Sic transit gloria mundi – tak można by podsumować losy Richarda Stöhra (1874-1967) i jego kariery kompozytorskiej. Artysta ten, urodzony dokładnie w tym samym roku co Schönberg, był znaną i szanowaną postacią wiedeńskiego środowiska muzycznego. Pochodził z rodziny o tradycjach artystycznych – jego wuj od strony matki należał do najbliższego kręgu Richarda Wagnera i brał udział w przygotowywaniu prawykonania Parsifala. Od 1900 do 1938 roku Stöhr był wykładowcą wiedeńskiego konserwatorium, gdzie kształcił m.in. Herberta von Karajana, Artura Rodzińskiego, Rudolfa Serkina, Ericha Leinsdorfa, Samuela Barbera, Marlenę Dietrich czy Aloisa Hábę. Prowadził salon artystyczny, w którym bywały czołowe postacie środowiska artystycznego, toczono żywiołowe dyskusje o najnowszych prądach w sztuce. Jego liczne kompozycje były wykonywane często i spotykały się z życzliwym przyjęciem. Stabilne życie przerwało zajęcie Austrii przez nazistów. Zdesperowany artysta napisał do Mary Curtis, założycielki sławnego Curtis Institute of Music i w lutym 1939 roku wyjechał do USA. Tam kontynuował pracę pedagogiczną, a wśród osób, na których wywarł wielkie wrażenie, był także młody Leonard Bernstein. Jednak eklektyczny dorobek kompozytorski Stöhra kompletnie wypadł z obiegu. Sytuacja zmienia się dopiero teraz, a nagrania utworów twórcy publikuje właśnie wytwórnia Toccata Classics. Z tego co się orientuję do tej pory ukazały się cztery płyty z muzyką kameralną, album poświęcony dziełom solowym i kameralnym z organami oraz dwa krążki poświęcone symfonice. To właśnie o tych dwóch ostatnich opowiem dziś, a czuję że tym bardziej, że wszystkie cztery kompozycje otrzymują tu swoje światowe premiery fonograficzne. Gra je Sinfonia Varsovia, a dyryguje Ian Hobson.
Oba zawierają po dwie kompozycje. Pierwszy album otwiera Concert im alten Stil z 1937 roku, dzieło napisane kilka tygodni przed anschlussem, którego Stöhr nie miał ani jak wydać, nie mówiąc już o wykonaniu. Oparte jest ono na zasadzie barokowego concerto grosso – mamy tu dwie dialogujące ze sobą grupy instrumentów. Jeśli chodzi o skład, to twórca przeznaczył to dzieło na smyczki, perkusję (kotły, dzwonki, talerze, trójkąt, werbel) i, last but not least, fortepian. Składa się ono z czterech części: Intrata, Quasi Sarabande und Scherzo, Burleske und Aria oraz Introduction und Finale. Trwa 46 minut, czyli tyle ile porządna romantyczna symfonia. Stylistycznie jest to niezwykły misz-masz. Mamy tu odcinki o żywej, motorycznej rytmice, powszechnie kojarzonej z neobarokiem (część pierwsza), mamy melancholijne ogniwo w wolnym tempie, w którym smyczki snują przepiękną, soczystą kantylenę (część druga), mamy też odcinki mogące przywodzić na myśl pastisz muzyki Prokofiewa z jego groteskowym poczuciem humoru (ogniwo trzecie), czy wręcz Szostakowicza i Hindemitha (finał). Powiedziałby ktoś, że to pstrokacizna. Otóż nie, czuć, że wszystko jest tam na swoim miejscu. Stöhr ma znakomite wyczucie proporcji, dar snucia zapadających w pamięć melodii, a także wyczucie barwy. Wszystko to składa się na dzieło spójne, przystępne w odbiorze i bardzo mocno zapadające w pamięć. W czasie poznawania tego albumu wielokrotnie wracałem do niego, delektując się coraz to innymi detalami. Słuchanie go sprawiło mi dużo przyjemności. To jest taka muzyka, która wpada w ucho i już nie chce z niego wyjść. A nie chce wyjść tym bardziej, że wykonanie jest bardzo dobre. Świetne są zwłaszcza fragmenty w artykulacji staccato w pierwszym ogniwie, które ze względu na rytm i orkiestrację (werbel, trójkąt i dzwonki) kojarzyło mi się z pierwszym ogniwem Dzwonów Rachmaninowa. Podobało mi się miękkie, ciepłe i krągłe brzmienie fortepianu Agnieszki Kopackiej, jak i wykonanie orkiestry. Może jedynie w punktach kulminacyjnych gra mogłaby być bardziej ostra, bardziej zdecydowana i pełna zapamiętania. Ale nie zmienia to faktu, że dzieło jest frapujące, a nagranie na tyle dobre, że można polecić je z czystym sumieniem.
II Suita a-moll op. 120 to dzieło jeszcze późniejsze niż koncert, ukończone w 1947 roku, a więc już powojenne. Jest znaczenie krótsze niż wcześniejsza kompozycja (22 minuty) i składa się z pięciu ogniw. Stöhr jest tu w nastroju melancholijnym, pełnym zadumy, choć nie brak tu także ostrzejszych akcentów (część druga – Molto vivace). Jest też ładne, elegijne Adagio, lekkie i dowcipne Allegro leggiero e scherzando czy zawadiacki finał. Jest to utwór przyjemny w odbiorze, ale skłamałbym pisząc, że zapada w pamięć czy wywiera głębsze wrażenie, choć wykonanie jest w zupełności satysfakcjonujące! To taka elegia za bezpowrotnie utraconym czasem romantyzmu.
Richard Stöhr
Orchestral Music, Volume One
Concert im alten Stil op. 68*
II Suita a-moll op. 120
Agnieszka Kopacka – fortepian*
Sinfonia Varsovia
Ian Hobson – dyrygent
Na drugim krążku mamy dwie wczesne kompozycje Stöhra, obie z 1909 roku. Na pierwszy ogień idzie krótka, trzyczęściowa (Preludium, Andante i Fuga) I Suita C-dur op. 8, przeznaczona na smyczki. Bardzo ładna jest ekspresyjna część druga, z wyraźnie zarysowaną kulminacją. Ale zarówno tu jak i w innych ogniwach mnóstwo jest rzeczy, które zazwyczaj słyszało się już gdzieś wcześniej. To trochę jak z Serenadą Karłowicza. Jest to muzyka będąca świadectwem swojej epoki i jednocześnie świadectwo rozwoju artystycznego kompozytora na względnie wczesnym etapie rozwoju artystycznego. Nic więcej? Nic więcej, ale też nic mniej.
Bardzo podobnie sytuacja przedstawia się w przypadku I Symfonii a-moll, napisanej w tym samym czasie. W książeczce zamieszczonej do płyty znajdują się fragmenty recenzji z wykonań tego dzieła. Ich autorzy zarzucali kompozytorowi pewną oschłość i akademizm. I rzeczywiście – coś w tych zarzutach było. Orkiestra jest tu rozbudowana – 2 harfy, podwójne drewno, 4 waltornie, 3 trąbki, 3 puzony, tuba, perkusja (kotły, werbel, trójkąt, talerze, tamburyn), organy (tylko w trzecim ogniwie) i smyczki, ale Stöhr nie wykorzystuje swego arsenału w zbyt interesujący sposób. Pobrzmiewają tu echa Brucknera, wiele tu pompatycznego hałasu i bicia piany à la Berlioz, jedynie treści mało. Jest to rzeczywiście solidna rozprawa przygotowana przez sumiennego wykładowcę akademickiego, doskonale znającego swój fach. Nasi krytycy piszący w tamtych czasach lubili kwitować takie utwory stwierdzeniem: „dużo roboty, brak natchnienia”. Jedynym ogniwem, które mocniej zapada w pamięć jest Scherzo, w którym kompozytor miał kilka ciekawych pomysłów instrumentacyjnych z użyciem perkusji, a główny temat prezentowany przez blachę jest bardzo chwytliwy. Andante religioso z organami jest jak na mój gust zbyt dosłowne. U Brucknera religijność w symfoniach jest mimo wszystko jakoś zakamuflowana, bardziej uniwersalna, u Stöhra czuć nachalny zapach kadzidła, a przed oczami prawie pojawiają się kiczowate obrazy przedstawiające świętych. Patos tej muzyki jest dla mnie nieszczery. W finale także pojawiają się echa Brucknera (pierwszy temat), które później ustępują miejsca lżejszym fragmentom, orkiestrowanym jasno, z użyciem perkusji i przywodzącym na myśl muzykę taneczną. Jakoś nie złożyło mi się to w spójną narrację. Szkoda, że nie wybrano którejś z późniejszych symfonii tego kompozytora. Dwie ostatnie powstały już po wojnie – może są więc ciekawsze?
Zarówno suita jak i symfonia wykonane są bardzo starannie, ale szczerze wątpię, aby kogokolwiek zachwyciły. Nagranie oczywiście ma duży walor poznawczy, bo to w końcu jedyne dostępne na rynku rejestracje tych utworów. Jeśli kogoś muzyka tworzona w tym czasie interesuje, to zapewne chętnie po te utwory sięgnie, aby na własne uszy przekonać się, ile są warte.
Orchestral Music, Volume Two
I Suita C-dur op. 8
I Symfonia a-moll op. 18
Sinfonia Varsovia
Ian Hobson – dyrygent
Toccata Classics
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl