Inauguracja Konkursu Fitelberga w Filharmonii Śląskiej

Koncert inaugurujący kolejną edycję Międzynarodowego Konkursu Dyrygentów im. Grzegorza Fitelberga miał w tym roku trzyczęściową budowę. Grała, jak zawsze, Orkiestra Filharmonii Śląskiej, którą poprowadził jej szef artystyczny, Yaroslav Shemet. Pewną atrakcję stanowiła także obecność na estradzie sopranistki Sonii Yonchevy, ale do niej jeszcze dojdziemy.

Koncert rozpoczęła Pieśń o sokole, poemat symfoniczny Grzegorza Fitelberga. Prawdę mówiąc – nie przepadałem za tym utworem, gdyż zawsze wydawał mi się zbyt rozwleczony. Obojętnie czy słuchałem nagrania Jürgena Brunsa czy starej rejestracji pod batutą samego Fitelberga – utwór nie wchodził. Wchodził sam rozpoczynający go, chwytliwy motyw przekazywany pomiędzy waltorniami a trąbkami, ale potem było już tylko gorzej. Tym razem wrażenie było jednak odmienne, a cały utwór został zagrany na jednym oddechu, wartko i z polotem. Nie zdziwiło mnie to jakoś specjalnie, gdyż miałem jeszcze w pamięci Uwerturę koncertową Szymanowskiego, którą Shemet dyrygował niedawno, a to przecież podobna estetyka, podobna egzaltacja. Shemet zresztą powiedział mi później, że owa wartkość wynikała z celowego zignorowania przez niego zwolnień, zaznaczonych przez Fitelberga w partyturze. Decyzji tej można tylko przyklasnąć – zdecydowanie pomaga utworowi.

Mam mieszane uczucia co do interpretacji Rückert Lieder Gustava Mahlera. Zacznijmy od plusów – Shemet czuje i rozumie muzykę Mahlera, potrafi też znakomicie przekazać swoje intencje zespołowi. Nie byłem więc specjalnie zdziwiony, że gra orkiestry była tam znakomita, doskonale wyczuta pod względem tempa i dynamiki. A jeśli chodzi o Yonchevę, to jest ona przede wszystkim śpiewaczką operową. Nie jest liedersangerin. Ma potężny głos, co dało się trochę usłyszeć, ale te pieśni Mahlera są zaskakująco jak na tego kompozytora wyciszone. Śpiewaczka znakomicie grała dynamiką, a jej ciepłe, jedwabiste piano w ostatniej pieśni było przepiękne pod względem barwy. Miała też bardzo dobrą dykcję. Natomiast było też w jej śpiewie pewne zmanierowanie, brak prostoty, zbytnie kombinowanie jeśli chodzi o interpretację. Miałem też cały czas wrażenie że artystka zgrywa się, starając się za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę każdej obecnej na sali osoby (a przecież i tak była w centrum uwagi). A już szczytem wszystkiego było wykonanie przez nią na bis O mio babbino caro Pucciniego. Pasowało to do Mahlera jak śledź do szarlotki. Wybór całkowicie chybiony, artystycznie kompletnie nieuzasadniony, obliczony na przypodobanie się publiczności. Była gwiazda, było więc i gwiazdorzenie.

Po przerwie zabrzmiała Dziewiąta Dvořáka, którą słyszałem ostatnio w Pradze pod Bychkovem i z Orkiestrą Filharmonii Czeskiej. Jeśli chodzi o interpretację Shemeta to najbardziej podobała mi się część druga i czwarta. Były zinterpretowane w punkt. Largo było śpiewne, delikatne i liryczne, ze znakomitą grą blachy i z przepiękną solówką rożka angielskiego. Finał dynamiczny i ognisty, ze wspaniale zbudowanymi kulminacjami. Co prawda w blasze zdarzyło się kilka wpadek na początku, ale gdzie drwa rąbią tam wióry lecą. Jeśli chodzi o część pierwszą – to wypadła zdecydowanie lepiej niż w Pradze. Tamtejsza orkiestra nie ma już przecież nic do udowodnienia w kwestii wykonywania dzieł tego kompozytora. Czesi dopiero się tam rozgrywali, podczas gdy Shemet od razu wskoczył na wysokie obroty, także tutaj tworząc interpretację żywą, pełną energii, plastyczną. Tylko że mnie osobiście zbyt duża plastyczność pod względem temp w tym ogniwie przeszkadza, zwłaszcza w trzecim temacie. Doceniam wyczucie, z jakim zostało to zrobione, ale moim zdaniem melodia ta zdecydowanie lepiej wypada kiedy jest grana szybko, tym bardziej że kompozytor nie przewidział tu żadnej zmiany tempa. Także w trzeciej części zasadniczy materiał był bardzo mocno skontrastowany z triami. Osobiście – wolę kiedy także one grane są szybko, co sprawia że cała cześć brzmi tanecznie. U Shemeta tria były bardziej idylliczne i rozmarzone. Oczywiście to nie jest tak, że dyrygent popełnił błąd, przyjmując taką, a nie inną koncepcję. To akurat rzecz gustu i osobistych preferencji. Co do gry orkiestry – to była znakomita, ale do tego Shemet zdążył już przyzwyczaić swoich słuchaczy.

 

Foto. Karol Fatyga

 

Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.