III Symfonia Gustava Mahlera – część szósta

Mottem działalności artystycznej austriackiego dyrygenta i kompozytora Michaela Gielena była chęć dotarcia do prawdy. A ponieważ, jak wiemy, ta rzadko kiedy jest piękna, to w wykonywanych przez siebie dziełach kapelmistrz uwielbiał doszukiwać się brzmień szpetnych i wynaturzonych. Muzyka Mahlera świetnie nadaje się do tego typu zabiegów. Z tego powodu Trzecia Gielena, zarejestrowana podczas koncertu w 1997 roku, budzić może naturalne zainteresowanie.
Początek jest rzeczywiście wyrazisty – powolny, ponury, grany ciemnym, gęstym dźwiękiem. To jest prawdziwy marsz żałobny, ciężki, pełen mozołu, z kulminacjami, które są masywne, ale także nieco pozbawione impetu. Świetnie usłyszymy tu za to glissanda puzonów:

Wiele tu także innych ciekawych detali – chrapliwe solo puzonu, szemranie smyczków czy piski drewna. Także marsz wiosny prowadzony jest niespiesznie i chociaż może wydawać się zbyt powolny, to nie brak mu charakteru:

Również wspomniane już wcześniej smyczki grają świetnie, zwłaszcza odcinki w artykulacji sul ponticello:

Środkowy epizod bitewny jest dość statyczny, ale także tutaj znajdziemy wiele niebanalnych brzmień, zwłaszcza jeśli chodzi o blachę. Powrót początkowej fanfary i marsza żałobnego jest znakomicie przygotowany i pokazuje, że Gielen myślał o tej części holistycznie.

Menuet jest prowadzony bardzo trzeźwo, bez sentymentalizmu i rozpływania się w nastrojach, a kontrast pomiędzy odcinkami utrzymanymi w szybkim i wolnym tempie jest mocno zaakcentowany. Jest to świeże i ożywcze. Również tutaj dyrygent nie mógł powstrzymać się przed wydobyciem z partii drewna kilku celowo brzydkich dźwięków:

W trzeciej części znakomicie wypadają solówki dętych drewnianych, które wprowadzają element czarnego humoru. Intryguje także solo… trąbki za sceną, i to na dodatek grającej bez wibracji. Brzmi przez to czysto, mało sentymentalnie:

Na minus zaliczam to, że tempo jest dość powolne, przez co muzyka traci na impecie. Tak brzmi zakończenie:

W części czwartej głos bardzo dobrze śpiewającej Cornelii Kallisch został mocno wydobyty z brzmienia. Gielen kazał nieszczęsnemu obojowi i rożkowi grać portamenta, a to się nigdy dobrze nie kończy. To nagranie nie jest wyjątkiem:

Część piąta jest grana zaskakująco sennie, spokojnie i grzecznie, a Gielen nie wydobywa z muzyki żadnych kantów i ostrości. Szkoda.

Także w interpretowaniu Adagia zaszedł Gielen za daleko jeśli chodzi o obiektywizm, który zamienia się w oschłość. Ta muzyka potrzebuje zdecydowanie więcej ekspresji i ognia:

To dość dziwna, mocno specyficzna Trzecia. Nie każdemu wersja ta przypadnie do gustu i nie wszystkie decyzje podjęte przez Gielena są trafne. Sporo tu jednak ciekawych i intrygujących elementów.

