Austriacki kompozytor i dyrygent Michael Gielen (1927-2019) pozostawił po sobie liczne nagrania bardzo zróżnicowanego repertuaru. Wiele z nich zrealizował z SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg, czyli z zespołem, którego szefem był w latach 1986-1999 i z którym występował także później. Wśród owych licznych nagrań znajduje się cykl symfonii Gustava Mahlera, uzupełniony o Adagio z X Symfonii, Das Lied von der Erde i pieśni z orkiestrą (bez Das Klagende Lied, o której będzie jeszcze wkrótce mowa). W zestawie tym znajduje się także oczywiście VI Symfonia a-moll, zarejestrowana w 1999 roku. Kolekcjonerzy mieli też do dyspozycji jeszcze jedno nagranie (koncertowe) tego dzieła pod batutą Gielena, zarejestrowane w 1984 roku z Radio Sinfonie Orchester Berlin i wydane przez firmę Altus. Dzięki wydawnictwu In memoriam Michael Gielen kolekcja ta powiększa się o dwie nieznane do tej pory rejestracje tego utworu: nagranie studyjne z maja 1971 roku i koncertowe z sierpnia 2013 roku, oba zrealizowane z SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg. Pomysł na wydanie dwóch odległych od siebie w czasie o 42 lata interpretacji tego samego utworu pod batutą tego samego dyrygenta jest arcyciekawy, daje też szerokie pole do porównań. Elementem, który od razu rzuca się w oczy, są różnice w tempach. W 1971 pierwsza część zajęła Gielenowi 21:04, a w 2013 27:45, dla Scherza wartości te wynoszą odpowiednio 12:02 i 16:09, dla Andante 13:15 i 15:31, zaś dla finału 27:36 i 34:40! W 1971 roku wykonanie całego utworu zajęło Gielenowi 74:10, a w 2013 94:25, mamy tu zatem ogromną różnicę – równo 20 minut. Nieźle!
Pierwsza część w nagraniu z 1971 roku zaczyna się ostro i dynamicznie. Gielen raczej nie rozsmakowuje się w detalach, prze pewnie do przodu. Dobre wrażenie robi gra blachy – wejścia są mocne i zdecydowane. Kontrast pomiędzy pierwszym a drugim tematem nie jest zbyt mocno zaakcentowany ze względu na konsekwentnie utrzymywane szybkie tempo. Prawdziwe odprężenie przynosi dopiero pastoralny epizod z dzwonkami pasterskimi, jednak nawet tutaj narracja jest płynna i dynamiczna, a napięcie wzmaga dość silnie zaakcentowane tremolo smyczków. Stosowane tutaj konsekwentnie szybkie tempo nie jest nigdy przesadzone, a forma utworu jest znakomicie podkreślona. Być może brakuje tu trochę tragizmu, ale na pewno nie energii i napięcia.
Tak samo dynamiczne i ostre jest Scherzo, jednak w triach Gielen słusznie zwalnia, dając muzyce nabrać niezbędnego oddechu. To ogniwo jest u niego bardziej drapieżne i agresywne niż groteskowe. Dyrygent podkreśla tu przez cały czas wyrazistą pulsację rytmiczną i ostrą artykulację, wydobywa też ciekawe elementy w partii drewna (klarnet!) i perkusji. Świetne solo ksylofonu!
Andante płynie wartko i pełne jest napięcia. To raczej pełna bólu i desperacji skarga niż moment odprężenia. Usłyszymy tu intrygujące detale w rodzaju dobrze wydobytych dźwięków harfy, a także pięknie poprowadzoną, potoczystą kantylenę smyczków.
Bardzo dynamicznie rozpoczyna się część czwarta. Ataki smyczków są ostre i zdecydowane, świetne wrażenie robią dobrze zaakcentowane dźwięki dzwonów i czelesty. Gielen sugestywnie kreuje atmosferę konfliktu i zagrożenia. Uderzenia drewnianego młota („uderzenia losu”, jak nazywał je Mahler) są krótkie i głuche. O ile pierwsze jest jeszcze nieśmiałe to drugie jest potężne, przeszywające i prawdziwie katastroficzne. Dyrygent zrezygnował jednak niestety z trzeciego uderzenia, ta ostatnia kulminacja wydała mi się też tutaj trochę niedograna. Samo zakończenie satysfakcjonujące i wyraziste, choć poprowadzone, jak całość, dość szybko.
To spójna, dynamiczna interpretacja, bardziej klasycznie zdyscyplinowana niż romantycznie wylewna. Tempa są szybkie, ale dobrze wyważone, przez co akcja toczy się wartko, ale słuchacz nigdy nie ma poczucia, że coś dzieje się tu zbyt szybko i na łapu capu.
Oczywiście nikt nie może oczekiwać że dyrygent liczący 44 lata (tyle miał bowiem Gielen w 1971 roku) poprowadzi swój ulubiony utwór tak samo kilkadziesiąt lat później. Trudno jednak o większy kontrast niż te dwa nagrania! W 2013 roku dyrygent liczył sobie 86 wiosen, a ponieważ zarówno wiek jak i doświadczenie życiowe zrobiły swoje, to artysta radykalnie zmienił swoje podejście do tego dzieła. Jego druga Szósta zamieszczona na tym albumie to epicka interpretacja, którą można postawić w jednym rzędzie z interpretacjami Mahlera pod batutą Barbirolliego czy Klemperera (gwoli ścisłości – ten ostatni Szóstej nie zarejestrował, a szkoda). Tempo w pierwszej części jest o wiele wolniejsze, muzyka nabrała tu więc ciężaru, ale jednocześnie przejrzystości. Mnóstwo tu smakowitych detali – absolutnie upiorne są smyczki akompaniujące krowim dzwonkom w pierwszej części, wyraziste pod względem akcentów rytmicznych detale w partii klarnetów czy szczegóły w rodzaju uderzeń w talerze, wielki bęben czy tam-tam. Nie jest to interpretacja dla każdego. To wizja specyficzna, przemyślana w najdrobniejszych szczegółach, choć jednocześnie już nie tak energiczna, nie tak łatwa i oczywista w odbiorze.
Znakomite jest Andante, które tym razem dyrygent umieścił jako drugie, co się czasem zdarza. Osobiście nie przepadam za tym rozwiązaniem, bo lubię jak pierwsza część i Scherzo tworzą przeciwwagę dla finału, a Andante pełni wówczas wolę intermezza. Wracając do meritum – także ta część jest wolniejsza, jednak muzyka nadal płynie bardzo naturalnie. Gielen ponownie wydobył ciekawe efekty w partii harf (i tym razem także czelesty), uwagę zwraca także świetny balans pomiędzy smyczkami a blachą. Nikt tu siebie nie zagłusza, a zamiast tego wszyscy słuchają siebie i tworzą harmonijną opowieść. W partii smyczków zdarzają się też piękne, odrobinę staromodne, a jakże urokliwe portamenta.
Diametralnie odmienne jest także Scherzo, któremu wolne tempo także służy. Pozwala bowiem wydobyć wiele smakowitych i upiornych detali w partii drewna. Muzyka staje się przez to bardziej sarkastyczna, bardziej fatalistyczna. Posłuchajcie tylko wtrąceń blachy z tłumikami, powolnych warknięć tuby czy wtrąceń obojów z przednutkami albo fragmentu w którym szeleszczące col legno smyczków przeplata się z uderzeniami miotełki o wielki bęben. To danse macabre, muzyka rodem z sennego koszmaru.
Ten upiorny klimat wykonawcy tworzą także w finale. Początek jest zjawiskowy. Rewelacyjne jest solo tuby, ciche bicie dzwonów, jakieś szmery i pomruki innych instrumentów w niskim rejestrze. Obraz dźwiękowy kreowany tu przez Gielena jest absolutnie przejmujący, atmosfera gęsta i pełna grozy. Tempo jest tu zresztą wyjątkowo powolne, nie wiem czy nie jest to w ogóle najwolniejsze wykonanie tej części w całej historii fonografii. Kulminacje budowane są cierpliwie i z wielkim pietyzmem. Uderzenia młota są przejmujące – głośne, głuche i niskie, jednak także tutaj nie uświadczymy trzeciego uderzenia. Wielkie wrażenie robią wszystkie wejścia perkusji – czy to wielkiego bębna czy tam-tamu. Doskonale słyszalne są także mroczne dźwięki harf w niskim rejestrze. Poprzedzające ostatni potężny akord imitacyjny odcinek przeznaczony na dęte blaszane także wypada znakomicie.
To monumentalna kreacja, Mahler w starym stylu, wykonanie na miarę Horensteina, Klemperera czy Barbirolliego. Można się z tą interpretacją nie zgadzać, może na pierwszy rzut ucha wydać się zbyt powolna, zbyt mało w oczywisty sposób efektowna, ale zdecydowanie warto dać sobie więcej czasu i dokładnie wsłuchać się to, co się w tej interpretacji dzieje i po co.
Świetny album i znakomity hołd dla wielkiego artysty. Bardzo gorąco polecam!
In memoriam Michael Gielen
Gustav Mahler
VI Symfonia a-moll – nagrania z 1971 i 2013 roku
SWR Sinfonieorchester Baden-Baden und Freiburg
Michael Gielen – dyrygent
SWR Classic