Pierwsze z dwóch nagrań Dimitri Mitropoulosa to rejestracja koncertu, który odbył się 15 kwietnia 1956 roku. Jest to nagranie niesławne, nie tylko z powodu licznych skrótów. Był to okres, kiedy współpraca Mitropoulosa z Nowojorczykami nie układała się już jak powinna, a stanowczo za mało zdecydowany dyrygent dał sobie wejść orkiestrze na głowę, co skończyło się tym, że kompletnie nie panował nad muzykami, a ci pozwalali sobie na karygodne wręcz lekceważenie swoich obowiązków, co z kolei doprowadzało do szewskiej pasji krytyków, którzy nie zostawiali na greckim dyrygencie suchej nitki. Jeśli chodzi o pierwszą Trzecią Mitropoulosa, to jakość dźwięku niestety nie powala – jest on dość ciasny i zbity. Interpretacja ostra i gwałtowna. To nie jest grzeczny i łagodny Mahler, jakiego często można usłyszeć obecnie. Mało tu żałobności i zadumy, muzyka jest wręcz gorąca:
Solo puzonu brzmi dobrze w tym tempie, jest bardzo retoryczne. Pozytywnie zaskakuje także bardzo dynamiczny marsz wiosny, chociaż blacha jest momentami zbyt krzykliwa:
Niestety, dęte drewniane niezbyt się przykładają, a skróty nie wychodzą Symfonii na dobre – wydają się robione na chybił trafił. Pod koniec pierwszego ogniwa intensywność interpretacji w połączeniu z marnym dźwiękiem staje się nużąca, aczkolwiek na żywo musiało to być ciekawe przeżycie.
Menuet prowadzony jest szybko i nieco za ostro. Wiele tu intensywnej pulsacji rytmicznej, ale Mahler chyba nie spodziewał się aż takiego zapamiętania i aż tak agresywnego wyrazu.
Dokładnie z tego samego powodu interesująca jest część trzecia – wartka i potoczysta, prowadzona z polotem. Mitropoulos nie zwalnia nawet w odcinkach z rogiem pocztowym. Niestety, także to ogniwo jest skrócone.
Ta Trzecia śpiewana jest po angielsku. Nie jest to trafna decyzja, a efekt budzi co najmniej mieszane uczucia. Beatrice Krebs ma ładny głos, ale powinna była śpiewać w oryginale:
Dokładnie te same zarzuty poczynić można w stosunku do ogniwa piątego:
Ostatnia część jest znakomita – naturalna, potoczysta, świetnie frazowana i porażająco intensywna.
Nagranie można traktować wyłącznie w kategoriach ciekawostki przyrodniczej, przeznaczonej dla zaawansowanych fanów Mahlera i/lub Mitropoulosa.
Dimitri Mitropoulos, Beatrice Krebs, New York Philharmonic, Westminster Choir, 1956, I – 25:17 (S), II – 7:41, III – 13:43 (S), IV – 8:57, V – 4:34, VI – 18:04 [78:16], Hunt
Całe szczęście zachowało się także drugie nagranie Trzeciej pod batutą Mitropoulosa, tym razem już kompletne. Zarejestrowano je w Kolonii z miejscową orkiestrą radiową w dramatycznych okolicznościach, dwa dni przed śmiercią dyrygenta. Koncert odbył się 31 października, a Mitropoulos zmarł 2 listopada w Mediolanie, podczas próby do kolejnego wykonania tego dzieła. Niniejsza interpretacja stała się więc także jego artystycznym testamentem. Ta Trzecia rozpoczyna się i w początkowej fazie prowadzona jest spokojniej. Tempo nie jest tak wściekle szybkie, więcej tu wyczucia i stopniowania napięcia, choć może czasem dźwięk jest zbyt cichy. Podejście greckiego kapelmistrza znacznie lepiej pasuje do fragmentów wiosennych, które grane są niespiesznie, jasnym dźwiękiem:
Mitropoulos traktuje tę muzykę ujmująco naturalnie, a w odbiorze przeszkadzać może tylko niezbyt dobry, trochę ciasny dźwięk. Odcinki ze stylizacją marsza robotniczego grane są z wielkim animuszem:
Menuet brzmi o niebo lepiej niż w poprzedniej rejestracji greckiego kapelmistrza. Jest nieco wolniejsza, a wyrazistość rytmiki łączy się tu z pięknym frazowaniem, śpiewnością i poczuciem naturalnego, niewymuszonego przepływu muzyki. Jest tu energia, słychać że orkiestra jest oczarowana wizją Mitropoulosa i że podąża za jego wskazówkami.