Michael Gielen, Cornelia Kallisch, SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, EuropaChor Akademie, Freiburger Domsingknaben, 1997, I – 35:26, II – 9:36, III – 18:28, IV – 9:27, V – 4:27, VI – 24:27 [101:51], Hänssler

Angielski dyrygent sir Simon Rattle jest bez wątpienia bardziej rozpoznawalny i medialny niż Gielen. Czy jego Trzecia, zarejestrowana w 1997 roku z City of Birmingham Symphony Orchestra, spełnia nadzieje pokładane w tak dużym i głośnym nazwisku? Na pewno rozczarowuje jakość dźwięku. Brzmienie orkiestry jest dość przytłumione i oddalone. Początek jest obiecujący – dostojny, powolny, prowadzony cierpliwie i z wyczuciem. Ale jest i minus takiego podejścia – orkiestra wyraźnie nie może się rozegrać, gra dość obojętnie i łagodnie, a brzmieniu brakuje rozmachu znanego z wielu innych wersji. Słychać wyraźnie, że nie jest to orkiestra mogąca równać się z Wiedeńczykami czy Londyńczykami. Solo puzonu jest bardzo grzeczne, poprawne. Niestety, ów brak impetu bardzo daje się we znaki w odcinkach tutti:

Wielki marsz w środku tego ogniwa prowadzony jest szybko, ale brakuje mu intensywności, rozmachu i charakteru. No i tak się to ciągnie aż do końca. Zakończenie brzmi bardzo skromnie, zapomnijcie o tam-tamie:

 

Trudno powiedzieć cokolwiek sensownego o interpretacji menueta. Wszystkie nuty są na swoim miejscu, ale całość jest mdła jak pudding. Tak brzmi środkowy odcinek:

W trzeciej części możemy usłyszeć całkiem niezłe solówki drewna, kłopot w tym, że nie są one w stanie zmienić wrażenia, jakie odnosi się ze słuchania całości tego ogniwa. A wrażenie jest takie, że już kiedyś ktoś inny gdzie indziej zrobił to lepiej. Zakończenie jest rażąco suche i pedantyczne:

W czwartej części obój i rożek angielski wykonują te same jęcząco-kwiczące portamenta, które zrujnowały już wiele innych wykonań tego ogniwa. Rujnują i tutaj, a szkoda, bo Birgit Remmert śpiewa całkiem nieźle – delikatnie i z wyczuciem, może tylko wibracji w jej głosie jest trochę za dużo:

Część piąta brzmi nieźle, bo jest wykonywana szybko. Nie nazwałbym tej interpretacji wyróżniającą się w jakikolwiek sposób, ale jest przyzwoita.

Także Adagio płynie szybko, smyczki pokazują klasę jeśli chodzi o delikatne cieniowanie dynamiki, ale niestety, ich gra nie składa się na porywającą opowieść. Kulminacje są mdłe i pozbawione pasji:

To grzeczna, wręcz ulizana Trzecia, mdła, drętwa i mało spontaniczna. Nie mam pojęcia jakim cudem Rattle zyskał taką sławę jako interpretator dzieł Mahlera, wypuszczając na rynek tak przeciętne nagrania jak to.

Simon Rattle, Birgit Remmert, City of Birmingham Symphony Orchestra, Ladies of Birmingham Symphony Orchestra Chorus, City of Birmingham Symphony Youth Chorus, 1997, I – 33:36, II – 10:21, III – 16:53, IV – 9:24, V – 3:57, VI – 22:22 [96:33], Warner

Swoje drugie, bardziej znane nagranie Michael Tilson Thomas zrealizował z San Francisco Symphony Orchestra. Waltornie na początku brzmią zacnie – mocno, pewnie. Jednak nastrój bardzo szybko się zmienia i rozkołysany temat snu, snuty przez blachę w niskim rejestrze, grany jest bardzo powoli, choć bez większej głębi brzmienia. Także później tempo jest bardzo powolne (momentami aż za bardzo), ale za to gra blachy wypada dobrze. Niestety, wiosenny marsz też grany jest wolno, przez co jego pojawienie się nie wnosi niezbędnego kontrastu. Niestety, to samo tyczy się niemrawej, granej bardzo nieśmiało solówki puzonu. Ekscytacji za wiele tu nie uświadczymy, wszystko jest eleganckie i gładziutkie jak pupa niemowlaka. Dopiero w marszowym epizodzie inicjowanym przez kontrabasy zaczynają dziać się ciekawe rzeczy. Świetne klarnety!

Reszta tego ogniwa jest poprawna, ale nie porywa. MTT najwyraźniej nie wiedział jak naprawdę rozkręcić tę muzykę.

Menuet jest lekki i liryczny, szkopuł w tym, że prawie w ogóle nie kontrastuje z pierwszym ogniwem, co czyni go monotonnym i nudnym. Szybki środkowy epizod brzmi dobrze, ale niczym specjalnym się nie wyróżnia:

Trzecia część rozpoczyna się obiecująco, jest szybka, rytmiczna i dowcipna. Uwagę zwraca tu zwłaszcza klarnet.

Niestety, po wejściu rogu pocztowego napięcie kompletnie opada. Muzyka zatrzymuje się, po czym popada w kompletny letarg.

Jeśli część czwarta jest ciekawa, to jest to zasługa Michelle DeYoung. Jej głos pasuje do tej muzyki, uwagę zwraca zwłaszcza staranna kontrola nad dynamiką:

Dobra, wyrazista kulminacja w piątej części:

Finał prowadzony jest przez MTT bardzo powoli. A dyrygować powoli też trzeba umieć. MTT tutaj nie potrafił zrobić tego dobrze. Z tego też powodu Adagio wlecze się niemiłosiernie i skończyć się nie może.

Nie słuchać, omijać. Horrendum straszliwe!

Michael Tilson Thomas, Michelle DeYoung, San Francisco Symphony Orchestra, San Francisco Symphony Chorus, Pacific Boys Chorus, San Francisco Girls Chorus, 2002, I – 36:16, II – 10:10, III – 18:58, IV – 10:25, V – 4:24, VI – 26:31 [106:44], SFS Media

Pierwsza realizacja Trzeciej pod batutą MTT to nagranie studyjne z London Symphony Orchestra. Jest bardzo przyzwoite i rzetelne (piękne glissanda puzonów w pierwszej części), ale jednocześnie nie zawiera jakichś rewelacyjnych czy odkrywczych elementów, przynajmniej jeśli chodzi o pomysły ze strony dyrygenta. Dużą atrakcją jest natomiast udział Janet Baker. Istnieje kilka nagrań Drugiej z jej udziałem (Rattle, Klemperer, Barbirolli czy Stokowski), ale tylko jedna Trzecia – właśnie ta. Artystka śpiewa znakomicie, jej głos świetnie pasuje do charakteru muzyki, więc jeśli komuś zależy na tym, aby ją tutaj usłyszeć, to nagranie polecam. Ale poza tym nie jest zbyt atrakcyjne i można je pominąć, tym bardziej że od czasu pierwszego wydania nie było reedycji i dość trudno jest je dostać.

Michael Tilson Thomas, Janet Baker, London Symphony Orchestra & Chorus, Southend Boy’s Choir, 1987, I – 33:55, II – 9:49, III – 18:17, IV – 10:08, V – 4:25, VI – 26:08 [102:42], Sony

Tylko jedną wersję Trzeciej nagrał, przynajmniej do tej pory, Riccardo Chailly. Jednak jakość ma większe znaczenie niż ilość, a Włoch nagrał ją z Concertgebouw, a tej orkiestry nie trzeba przecież przedstawiać żadnemu wielbicielowi nagrań symfonii Mahlera. Swoje trzy grosze dokłada tu bez wątpienia także akustyka legendarnej sali, która sprawia że rozpoczęcie Symfonii jest naprawdę potężne i bardzo przestrzenne. Następujące po nim rozkołysane odcinki grane przez blachę są znakomite (szkoda tylko że tam-tam nie został bardziej wydobyty z brzmienia). Wszystko jest tu bardzo naturalnie – od pierwszych taktów słychać wyraźnie, że gra tę muzykę orkiestra, która ma ją we krwi. Odcinki tutti w marszu żałobnym budowane są naturalnie i z wyczuciem, choć trzeba zaznaczyć też, że są masywne. Gra blachy jest imponująca:

Także wszystkie inne sekcje spisują się na medal, a Chailly umiejętnie buduje ciężką, grobową atmosferę. Tempo, nastrój i barwa zmieniają się z chwilą pojawienia się wiosennego marsza:

Świetnie, bardzo barwnie wypadają także odcinki ze smyczkami grającymi sul ponticello:

Orkiestra pod batutą Chailly’ego brzmi momentami brutalnie i wulgarnie, ale o to przecież właśnie Mahlerowi chodziło:

Świetnie brzmią werble za sceną, poprzedzające powrót inwokacji waltorni. Klasa! Uszy pieści także znakomicie uchwycony rejestr basowy. Bardzo naturalna interpretacja pierwszej części, bez jakichś wielkich interpretacyjnych ekscesów.

Naturalność i przestrzenność to także hasła wywoławcze, które przychodzą na myśl podczas słuchania menueta. Orkiestra gra lekko, jest bardzo przyjemnie rozluźniona, co przekłada się na to, że ogniwo to wypada znakomicie. Świetnie wypadają solówki wszystkich instrumentów – zarówno skrzypiec, jak i drzewa:

Początek trzeciej części jest niespieszny, ale charakterny i pełen humoru. Świetna solówka klarnetu:

Ponownie słychać tutaj, że orkiestra ma tę muzykę we krwi, że znakomicie się z nią czuje, i, co więcej, potrafi się nią bawić. Nawoływanie trąbki pocztowej za sceną – bardzo nastrojowe, prowadzone powoli, bez pośpiechu. Przejścia od sekcji do sekcji potrafią być zrealizowane naprawdę porywająco i potoczyście:

Kapitalna gra waltorni pod koniec:

Wejście Petry Lang w czwartej części jest zjawiskowe (zwróćcie uwagę na delikatnie wyszeptany ostatni dźwięk), podobnie jak gra blachy (choć może powinienem napisać Blachy):

Znakomita jakość dźwięku pozwala usłyszeć każdy detal – a to niski dźwięk piccolo, a to flażolety harf.

Tak samo naturalna i pięknie prowadzona jest część piąta. Świetnie zbudowana, demoniczna kulminacja:

Przepiękne jest także finałowe Adagio, grane swobodnie, naturalnie i bardzo przestrzennie. Brzmienie w kulminacjach jest głębokie i nasycone. Kapitalne kotły i blacha w zakończeniu, zwróćcie także uwagę na sposób, w jaki dźwięk rozpływa się w ciszy:

To nagranie bez słabych punktów. Kapitalna gra orkiestry, świetna jakość dźwięku, rewelacyjna akustyka i trafna, naturalna interpretacja.

Riccardo Chailly, Petra Lang, Concertgebouw, Prague Philharmonic Choir, Netherland’s Childrens Choir, 2003, I – 34:47, II – 9:38, III – 17:18, IV – 10:08, V – 4:18, VI – 22:57 [99:06] Decca

