kiedyś je odwiedzę.

 

foto. Benjamin Ealovega

Postaw mi kawę na buycoffee.to

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.