Naturalność i charyzma są też hasłami wywoławczymi części trzeciej, która płynie wartko, ale jest jednocześnie pełna humoru. Również odcinki z rogiem pocztowym grane są dość szybko, ale wypadają bardzo naturalne i płynnie łączą się z fragmentami tanecznymi.
Także zakończenie jest zupełnie odmienne niż w nagraniu z Nowego Jorku, wolniejsze, ale jednocześnie bardziej zadziorne:
Czwarta część grana jest przez orkiestrę powoli i delikatnie, ponownie ujmuje tu naturalność w prowadzeniu narracji przez Mitropoulosa. Podobała mi się barwa głosu Lucretii West, ale przeszkadzał mi nadmiar wibracji w jej głosie:
Piąta część prowadzona jest bardzo powoli, co jednak nie przeszkadza. Chóry mają mnóstwo czasu na wyśpiewanie swoich melodii, co czynią ujmująco naturalnie, a nic tu nie brzmi jakby było przeciągnięte czy zbyt powolne. Powolne tempo nadaje za to muzyce pewnego ciężaru, wprowadza element powagi, a także zwątpienia i niepewności:
Nie rozczarowuje także ekspresyjne, grane szybko Adagio, które jest momentami wręcz gorące. Jest tu zarówno czułość, jak i ekstaza. Piękne, poruszające wykonanie:
O ile więc pierwszym nagraniem można dowieść dziwaczności Mitropoulosa, to drugie bezdyskusyjnie dowodzi jego wielkości. Szkoda tylko, że jakość dźwięku nie jest lepsza, bo interpretacja jest wspaniała.
Dimitri Mitropoulos, Lucretia West, Kölner Rundfunk-Sinfonie-Orchester, Kölner Rundfunkchor, Kölner Domchor, 1960, I – 34:24, II – 9:11, III – 15:38, IV – 9:23, V – 5:10, VI – 20:47 [94:33], ICA Classics
Urodzony w Kijowie Jascha Horenstein pozostawił nam trzy nagrania Trzeciej. Pierwsze z nich to rejestracja koncertowa, zarejestrowana z London Symphony Orchestra 16 listopada 1961 roku. Cała rzecz rozpoczyna się ostro i gwałtownie, a następujący zaraz po fanfarze waltorni temat snu grany jest dźwiękiem gęstym i ciemnym. W następującym potem marszu mało jest żałobnego nastroju, jest on ostry i pełen napięcia. Wykonawcy znakomicie kreują pierwotną, pełną grozy, opresyjną atmosferę:
Bardzo wyraziście kontrastuje z tym odcinkiem marsz wiosny, grany lekko, zawadiacko i energicznie:
Przejścia pomiędzy poszczególnymi sekcjami są rozplanowane po mistrzowsku, a Horenstein świetnie podkreśla barwność Trzeciej – tu usłyszymy groźne pomruki tuby, tam z kolei brzydkie, świszczące sul ponticello smyczków. A wszystko to gorące, pełne zaangażowania i napięcia. Środkowa parada jest znakomita, grana z werwą, animuszem i wyczuciem stylu i potrzeb muzyki:
Zakończenie było na tyle emocjonujące, że wywołało spontaniczną owację:
Menuet od samego początku jest zaskakująco szybki:
Później zresztą Horenstein wcale nie zwalnia, a w środkowych odcinkach słusznie przyspiesza, co sprawia że muzyka jest świeża i pełna polotu.
Tak samo pozytywne wrażenie robi następne ogniwo – szybkie, dynamiczne, zawadiackie, pełne humoru. Świetny kontrast pomiędzy tańcem a marzycielskimi wtrąceniami rogu pocztowego!
Część czwarta rozpoczyna się w dość zaskakujący sposób, bowiem brzmienie orkiestry jest tu tak samo ciężkie, gęste i masywne jak na samym początku Symfonii. Tempo jest dość szybkie, przez co nic się tu nie przeciąga. Helen Watts dobrze wykonuje swoją partię, ale nie mogę powiedzieć, aby się jakoś wyróżniała spośród innych śpiewaczek.
Część piąta jest zaskakująco przestrzenna – dźwięk dzwonów jest głęboki i dźwięczny, a chóry były chyba bardzo liczne. Rezultat jest satysfakcjonujący:
Adagio jest przepiękne, nadzwyczaj ekspresyjne, pełne żaru i ognia. Smyczki są tutaj absolutnie fenomenalne, grają dźwiękiem szlachetnym i ciepłym:
Zakończenie świetne, pełne blasku. Żywiołowa reakcja publiczności wcale mnie nie dziwi!
Oceniając to nagranie trzeba wziąć pod uwagę, że jakość dźwięku pozostawia wiele do życzenia. Tak samo jest z jakością wykonania – czasem się tu komuś omsknie palec, co słychać. Ale jeśli chodzi o interpretację to jest ona wspaniała i pokazuje dobitnie, że Horenstein głęboko czuł muzykę Mahlera.
Jascha Horenstein, Helen Watts, London Symphony Orchestra, London Symphony Chorus, Highgate School Choir, Orpington Junior Singers, 1961, I – 30:35, II – 8:40, III – 16:10, IV – 8:55, V – 4:04, VI – 21:13 [89:29], Archipel
O wiele bardziej znane, a nawet uchodzące za referencyjne, jest studyjne nagranie Horensteina, zarejestrowane w 1970 roku z udziałem London Symphony Orchestra. Niestety, jakość dźwięku nie jest zbyt dobra. Rejestru basowego praktycznie tu nie uświadczymy, co sprawia że jest on nieprzyjemnie płaski i mało przestrzenny. Podczas słuchania pierwszej części w uszy rzucają się dwa elementy. Pierwszy z nich to przedziwny balans pomiędzy sekcjami orkiestry. Ostre podjazdy kontrabasów i wiolonczel, chociaż oznaczone przez kompozytora fff, brzmią bardzo nieśmiało w porównaniu z następującymi zaraz po nich uderzeniami kotłów:
Te ostatnie w pewnym miejscu w zakończeniu zniknęły zresztą zupełnie. Grane przez nie ostinato powinno przejść od zestawu kotłów nr 2 do zestawu nr 1, ale nie słychać go w ogóle. Nie, to nie jest tak, że perkusista grał na nim ciszej – w ogóle go nie ma. Jednak jeszcze bardziej irytująca jest niechęć (czy też niemożność) do jakiejkolwiek zmiany tempa. Horenstein konsekwentnie ignoruje wszystkie wskazówki Mahlera, zarówno te dotyczące zwolnień, jak i przyspieszeń. Cierpi na tym muzyka, która staje się niepotrzebnie sztywna i flegmatyczna. Oto jedno z miejsc, gdzie w partyturze znajdziemy oznaczenia vorwärts i accelerando, tymczasem Horenstein kompletnie ignoruje te wskazówki, co odbiera muzyce impetu:
Londyńczycy są w formie i jest tu kilka miejsc, w których ich gra miło pieści uszy (tryle waltorni!), ale ogólne wrażenie nie jest satysfakcjonujące. Imponujące, choć powolne, jest zakończenie, ze świetnie uchwyconym, głośnym uderzeniem tam-tamu. Kotły ponownie są tu wysunięte na pierwszy plan (co jest ekscytujące), ale tempo jest bardzo powolne w stosunku do tego, czego życzył sobie kompozytor:
Ze względu na brak wyraźnych różnic tempa pomiędzy sekcjami menuet jest mało taneczny i mało zwiewny. Ale za to jest dość dobrze nagrany, usłyszymy tu np. dobrze uchwycone col legno smyczków:
Dla barwnej i dynamicznej trzeciej części takie podejście okazało się zabójcze. Solówki drewna są ładne, ale nie ma tu rubasznego humoru, a odcinki z rogiem pocztowym nie kontrastują prawie wcale z głównym materiałem. Nie odnajdziemy tu prawie wcale taneczności:
Szybkie i dynamiczne zakończenie przeciąga się u Horensteina, co jest zupełnie niepotrzebne i odziera muzykę z całego impetu i energii:
Śpiew Normy Procter w czwartym ogniwie niczym specjalnym się nie wyróżnia. Horenstein konsekwentnie ignoruje wszystkie wskazówki Mahlera, wszystkie subtelne, koronkowe zwolnienia i przyspieszenia.