Nie sposób nie wspomnieć także o dwóch interpretacjach Trzeciej, zarejestrowanych pod batutą polskich dyrygentów z polskimi orkiestrami. Za pierwszą z nich, studyjną, odpowiada Antoni Wit, który poprowadził katowicką Narodową Orkiestrę Polskiego Radia. Niestety, już początek jest dość rozczarowujący. Brzmieniu zespołu brakuje masy, a poszczególne dźwięki wydają się nie łączyć ze sobą. Szczególnie osobliwie brzmią krótkie wtręty fagotów, które wyskakują z faktury jak diabeł z pudełka. Blacha ma tu swoje dobre momenty, ale ogólnie rzecz biorąc słychać, że nie jest to zespół, który miałby duże doświadczenie w wykonywaniu tej muzyki i który czuje się z nią do końca swobodnie. Odcinki zwiastujące nadejście wiosny grane są starannie, wyraźnie też słychać, że orkiestra rozgrywa się, brzmi pewniej, pięknie brzmi solo skrzypiec czy solówki drewna. Wit stara się wydobyć z brzmienia wiele drugo- i trzecioplanowych detali, co także liczyć trzeba na plus. Brzmieniu w tutti wyraźnie brakuje jednak blasku, przez co zakończenie wypada skromnie.
Drzewo w menuecie frazuje starannie, brzmienie jest przejrzyste, ale w odcinkach, w których skład jest odrobinę większy brzmienie ponownie staje się pozbawione barw i rozmachu.
Początek trzeciej części jest mile rozkołysany, dobrze brzmi drewno i blacha. Ale i to ogniwo jest nierówne i obok fragmentów zrealizowanych bardzo dobrze są też drętwe czy wypadające zwyczajnie słabo.
Także głęboki, niski głos Ewy Podleś paradoksalnie niezbyt tu pasuje, bo jej śpiew jest nazbyt egzaltowany jak na tę muzykę. Orkiestra brzmi płasko i mało przestrzennie.
W piątej części niewiele jest ciekawych elementów, podobnie jak w Adagio, które jest prozaiczne i zwyczajnie nudne.
Niestety, jest to jedno z mniej udanych nagrań Trzeciej – tak pod względem jakości gry orkiestry jak i koncepcji dyrygenta.

Antoni Wit, Ewa Podleś, Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia, Chór Polskiego Radia w Krakowie, Chór Chłopięcy Filharmonii Krakowskiej, 1994, I – 33:14, II – 10:30, III – 18:10, IV – 9:35, V – 4:15, VI – 25:40 [101:24], Naxos

Drugim polskim dyrygentem, który zarejestrował Trzecią był Jerzy Semkow. Zapewne wielu czytelników pamięta jeszcze koncerty tego wybitnego artysty i towarzyszącą im atmosferę. To zawsze były wielkie wydarzenia i nawet jeśli Maestro dyrygował dziełem dobrze znanym i ogranym (jak choćby Piąta Beethovena czy Czajkowskiego), to zawsze było wiadomo, że powie tam coś od siebie, a wykonanie będzie naprawdę pierwszorzędne. To nagranie, choć z udziałem wykonawców warszawskich, zrealizowano we Wrocławiu, w Katedrze św. Marii Magdaleny. Początek jest monumentalny, potężny, a przestronna akustyka znacząco przyczynia się do pogłębienia wrażenia wielkiej przestrzeni, w jakiej rozgrywają się opisane dźwiękami wydarzenia:

Semkow zwraca baczną uwagę na dźwięki bębna basowego, a grający na nim muzyk używa twardych pałeczek, co sprawia, że instrument ten jest doskonale słyszalny. Tempo jest raczej powolne, a brzmienie orkiestry dość masywne. Bardzo dobrze swoje partie wykonuje drewno, smyczki brzmią dość przeciętnie, aczkolwiek i tutaj Semkowowi zdarza się wydobyć z brzmienia jakiś ciekawy detal:

Są w tej interpretacji momenty wielkiego skupienia:

Ale zbyt wiele zapamiętania i intensywności w tej interpretacji jednak nie znajdziemy, a momenty porażające intensywnością w innych wersjach tutaj przechodzą bez większego wrażenia i sprawiają wrażenie niedogranych. Zakończenie jest jednak satysfakcjonujące:

Menuet jest figlarny, zagrany przejrzyście i z poszanowaniem wskazówek kompozytora:

W trzeciej części brakuje nieco intensywności, ostrości brzmienia i humoru, wszystko jest tu nieco zbyt koturnowe i poważne.  Trąbka pocztyliona jest nadspodziewanie głośna, ma też dość matową barwę brzmienia:

Trzeba jednak Semkowowi przyznać, że ostatnia kulminacja zbudowana jest imponująco, wspaniale gra perkusja i drzewo:

Elena Zaręba ma odpowiednią barwę, ale nie ma niestety zbyt dobrej dykcji, jej głos jest rozwibrowany. Na plus zaliczam to, że orkiestra pod batutą Semkowa brzmi barwnie i zmysłowo:

W piątej części duże wrażenie robi znakomicie śpiewający chór:

Ostatnia część jest bardzo przestrzenna, a kulminacje budowane są plastycznie. Także tutaj można odnaleźć wiele satysfakcjonujących, doskonale wyczutych i pełnych koncentracji momentów:

Przepięknie wypada także ostatnia kulminacja:

Nie jest to wersja, którą można polecić z czystym sumieniem, choć ma swoje bardzo dobre i rewelacyjne momenty. Sinfonia Varsovia nie jest pierwszoligowym zespołem, a jej brzmieniu brakuje blasku w tutti. Należy jednak docenić kapitalne waltornie, perkusję i drewno.

Jerzy Semkow, Elena Zaręba, Sinfonia Varsovia, Chór Filharmonii Narodowej, Warszawski Chór Chłopięcy, 2004, I – 34:29, II – 9:01, III – 17:20, IV – 9:48, V – 4:15, VI – 22:47 [97:38], DUX

Bardziej niż przyzwoite jest studyjne nagranie Neeme Järviego z zespołami Royal Scottish Orchestra z 1991 roku. W pierwszej części – bardzo dobra, pełna blasku gra blachy, znakomite, miękkie i lekko rozwibrowane solo puzonu. Tempa są świetnie dobrane, rozkład napięć i kontrastów także nie pozostawia żadnych wątpliwości co do tego, że mamy do czynienia z udaną realizacją.
Menuet – wartki, nie za wolny, z dobrze podkreśloną rytmiką, zagrany miękko i subtelnie. Nie jest też przeliryzowany i nigdy nie staje się nudny.
Również trzecia część nie rozczarowuje. Wiele w niej humoru, a to za sprawą znakomitych solówek drewna i blachy. Odcinki z posthornem są jednak nieco zbyt powolne. Ale muszę zaznaczyć, że kulminacje są udane, a dyrygent dobrze wydobywa z nich brzmienie tam-tamu.
Solo w czwartej części w wykonaniu Lindy Finnie zostało zaśpiewane subtelnie, ale akompaniament jest dość blady. To samo można w zasadzie powiedzieć o całym piątym ogniwie. Wszystko jest tu zrealizowane sprawnie i z wyczuciem, ale jednocześnie trochę brakuje tu zaangażowania.
Podobne uczucia towarzyszyły mi podczas słuchania finału. Naprawdę dobra jest tu gra blachy, ale to w sumie jedyna godna zapamiętania rzecz obecna w tej rejestracji.

To bardzo dobra i bez wątpienia kompetentna realizacja Trzeciej, choć brak w niej jakichś bardzo charakterystycznych i mocniej zapadających w pamięć elementów. Najlepsza jest część pierwsza i szósta, pozostałe nie wywierają silniejszego wrażenia.

Neeme Järvi, Linda Finnie, Royal Scottish Orchestra & Chorus & Junior Chorus, 1991, I – 34:10, II – 9:05, III – 17:54, IV – 9:20, V – 4:32, VI – 24:08 [99:09], Chandos

Jaki jest werdykt, które nagrania Trzeciej Mahlera uważam za najlepsze?

Nagrania pierwszego wyboru, a więc te łączące w sobie świetną interpretację, dobrą jakość dźwięku i znakomitą grę orkiestry: Bernstein (1961), Chailly, Haitink (1967), Mehta, Ozawa, Sinopoli, Tennstedt (1986).
Nagrania drugiego wyboru, a więc te bardziej ekscentryczne, starsze i może nie do końca satysfakcjonujące od strony technicznej, ale zawierające jakieś ciekawe pomysły interpretacyjne: Adler, Barbirolli (obie wersje), Bernstein (1987), Gielen, Horenstein (1961), Maderna, Mitropoulos (1960), Rögner, Semkow, Scherchen (1950 & 1960) i Schuricht.

 

Postaw mi kawę na buycoffee.to

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.