II Symfonia Gustava Mahlera – część druga

Otto Klemperer był dyrygentem, dla którego II Symfonia Mahlera miała wyjątkowe znaczenie. Jako młody adept dyrygentury artysta wziął w 1905 roku udział w wykonaniu tego dzieła, którym kierował Oskar Fried. Klemperer kierował wówczas orkiestrą za sceną i po pierwszej próbie otrzymał od Mahlera wskazówki odnośnie tego, jak powinien wywiązywać się ze swojej roli. Później zaś kompozytor pomógł mu, wypisując rekomendację, która, jak utrzymywał Klemperer, otwierała przed nim każde drzwi. Dyrygent przechowywał ją przy sobie do końca życia, miał też  ogromny sentyment do II Symfonii. Wykonywał ją często podczas swoich koncertów, zarejestrował ją też w sumie aż osiem razy, w co wliczają się także rejestracje koncertowe. Zdecydowałem się poświęcić prawie cały niniejszy wpis aż pięciu jego nagraniom z kilku powodów. Są to interpretacje tak skrajnie od siebie odmienne, tak piorunująco różne, że na pierwszy rzut ucha wydają się nie mieć ze sobą nic wspólnego. Pierwsze koncertowe nagranie pod batutą Klemperera z 1950 roku trwa 67 minut, ostatnie zaś, też koncertowe z 1971 roku, 99 minut. To 32 minuty różnicy. To chyba najbardziej skrajny i najbardziej fascynujący przypadek w historii fonografii, rzadko kiedy bowiem zdarza się aby jeden i ten sam artysta odpowiadał za najszybsze i najwolniejsze nagranie jakiegoś utworu, rzadko kiedy też, o ile w ogóle, zdarza się, aby jeden artysta pozostawiał po sobie nagrania tak skrajnie od siebie różne. Wpływ na tę rozbieżność miały zapewne zaburzenia afektywne dwubiegunowe, na jakie cierpiał artysta – stąd też zawrotne tempa w niektórych jego nagraniach. Przykładem takiego skrajnie impulsywnego podejścia jest interpretacja zarejestrowana podczas koncertu w Sydney w 1950 roku.
Pierwsza część jest nieustannym, nerwowym i maniakalnym parciem naprzód. Nie ma tu ani chwili oddechu, ani chwili wytchnienia. Wszystkie liryczne elementy są stłamszone, zagonione i niemal przez to niezauważalne. Elementów funeralnych także tu nie uświadczymy. Nie jest to w żadnym razie allegro maestoso, a prestissimo possibile. To nieprzyjemnie dziwna interpretacja pierwszej części Symfonii.
AndanteScherzo nie są już aż tak karykaturalnie szybkie jak pierwsza część (zdarzają się nagrania, w których tempa tych części są szybsze). Australijska orkiestra nie ma jednak wyczucia stylu tej muzyki, przez co ogniwa te nie robią większego wrażenia i nie są do końca satysfakcjonujące.
W Urlicht próżno szukać atmosfery zadumy czy tajemniczości. W wykonaniu tym wszystkie partie wokalne śpiewane są po angielsku. Pisałem już wcześniej przy okazji interpretacji Waltera, że nie jest to dobry sposób na prezentację dzieła Mahlera.
W finale tempa ponownie są wściekle szybkie, a pełne determinacji parcie naprzód odbiera Symfonii atmosferę tajemniczości i ten specyficzny klimat, który wytwarza się wtedy, kiedy muzyka ma dużo czasu i przestrzeni na wybrzmienie. Tutaj zdecydowanie tego brakuje. Także dźwięk jest nieprzyjemny, ciasny, zbity, mało przestrzenny i na dłuższą metę bardzo męczący.
Nie mogę ocenić tego wykonania zbyt wysoko i nie mogę go polecić z czystym sumieniem. Jest na to zbyt kuriozalne i zbyt przerysowane.

Otto Klemperer, Florence Taylor, Vlada Bagnali, Sydney Symphony Orchestra, Hurlstone Choral Society, 1950, I – 16:43, II – 9:14, III – 10:15, IV – 3:47, V – 27:31 [67:30], Doremi

 

 

 

Jest kilka powodów aby sięgnąć po następne koncertowe nagranie tego dyrygenta. Mamy tu znakomite solistki znane z wykonań dzieł Mahlera – Kathleen Ferrier i Jo Vincent. Mamy wreszcie Concertgebouw, znakomitą orkiestrę, która miała zdecydowanie większe tradycje mahlerowskie niż ta z Sydney. W latach 1895-1945 amsterdamskim zespołem rządził Willem Mengelberg, dyrygent szanowany i ceniony przez samego Mahlera. Możliwe, że niektórzy członkowie orkiestry pamiętali jeszcze w tym czasie wykonania pod batutą samego Mahlera. Wizja Klemperera nie jest tu jeszcze bardzo odmienna od tej, którą zaprezentował podczas koncertu w Australii.
Tempo pierwszej części, choć nadal bardzo szybkie, jest tu jednak bardziej naturalne i nie tak karykaturalne jak poprzednio. Choć jakość dźwięku nadal pozostawia wiele do życzenia, to jest on zdecydowanie bardziej przestrzenny niż w poprzedniej rejestracji. Znakomite wrażenie robi zdyscyplinowana, wyrazista i precyzyjna gra orkiestry. Świetnie brzmią zwłaszcza smyczki, utrzymujące cały czas wyrazistą pulsację i cechujące się znakomitą, krótką artykulacją:

Zaskakuje część druga, bowiem sekcja smyczków Concertgebouw dysponuje pełnym, ciepłym i ekspresyjnym brzmieniem, którego nie kojarzy się za bardzo ze stylem wykonawczym Klemperera. Posłuchajcie bogatego, rozwibrowanego brzmienia przy powtórce pierwszego tematu:

Niezwykle dynamiczne i drapieżne jest Scherzo, w którym rozkład napięć i umiejętność wyłapania najlżejszych nawet zmian nastroju znamionują prawdziwe mistrzostwo Klemperera. Uderzyło mnie przy tym jak bardzo jego interpretacja jest tu podobna tej Waltera. Posłuchajcie tylko jak klarownie i przejrzyście brzmi orkiestra, jak ostra i wyrazista jest artykulacja smyczków w akompaniamencie. Momentami ma się wrażenie słuchania zespołu kameralnego:

Kulminacja tej części jest przejmująca, drapieżna i porywająca, a zjawiskowe chwilowe rozjaśnienie nastroju wprowadza niezbędny element rozluźnienia.
Urlicht to część, której zdecydowanie nie mogę ocenić wysoko. W śpiewie Ferrier brak prostoty. Śpiewa głosem głębokim, o ciemnej barwie, ale przeszkadza u niej afektacja, która sprawia, że interpretacja staje się cukierkowa i świętoszkowata. Nie pomaga jej Klemperer, który dyryguje w szybkim tempie, trzeźwo i bez zbytniego wgłębiania się w nastrój:

Z listów pisanych przez śpiewaczkę wynika, że chociaż uznawała Klemperera za wielkiego dyrygenta, to nie polubiła go jako człowieka. Raziła ją jego wybuchowość i obcesowe traktowanie orkiestry. Nic dziwnego, że nie ma tu chemii.
Finał jest nierówny. Zdarzają się tu wpadki (jak w solówce fletu, gdzie w pewnym momencie instrumentalista najwyraźniej się zgubił), są tu elementy zrealizowane może nazbyt drastycznie i zbyt raptownie, bez należytego przygotowania. Ale zespoły grające za sceną są umieszczone w dużym oddaleniu, co daje niezbędny element przestrzeni. Posłuchajcie też jak żarliwie i przejmująco brzmi pierwsza prezentacja tematu wiary:

Ciekawy jest powolny marsz, pełen ponurej determinacji, majestatyczny i momentami nawet patetyczny:

Także w chóralnym zakończeniu znaleźć można odcinki zrealizowane impulsywnie i pospiesznie:

Wykonanie jest intrygujące, bardzo dobrze zrealizowane i poprowadzone w wyrazisty, choć momentami gwałtowny sposób. O ile pierwsza rejestracja Klemperera była zupełnie kuriozalna, to tę można już bardziej zaawansowanym słuchającym polecić. Wiele tu odkrywczych i nowych rzeczy.

Otto Klemperer, Kathleen Ferrier, Jo Vincent, Concertgebouw Orchestra, Amsterdam Toonkunstchor, 1951, I – 17:42, II – 9:28, III – 10:35, IV – 4:05, V – 29:51 [71:22], Decca

 

 

 

 

Zdecydowanie najbardziej znanym i najbardziej popularnym nagraniem Klemperera jest studyjna rejestracja z Philharmonia Orchestra & Chorus, zarejestrowana między listopadem 1961 roku a marcem 1962 roku w Kingsway Hall w Londynie. To interpretacja uznawana przez wielu znawców i recenzentów za wzorcową, przez długi czas pojawiająca się w wykazach najlepszych nagrań tego utworu.
Także tutaj początkowe tempo pierwszej części jest szybkie, a kontrasty agogiczne pomiędzy pierwszym, drugim i trzecim tematem nie są zbyt mocno zaakcentowane. Philharmonia Orchestra brzmi bardziej miękko niż Concertgebouw. Ogólne wrażenie jest pozytywne – dużo w tej interpretacji napięcia, wynikającego, jak to u Klemperera bywa, z uważnego obserwowania detali struktury, a nie z podkręcania tempa czy dynamiki. Miłe wrażenie robią wyraźnie słyszalne detale w partii harfy w trzecim temacie, doskonale, przejrzyście brzmi kameralny powrót tematu drugiego:

Także w przetworzeniu tempo jest wartkie, co sprawia że muzyka jest bardziej dynamiczna i drapieżna niż żałobna. Jednak w tutti brzmienie orkiestry staje się dość zbite. Zdarza się że ataki orkiestry nie są zbyt precyzyjne:

Także w zakończeniu dyrygent nie zwalnia tempa. Jest to pozbawione wszelkiej czułostkowości i sentymentalizmu parcie naprzód, w którym nie ma ani chwili na oddech czy zadumę.

Tym bardziej jednak kontrastuje z częścią pierwszą Andante. Jest znacznie wolniejsze niż w dwóch poprzednich nagraniach, bardziej odprężone, jaśniejsze i lżejsze. Przepięknie brzmią smyczki, harfy i drewno. Chłodny i obiektywny liryzm Klemperera połączony z umiejętnym podkreśleniem charakteru muzyki robi tu znakomite wrażenie:

Wiele napisano o sposobie, w jaki Klemperer interpretuje Scherzo. Rozpoczyna się ono niezbyt obiecująco, od słabych i głuchych uderzeń kotłów. Jednak szybko okazuje się, że dyrygent znakomicie wydobywa z faktury detale w partii drewna. Z wielką maestrią akcentuje też ów specyficzny, czarny i sarkastyczny mahlerowski humor. Znakomicie kontrastuje z tymi pasażami liryczny (ale nie przeliryzowany) odcinek środkowy, z pięknym solo trąbki:

Idylla trwa jednak krótko i po chwili znów trafiamy w sam środek sennego koszmaru. Posłuchajcie fagotu w tle, świetnego col legno smyczków i solówki fletu:

Po monumentalnej kulminacji i chwilowym rozjaśnieniu czeka nas  powrót do upiornej rzeczywistości. Także w tych fragmentach wyczucie w odnajdywaniu w każdym takcie właściwego nastroju jest imponujące.
Hilde Rössel-Majdan jako solistka w Urlicht budzi mieszane uczucia. Brakowało mi w jej wykonaniu prostoty, a glissandowe przejścia między niektórymi dźwiękami budziły spore zdziwienie:

Klemperer, tak jak w poprzednich nagraniach, prowadzi tę część trzeźwo, bez wgłębiania się w nastrój. Pasuje to do jego mocno intelektualnej wizji, ale już nie do charakteru muzyki. Także pod koniec solistka funduje nam dziwne i nie pasujące do stylu muzyki crescenda:

Surowy i monumentalny początek piątej części brzmi bardziej brucknerowsko niż mahlerowsko. Już przy pierwszym zawołaniu waltorni za sceną słychać, jak uważnie i z jaką atencją Klemperer traktuje efekty przestrzenne, jak bardzo dba o to, aby dźwięki dobiegały z odpowiedniego oddalenia. Zwróćcie też uwagę na dźwięczny i wyraźnie słyszalny dźwięk kontrabasów w orkiestrze na scenie:

Zachwycają także inne detale w rodzaju dźwięków harf w niskim rejestrze. Rozczarowują poprzedzające marsza zbyt krótkie crescenda perkusji. Sam marsz jest tym razem ekscentrycznie niemal powolny, momentami zbyt łagodny i przez to pozbawiony napięcia:

Blacha ma mnóstwo czasu na oddech, ale chyba nie do końca o taki właśnie efekt Mahlerowi chodziło. Drugiej prezentacji tematu wiary towarzyszą znakomicie oddalone dźwięki kapeli wojskowej. Kulminacja do której prowadzi ten fragment jest poprowadzona bardzo powoli, z pietyzmem, który sprawia, że słychać tu mnóstwo detali, ale jednocześnie muzyce brakuje impetu. Znakomity jest za to Wielki apel. Nawoływaniom trąbek za sceną towarzyszy tu bardzo wyraźnie słyszalny dźwięk bębna basowego. W pierwszym wejściu chóru wyraźnie słychać akompaniament smyczków:

Znakomicie zrealizowana jest partia sopranu, którą wykonuje tu Elizabeth Schwarzkopf. Dobór temp w zakończeniu jest wzorcowy, wszystko brzmi naturalnie i płynnie. Jednak pomimo tych niewątpliwych zalet brak tu momentami napięcia, tej iskry sprawiającej że muzyka jest tak żywa. Posłuchajcie ostatnich taktów całej symfonii:

Nie jest to najbardziej dramatyczne i emocjonujące nagranie tej symfonii, jakie można usłyszeć. Klemperer jest jak zawsze intelektualny, jak zawsze rozmiłowany w wydobywaniu z muzyki rozmaitych wzbogacających ją detali. Jeśli nie daje czegoś słuchającemu w kwestii dramatyzmu, to nadrabia wniknięciem w strukturę dzieła. To właśnie stanowi o wielkiej klasie tego nagrania i potwierdza renomę Klemperera jako jednego z najlepszych wykonawców utworów Mahlera w całej historii fonografii.

Otto Klemperer, Hilde Rössel-Majdan, Elisabeth Schwarzkopf, Philharmonia Orchestra & Chorus, 1961/1962, I – 19:16, II – 10:38, III – 11:45, IV – 4:04, V – 34:27 [80:15], Warner

Chronologicznie najbardziej zbliżona do tej znanej rejestracji studyjnej jest wersja koncertowa, nagrana w 1964 roku z udziałem tych samych zespołów. Tempa są tu mniej więcej takie same jak w tamtym nagraniu, także koncepcja nie odbiega za bardzo od tego co już znamy z tamtej interpretacji. Ogniwo pierwsze jest prowadzone szybko, ale pomimo warunków koncertowych brak mu intensywności. Ataki orkiestry nie są zbyt precyzyjne, a tu i ówdzie zdarzają się spektakularne kiksy, zwłaszcza w blasze.
Andante jest znakomite – naturalne i jasne w brzmieniu, przez co wyraziście kontrastuje z poprzednim ogniwem.
Scherzo świetne, jak to u Klemperera. Jest tu wydobywanie rozmaitych efektów specjalnych w brzmieniu, jest wyrazisty kontrast z lirycznym odcinkiem środkowym, jest troska o to, aby muzyka brzmiała jak najbardziej groteskowo i ironicznie. Świetnie brzmią detale w sekcjach drewna i blachy, zachwyca też col legno smyczków. Jest w tym dyrygowaniu wielka dbałość o muzykę.
Urlicht to ogniwo wykonywane dość szybko, śpiewane przez Janet Baker znakomicie.
Także finał jest bardzo podobny do tego z wersji studyjnej. Jest tak samo epicki, tak samo przemyślany. Monumentalność kulminacji i poczucie płynności narracji są imponujące! Znakomicie wypadają efekty przestrzenne. Jeno kiksów blachy więcej, a jakość dźwięku nieco gorsza niż w realizacji studyjnej. Świetny marsz! W chórze najlepiej słychać głosy żeńskie, na co może wpływ miało umiejscowienie mikrofonów.

W żadnym wypadku nie zachwyca jakość dźwięku. Jest on oddalony, mało barwny i mało selektywny. Zakończenie całej Symfonii to sztucznie wyciszone, to przesterowane. Bardzo dobrze (zdecydowanie lepiej niż w wersji studyjnej) słychać tu perkusję, a zwłaszcza tam-tamy, co duże daje! Pomimo licznych zalet nie jest to jednak interpretacja, którą mogę polecić każdemu z czystym sumieniem. To pozycja dla koneserów i dla zagorzałych wielbicieli Mahlera/Klemperera.

Otto Klemperer, Janet Baker, Heather Harper, Philharmonia Orchestra & Chorus, 1964, I – 20:22, II – 10:29, III – 11:29, IV – 4:23, V – 33:56 [81:18], Testament

 

 

 

 

 

 

Świetnym przykładem na to, jak drastycznie od wersji studyjnej może różnić się ta koncertowa jest kolejna interpretacja Klemperera, zarejestrowana w Monachium w styczniu 1965 roku. Koncepcja jest bardzo podobna do tej znanej z nagrania studyjnego, ale… No właśnie, jest tu to nienazywane „coś”, co sprawia, że o ile wersja studyjna imponuje ilością detali i drobiazgowością, ale nie porusza aż tak bardzo, o tyle ta koncertowa ma rozmach i moc. Nie zaczyna się jednak obiecująco. Początek Symfonii nie jest zbyt mocny, a kontrabasy zdają się brzmieć wręcz nieśmiało:

Orkiestra szybko rozkręca się, a kontrasty pomiędzy tempami i nastrojami poszczególnych tematów są umiejętnie podkreślone. Zwraca także uwagę świetne przejście pomiędzy poszczególnymi sekcjami. Zwróćcie uwagę jak w przetworzeniu Klemperer buduje napięcie za pomocą uderzeń bębna basowego. Posłuchajcie także barwy kontrabasów w rozpoczęciu marsza żałobnego chwilę później:

Także w zakończeniu tempa są umiejętnie skontrastowane, brak tu też poczucia ciągłej nerwowości i zagonienia, znanego z poprzednich wersji dyrygenta.
Część druga także jest naturalnie poprowadzona. Zawsze ujmowało mnie ciemne w barwie brzmienie smyczków w tym nagraniu, a także wyraziste akcenty rytmiczne, nadające muzyce tanecznego charakteru:

Scherzo jest wspaniałe. Dźwięk nie jest co prawda tak selektywny jak w rejestracji studyjnej, ale już od pierwszego zdecydowanego wejścia kotłów staje się jasne, że tę część Klemperer poprowadzi pewnie, z mocą i rozmachem:

Wszystko jest tu wspaniale zagrane i zinterpretowane. Jest tu groza, sarkazm, desperacja, a także nieliczne chwile czułego liryzmu, tak jak w tej solówce fletu i skrzypiec. Zwróćcie też uwagę jak naturalnie poprowadzone jest następujące po niej tutti:

Janet Baker ma barwę głosu idealnie pasującą do Urlicht, ale podobnie jak wiele innych śpiewaczek oktawy w tej części sprawiały jej chyba nieco kłopotu, co prowokowało śpiewaczkę do zastosowania niezbyt korzystanie brzmiącego crescenda:

Finał jest świetny. Rozpoczyna się ostro i gwałtownie, kompletnie odmiennie niż w poprzednim nagraniu. Absolutnie wspaniała jest sekcja blachy, świetna jest podkreślająca atmosferę grozy gra perkusji, idealnie wyczute są tempa. Imponuje też żar, z jakim Klemperer traktuje tę część. Pierwsze wejście tematu wiary jest gorące, ekspresyjne i intensywne:

Wspaniały jest też chorał blachy grającej Dies irae, a także następująca później kulminacja. Marsz ponownie jest bardzo powolny, ale o wiele bardziej muskularny, o wiele bardziej potężny i pełen blasku:

Wspaniale brzmią tu dzwony i trąbki:

Świetne jest rozpoczynające następny odcinek miękkie, delikatne i subtelne kolorystycznie solo puzonu. Zwróćcie też uwagę na trafnie umieszczoną w dużym oddaleniu orkiestrę wojskową:

W miejscu, w którym sopran wchodzi na słowach O Schmerz, Klemperer zdecydował się wzmocnić jego brzmienie pozostałymi sopranami z chóru, co daje dość dziwaczny efekt. Abstrahując jednak od tego cały chóralny odcinek jest zrealizowany wspaniale. Tempa są idealne, a brzmienie orkiestry i chóru bogate i żywe. Świetne jest także samo zakończenie, zwieńczone potężnym, zdecydowanym akordem:

Klasyk! Nagranie, które zdecydowanie warto poznać.

Otto Klemperer, Janet Baker, Heather Harper, Symphonieorchester des Bayerischen Rundfunks, Bayerisches Rundfunk Chor, 1965, I – 20:35, II – 10:39, III – 12:00, IV – 4:07, V – 32:19 [79:39], Warner  

 

Po raz ostatni Otto Klemperer poprowadził II Symfonię Mahlera w wieku 86 lat, 16 maja 1971 roku w Royal Festival Hall w Londynie. Było to też chyba ostatnie wykonanie jakiegokolwiek utworu tego kompozytora poprowadzone przez kogoś, kto znał go osobiście. To interpretacja ekstremalna, Symfonia trwa tu bowiem prawie 100 minut. Tak powolnych temp nie zastosował w tym dziele żaden inny dyrygent. Znika tu pośpiech i nerwowość, które charakteryzowały pierwsze rejestracje Klemperera. II Symfonia zyskuje tu całkiem nowe, epickie proporcje, zrealizowane z żelazną konsekwencją. Dzieje się tak jednak kosztem intensywności. Otwarcie pierwszej części może się z tego powodu słusznie wydawać zbyt rozciągnięte, zbyt mało emocjonalne. Nacisk położony jest na aspekty żałobne, na pozbawioną czułostkowości melancholię. Nadal jednak zdarzają się tu momenty dużego natężenia emocji, jak choćby nieubłaganie, powoli i z pietyzmem zbudowane zakończenie przetworzenia:

Także w zakończeniu zastosowane przez dyrygenta wolne tempo podkreśla mroczny charakter muzyki. Przejmująca jest kulminacja z wolno wybrzmiewającym uderzeniem tam-tamu:

Także coda jest upiorna i klimatyczna.
Andante jest doprawdy osobliwe i ekscentryczne. Nie ma tu samego tańca, to raczej jego mgliste wspomnienie:

Także Scherzo jest specyficzne. Przy tak powolnym tempie muzyka ma mnóstwo czasu na wybrzmienie, nie traci też specyficznego, sarkastycznego nastroju. Świetne jest frazowanie, świetne są także głuche uderzenia bębna basowego. Zbudowany z cierpliwością i determinacją lament odrazy musiał na żywo robić naprawdę piorunujące wrażenie:

Zwróćcie uwagę na upiorne uderzenie tam-tamu na koniec:

Alfreda Hodgson dysponuje głosem o pięknej barwie, a dobra technika pomaga jej unikać zmian dynamiki na wspomnianych już oktawach. Jej głos jest może odrobinę za bardzo rozwibrowany, ale Klemperer akompaniuje jej w idealnym tempie, wolniejszym niż w poprzednich nagraniach, ale pozostającym w granicach normy:

Ostatnia część rozpoczyna się powoli, majestatycznie, z wielką mocą. Klemperer także później utrzymuje wolne tempo, co sprawia, że wiele fragmentów brzmi zupełnie inaczej niż w jakimkolwiek innym nagraniu. Imponująca i głęboko poruszająca jest skupiona atmosfera tej interpretacji. Posłuchajcie pierwszego wejścia Dies irae:

Także prezentacja tego tematu przez puzony brzmi imponująco majestatycznie:

Bardzo powolny jest marsz, co nie powinno być żadnym zaskoczeniem. Klemperer jeszcze bardziej niż w poprzednich rejestracjach podkreśla majestat tego odcinka. Kulminacje budowane są cierpliwie, z wielkim pietyzmem, ale są też statyczne, momentami prawie nieruchome, prezentowane są jakby w slow motion:

Wykonawcy walczą dzielnie o utrzymanie koncentracji w końcowej fazie utworu, ale nie wszystkim się to udaje. Za przykład niech posłuży perkusista, który kompletnie zagubił się w zakończeniu i uderzał w talerze na chybił trafił. Abstrahując od tych pomyłek także tutaj znajdziemy fragmenty brzmiące naprawdę zjawiskowo:

To trudna w odbiorze i nieoczywista interpretacja. Niestety jakość dźwięku nie jest satysfakcjonująca i także z tego względu nie jest to nagranie, które mógłbym polecić każdemu z czystym sumieniem. Być może kiedyś znajdzie się ktoś, kto podejmie się remasteringu tej rejestracji, wyczyści szumy i sprawi, że zabrzmi ono lepiej. Jednak nawet w takiej formie stanowi fascynujący dokument, obrazujący jak radykalnie wizja jednego dyrygenta potrafiła zmieniać się w czasie i ile nowych rzeczy był w stanie odnaleźć w dobrze sobie znanym dziele.

Otto Klemperer, Alfreda Hodgson, Anne Finley, New Philharmonia Orchestra & Chorus, 1971, I – 25:41, II – 13:00, III – 13:50, IV – 5:14, V- 41:45 [99:41], Arkadia

 

Dyrygentem obecnie nieco zapomnianym, a ważnym ze względu na pionierskie nagrania symfonii Mahlera i Antona Brucknera był Charles Adler. Swoją interpretację Drugiej kapelmistrz zarejestrował w 1956 roku z orkiestrą Wiener Symphoniker na potrzeby Radia Austriackiego (Österreichischer Rundfunk, w skrócie ORF). Wiedeńscy Symfonicy to nie to samo co Wiener Philharmoniker, więc choć standardy gry są przyzwoite, to nie są też bardzo wysokie. Zdarzają się tu od czasu do czasu nieczysto zagrane dźwięki czy mało precyzyjne wejścia. Jedna Symfonicy to ważna orkiestra, która zarejestrowała wiele ważnych interpretacji utworów Mahlera, a znalazły się wśród nich nagrania pod batutą Klemperera czy Scherchena.
Część pierwsza prowadzona jest przez Adlera w umiarkowanym tempie. Jest ciężka w brzmieniu, a dyrygent nigdzie się nie spieszy, odnajdując jednak dobry balans pomiędzy dramatyzmem, liryzmem a akcentami żałobnymi. Dzięki temu wykonanie jest spójne i konsekwentne, choć może momentami mogłoby być bardziej dramatyczne. Trafnym, podkreślającym nastrój grozy zabiegiem jest wydobycie ostinata kontrabasów przy przejściu do tematu trzeciego. Przejście z kameralnego epizodu do drugiego przetworzenia jest intrygujące. Zwróćcie uwagę na tryle smyczków w tle i na znakomicie uchwycony, mroczny charakter muzyki. Kulminacja jest dość powolna i ciężka. Jednak późniejsze rozjaśnienie nastroju wypada bardzo dobrze, jest sugestywne, a Adler dobrze oddaje charakter muzyki. Tak samo jest też w grobowym, ciężkim i mrocznym zakończeniu tej części.
Andante jest mocno skontrastowane względem części pierwszej. Brzmi lekko, wdzięcznie, a dobrego wrażenia dopełnia dobrze zaakcentowana rytmika. Słychać wyraźnie, że orkiestra czuje tę muzykę, gra ją ze zrozumieniem i wie jak wydobyć jej walory. Ciepło, ekspresyjnie i miękko brzmią wiolonczele.
Także groteskowy, koślawy charakter Scherza został bardzo dobrze uchwycony. Muzyka płynie w umiarkowanym tempie, ale Adler przyspiesza nieznacznie w odcinkach tutti, co daje ciekawy i dramatyczny efekt. Ostre sforzata w partii smyczków, efektowne solówki drewna i brzydkie, chropowate wstawki blachy tworzą sugestywną całość.
Sonia Dreksler wypada w Urlicht bardzo naturalnie, ma też odpowiedni dla tej muzyki ciemny głos.
Finał prowadzony jest powoli, majestatycznie, z wyczuciem i zrozumieniem. Ciężko i masywnie zagrany jest marsz, tak samo ciężko (a chyba i nawet trochę za cieżko) brzmi też akompaniująca tematowi wiary orkiestra wojskowa za sceną. Wielki apel jest nieco za głośny, a już kompletnym nieporozumieniem jest wejście śpiewającego co najmniej mezzoforte chóru, które zbudziłoby nawet umarłego (ale o to tu przecież chodzi, więc może za bardzo się czepiam!). Dreksler ponownie śpiewa bardzo dobrze, natomiast Anny Felbermayer jest stanowczo zbyt egzaltowana. W zakończeniu napięcie budowane jest bardzo powoli, a brzmienie jest masywne. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby wcześniej interpretacja była bardziej zróżnicowana pod względem wyrazowym. Natomiast brak kontrastów tempa i wyrazu na dłuższą metę daje wrażenie monotonii i dłużyzn. Nie chcę jednak potępiać tej interpretacji aż tak surowo – jest bowiem konsekwentna, a dobrze Adler wie czego chce od tej muzyki, umiał też wyegzekwować to od zaangażowanych do nagrania wykonawców.

Charles Adler, Sonia Dreksler, Anny Felbermayer, Wiener Symphoniker, ORF Chor, 1956, I – 23:55, II – 10:57, III – 10:40, IV – 5:27, V – 37:48 [88:47], Music & Arts

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.