Część piąta prowadzona jest dość powoli. Horenstein, podobnie jak Mitropoulos, wydaje się budować tutaj nastrój niepewności, jednak owo budowanie do niczego nie prowadzi. Kulminacja jest statyczna i koturnowa:
Adagio jest bardzo dobre, być może dlatego że nie ma tutaj zbyt wielu gwałtownych zmian tempa. Kulminacje są satysfakcjonujące:
Jest to nagranie co najmniej nierówne. Ma swoje dobre momenty, ale wiele jego elementów mocno rozczarowuje, a głównym mankamentem jest wspominana już kilkukrotnie sztywność tempa. I chociaż niektórzy krytycy (szczególnie ci angielscy…) uważają je nieomal za ósmy cud świata, to ja pozostaję wobec niego sceptyczny. Można z tej partytury wydobyć zdecydowanie więcej, co zresztą pokazał sam Horenstein w swoim wcześniejszym nagraniu koncertowym.
Jascha Horenstein, Norma Procter, London Symphony Orchestra, The Ambrosian Singers, Wandsworth School Boys’ Choir, 1970, I – 33:28, II – 9:11, III – 18:21, IV – 8:42, V – 4:50, VI – 22:52 [97:24], Unicorn
Interpretację Trzeciej pozostawił po sobie także Kiryłł Kondraszyn. Jego interpretacje bywały niezwykle specyficzne i tak też jest w tym przypadku. Moskiewską orkiestrę trudno podejrzewać o głębszą znajomość stylu muzyki Mahlera, dlatego wiele rzeczy jest tu zrobionych świeżo, bez oglądania się na na zachodnie tradycje wykonawcze. Pierwsza część prowadzona jest wartko i energicznie, duże wrażenie robią ostre, gwałtowne wejścia wiolonczel i kontrabasów, choć blacha bywa nieco zbyt krzykliwa:
Osobliwe wrażenie robi nieco rozwibrowane, ale jednocześnie bardzo ekspresyjne solo puzonu:
Fragmenty wiosenne grane są dość szybko i energicznie, ale słychać jednocześnie że orkiestra nie jest z tą muzyką za pan brat. Słucha się więc tej gry z zaciekawieniem (bo zespół jest zaangażowany), ale jest to jednocześnie doświadczenie dość egzotyczne. Także fragmenty ze stylizacją muzyki marszowej grane są w ciekawy i niestandardowy sposób. Wejścia klarnetów są nadspodziewanie ostre:
Menuet jest drastyczny, a Kondraszyn forsuje orkiestrę jakby to była jakaś muzyczna scena egzekucji, a nie wytworny taniec dworski:
Nie mam nawet pewności czy to, co słychać w tym przykładzie to rózga, bo brzmi bardziej jak terkotka naśladująca strzał z karabinu maszynowego:
Tego typu podejście do brzmienia sprawdza się o wiele lepiej w części trzeciej, która grana jest pewnie, buńczucznie i zadziornie. Fragmenty z rogiem pocztowym nie kontrastują prawie w ogóle z głównym materiałem, bo grane są bardzo głośno (ale kto by oczekiwał subtelności od rosyjskiej orkiestry?).
Także zakończenie jest zaskakująco drastyczne:
Wybaczcie, ale śpiewanie Mahlera po rosyjsku powinno być zakazane. Czwarta część w wykonaniu Walentiny Lewko to absolutna porażka, także jeśli chodzi o ostrą, agresywną grę orkiestry:
To samo tyczy się też części piątej. Tak ordynarnie granego Mahlera ze świecą można szukać:
O dziwo część szósta wypada całkiem przyzwoicie, grana jest delikatnie i nawet z wyczuciem. Zakończenie jest dość satysfakcjonujące:
Nagranie to potraktować można tylko i wyłącznie jako ciekawostkę przyrodniczą. Kondraszyn nagrał także część czwartą i piątą po niemiecku w 1975 roku, tym razem z Ilgą Tiknause – tej wersji da się już słuchać. Szkoda że dyrygent nie zdążył zarejestrować Trzeciej po swojej ucieczce z ZSRR, choćby z Concertgebouw…
Kiryłł Kondraszyn, Walentina Lewko (Ilga Tiknuse), Moscow State Phiharmonic Orchestra, Moscow State Choir, Moscow State Children’s Choir (Ladies of Latvian State Philharmonic Choir & Children’s Choir), 1961 (1975), I – 32:42, II – 9:43, III – 15:06, IV – 8:20 (8:06), V – 4:06 (4:19), VI – 20:58 [91:06], Melodyia
Pewną renomą w środowisku koneserów nagrań muzyki Mahlera cieszy się także interpretacja Trzeciej, zarejestrowana pod batutą Heinza Rögnera. Cała rzecz rozpoczyna się wyraziście, grana jest z entuzjazmem i wyraźnie słyszalnym zaangażowaniem. Świetne wrażenie robią zwłaszcza smyczki. Brzmienie jest mocne, gęste i jędrne:
Także solówka puzonu jest bardzo wyrazista, grana pewnie, a przez to bardzo retorycznie. Kulminacje ostre, wybuchowe, plastyczne. Wyrazistością zaskakują także marszowe odcinki:
To w żadnym razie nie jest „kolejna” Trzecia, to interpretacja pełna życia, energii i entuzjazmu, może trochę kanciasta i surowa, ale jaka ciekawa i sugestywna! Ile tu życia, energii i napięcia! Świetna perkusja! Posłuchajcie ostatniego powrotu marsza i humorystycznych wtrąceń klarnetu, fagotu i oboju:
Także zakończenie jest imponujące, choć powolne:
Również menuet zaskakuje wigorem (choć prowadzony jest niespiesznie!) i jakością wykonania:
Wszystkie sekcje spisują się na medal – smyczki, drewno i blacha.
Także część trzecia grana jest z animuszem i werwą, co bardzo do niej pasuje. Świetne drewno:
Róg pocztowy nie jest tu rogiem pocztowym, a kornetem z tłumikiem, co daje intrygujący i (może na początku) dość irytujący efekt:
Jadwiga Rappé śpiewa w czwartej części ujmująco naturalnie, cicho i jednocześnie głęboko. Karykaturalnie brzmią za to portamenta oboju:
Chóralna część piąta jest ujmująco delikatna i subtelna. Także śpiew Rappé wywiera wielkie wrażenie naturalnością i brakiem ostentacji:
Finał w żadnym wypadku nie rozczarowuje, Rögner prowadzi go bowiem z uczuciem, a smyczki grają tu delikatnie, ekspresyjnie, ale bez przesady. Zakończenie jest szybkie, co czyni je bardziej radosnym niż uroczystym:
Świetne nagranie! Mało znane, mało popularne, ale świeże i zdecydowanie wykraczające poza ramy ciekawostki. Nie zapominajmy też o świetnej solówce Rappé!
Heinz Rögner, Jadwiga Rappé, Rundfunk Sinfonie Orchester Berlin, Berliner Rundfunk Sinfonie Chor, Berliner Rundfunk Knabenchor, 1983, I – 33:52, II – 9:20, III – 16:47, IV – 9:24, V – 4:14, VI – 21:55 [96:13], Berlin Classics
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl