Ian Bostridge należy do najbardziej rozpoznawalnych wykonawców Podróży zimowej Franza Schuberta, ma już na koncie trzy nagrania całego cyklu. Z tego powodu jego występ na festiwalu Opera Rara w Filharmonii Krakowskiej przyciągnął liczną publiczność. Brytyjskiemu tenorowi partnerowała włosko-holenderska pianistka Saskia Giorgini. Artyści mają już za sobą współpracę artystyczną, zarejestrowali też razem pieśni Ottorina Respighiego i Piękną młynarkę Schuberta. Polska publiczność miała okazję posłuchać ich kilka lat temu w Katowicach, gdzie wykonywali dzieła Schumanna i Brittena, a na Youtube można też znaleźć nagranie całości Winterreise zarejestrowane w Utrechcie w 2016 roku.
Dla mnie osobiście odbiór całego koncertu zbyt przyjemny jednak nie był. Siedziałem na balkonie, gdzie akustyka okazała się być wyjątkowo niewdzięczna. Zarówno głos solisty jak i dźwięki fortepianu był głuche, wydawały się dochodzić z dużego oddalenia, jakby ze studni. Warunki akustyczne były więc trudne, a traciła na tym interpretacja, bo pewne fragmenty były nieczytelne i uciekały. A lubiły uciekać tym bardziej, że Bostridge lubi obrócić głowę w jedną lub drugą stronę, a co wpływa też rzecz jasna na to, dokąd dźwięk się kieruje. A szkoda, bo wykonanie było z rzędu tych mistrzowskich. Wieloletnie doświadczenie i miłość do tej muzyki były słyszalne w każdym śpiewanym przez Bostridge’ takcie. Jego kontrola barwy, dynamiki i artykulacji jest imponująca. Podobne wrażenie robi umiejętność nasycenia słów znaczeniem i emocjami. Artysta był wyrazisty, momentami przejmujący, ale jednocześnie jego wykonanie było naturalne, pozbawione maniery i przesady. Słuchało się go z zajęciem i przejęciem. Podobnie ciekawie wykonywała swoją partię Giorgini, która akompaniowała śpiewakowi z uważnością, wielkim wyczuciem barwy, tempa i dynamiki. Nie wysuwała się na pierwszy plan, była jednocześnie wyrazista i dyskretna. Jednak elementem, który wywierał największe wrażenie, było poczucie budowania spójnej, ciągłej narracji, dokładnie takie samo jak na nagraniu tego cyklu Bostridge’a z Adèsem. Kiedy Giorgini zaczęła grać Gute Nacht, wykonawcy mieli już w sobie całość cyklu i doskonale wiedzieli jak zakończy się Der Leiermann. Ciągłość narracji została przerwana tylko raz, kiedy między Einsamkeit a Die Post na sali odezwał się dzwonek telefonu. Miny wykonawców powiedziały wszystko, a wyraźnie wytrąceni z równowagi artyści potrzebowali chwili, aby na nowo złapać się po tym niefortunnym incydencie. Ostatecznie nie przeszkodziło im to stworzyć kreacji wybitnej, zrealizowanej z wyjątkową maestrią.
W swojej Podróży zimowej Schuberta. Anatomii obsesji Bostrigde barwnie opisał co dzieje się na sali po zakończeniu wykonywania tego cyklu:
„To, co dzieje się po wykonaniu Winterreise, jest nieco tajemnicze, ale zwykle przebiega według pewnego schematu. Kiedy po sali rozejdzie się ostatnia fraza liry korbowej, zapada cisza — cisza, która często przedłuża się i staje częścią wspólnego odbioru dzieła; cisza w równej mierze tworzona przez publiczność, co przez pianistę i śpiewaka. Niemy aplauz pełen osłupienia, który może przejść w głośniejszą owację.
Owację? Owację dla kogo? Dla kompozytora? Dla muzyki? Dla występu? Czy aplauz i przyjęcie go przez wykonawców to coś niesamowitego? Czasem rzeczywiście tak się wydaje. Normalne reguły panujące na recitalu pieśni ulegają zawieszeniu. Nie ma w planie żadnych bisów i nikt ich nie oczekuje ani nie wykona, niezależnie od tego jak entuzjastycznie reaguje publiczność. Czuć powagę towarzyszącą spotkaniu z czymś ponad i poza, czymś nieuchwytnym i niewyrażalnym”.
Właśnie tak było w Krakowie.
fot. Filip Adamus
Zrealizowano w ramach stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego