Świetnym rosyjskim dyrygentem, który chętnie (a na pewno częściej niż wspomniany już wcześniej Ojstrach) i ze świetnymi rezultatami sięgał po symfonie Mahlera był Kiryłł Kondraszyn. Jego Czwarta, zarejestrowana w Moskwie w 1972 roku, rozpoczyna się w wartkim tempie. Ostrość artykulacji i przejrzystość brzmienia idzie tu w parze ze śpiewnością melodii i krągłością frazowania, która sprawia że nic nie jest tu przerysowane. Wartkie tempo jest zresztą stosowane konsekwentnie i z umiarem, co sprawia że interpretacja Kondraszyna jest naturalna i spontaniczna. Szczególnie pięknie brzmi tutaj drewno – flety, oboje, klarnety i fagoty wyśpiewują swoje partie z wdziękiem i charakterem. Wyrazistości nie brakuje także rozwibrowanym waltorniom. Jednak lekkość podejścia sprawia, że mroczne akcenty obecne w Symfonii nie zostały zbyt mocno zaznaczone. W kulminacji w tle odzywa się wyraźnie słyszalny złowrogi tam-tam, jednak sam moment załamania akcji jest niestety przesterowany i nie wypada zbyt korzystnie:
Cała pierwsza część jest zagrana i zinterpretowana przepysznie.
Scherzo jest kapitalne, a skrzypek wykonujący partię solową spisał się na medal, za pomocą wyrazistej artykulacji kapitalnie podkreślając groteskowy i z lekka upiorny charakter tej części:
Świetnie spisał się także klarnecista, waltornista i trębacz. Przejście do środkowego odcinka przebiega tu bez zwolnienia tempa, a ostrość artykulacji i wartki sposób prowadzenia narracji nadają muzyce wiele charakteru.
Także część trzecia płynie wartko i bez przeciągania, co w połączeniu z ciepłym, giętkim, głębokim i ekspresyjnym brzmieniem smyczków daje doskonałe rezultaty. Muzyka nie ciągnie się, a płynie, jest też jednocześnie pełna emocji. Potoczyste są też grane z rozmachem i werwą kulminacje. Rewelacyjny, żwawy i zwieńczony przepyszną kulminacją jest taneczny epizod. Kondraszyn bardzo szybko prowadzi także ostatnie tutti, co ma swoje plusy, brzmi ono bowiem jak wielki, pełen dzikiej euforii wybuch radości, dopełniony grzmiącymi dźwiękami kotłów:
Finał w wykonaniu Galiny Pisarenko nagrany został w dwóch wersjach językowych – po rosyjsku i po niemiecku. Pierwszą z wersji należy potraktować w kategoriach ciekawostki przyrodniczej, ewentualnie jako doskonały środek rozśmieszający:
Całe szczęście wersję oryginalną jak najbardziej trzeba potraktować serio. Pisarenko śpiewa ją ostrożnie, może nawet zbyt wyraziście akcentując każde słowo, ale Kondraszyn akompaniuje świetnie, wydobywając z orkiestry moc efektów kolorystycznych i artykulacyjnych, które sprawiają że jest to finał bardzo satysfakcjonujący i dobrze dopełnia całej opowieści.
Świetna wersja, bardziej może mozartowska niż mahlerowska. Dużo w niej uroku, wdzięku, a wszystkie mroczne elementy zostały tu wzięte w nawias, potraktowane z dystansem. Mahler nazwał Czwartą „humoreską” i właśnie tym jest w interpretacji Kondraszyna.
Kiryłł Kondraszyn, Galina Pisarenko, Moscow Philharmonic Orchestra, 1972, I – 15:27, II – 9:06, III – 17:51, IV – 8:53 [51:17], Miełodija
Praktycznie identyczna z wersją Kondraszyna jeśli chodzi o czas trwania jest interpretacja Rafaela Kubelika, który w swoim najbardziej znanym nagraniu pokierował Symphonie-Orchester des Bayerischen Rundfunks. Jednak o ile Kondraszyn eksponował miękkość i fantazyjność dzieła Mahlera, o tyle czeski dyrygent prowadzi ten utwór rzeczowo, ale jednocześnie przejrzyście. Wydobywa przy tym z orkiestry detale i szczegóły, które wielu innym dyrygentom umykają, takie jak choćby te burknięcia klarnetu w tle:
Instrumenty te zresztą dyrygent wydobywa z faktury ze szczególnym upodobaniem, a ich dźwięk sprawia że muzyka nabiera sardonicznego charakteru, którego brakowało wersji Kondraszyna:
W punkcie kulminacyjnym zaskakuje gwałtowne przyspieszenie, a potem tak samo nagłe zwolnienie tempa:
Muzyka błyskawicznie powraca jednak do równowagi i do pogodnego, rześkiego nastroju. Pewnie i mocno brzmi zakończenie:
Świetna pod względem barwy jest znakomicie podkreślona solówka przestrojonych skrzypiec w części drugiej, której towarzyszą kapitalne odzywki klarnetu:
Tempo jest świetnie dobrane, a muzyka płynie naturalnie i bez zmanierowania. Na uwagę i uznanie zasługuje także umiejętne podkreślenie rytmów, nadających temu ogniwu wyraźnie tanecznego charakteru:
Pierwszorzędne jest zakończenie ze świetnymi kotłami (perkusista grał twardymi pałkami i to naprawdę robi tu różnicę) i klarnetem:
Część trzecia płynie wartko, jest przejrzysta, ale nieco chłodna. Bardzo dobre są solówki dętych drewnianych:
Kubelik umiejętnie różnicuje zmiany tempa pomiędzy poszczególnymi epizodami, przez co muzyka staje się jednocześnie zróżnicowana i nieco przekombinowana. Wielka kulminacja jest nieco oschła i pozbawiona impetu.
Niebiańskie życie rozpoczyna się żwawo:
Nie jestem pewien czy Elsie Morrison zdołała oddać dziecięcość tekstu wybranego przez kompozytora. Śpiewa starannie, ale bez szczególnej lekkości. Kubelik sprawnie kieruje orkiestrą, ponownie wydobywając wiele ciekawych detali w partii drewna, jednak część ta mija, tak samo jak trzecie ogniwo, bez większego wrażenia. Najciekawiej zinterpretował Kubelik pierwsze dwie części. W odbiorze nieco przeszkadza wykastrowany z rejestru basowego suchy i cienki dźwięk.
Rafael Kubelik, Elsie Morrison, Symphonie-Orchester des Bayerischen Rundfunks, 1968, I – 15:47, II – 9:04, III – 18:47, IV – 8:01 [51:50], Deutsche Grammophon
Muzyka Mahlera miała duże znaczenie dla niemieckiego dyrygenta Kurta Sanderlinga, a wśród jego nagrań utworów tego kompozytora znalazła się także Czwarta, zarejestrowana z BBC Northern Symphony Orchestra w 1978 roku. Ta interpretacja dzieła austriackiego kompozytora jest pozbawiona afektacji, prosta i nieprzekombinowana. Dźwięk orkiestry jest miękki, wręcz nazbyt miękki, prawie całkowicie pozbawiony ostrzejszych akcentów. Część pierwsza płynie gładko, jest lekka i przejrzysta, ale pozbawiona mroczniejszych odcieni, które pojawiają się dopiero w nadspodziewanie ostrej i gwałtownej kulminacji, w której tempo wcale nie zwalnia, a szybkie uderzenia tam-tamu akcentują klimat grozy. Zwróćcie też uwagę na umiejętną zmianę barwy i nastroju po załamaniu akcji:
Reszta tej części także zagrana jest bez afektacji, lojalnie w stosunku do intencji kompozytora.
Część drugą zawiera bardzo dobrze zrealizowaną solówkę skrzypiec, wykonaną tutaj przez koncertmistrza Dennisa Simona. Jest ona umiejętnie wydobyta z tła, a jej barwa świetnie podkreśla typowo Mahlerowski, groteskowy klimat:
Także w tym ogniwie Sanderling umiejętnie wydobył brzmienie tam-tamu.
Część trzecia jest bardzo dobra. Dyrygent prowadzi ją z głową i wyczuciem, w dobrze dobranym tempie. Umiejętnie podkreśla zmiany ekspresji i nastroju pomiędzy poszczególnymi odcinkami utworu. Świetnie wypadają tu zarówno odcinki pełne pasji i tęsknoty:
Jak i fragmenty taneczne, pełne euforii:
Bardzo satysfakcjonująca jest też wielka kulminacja i następujące po niej niespieszne, kremowe wygasanie muzyki.
Niebiańskie życie jest znakomite. Rozpoczyna się powoli, od pięknej, miękkiej solówki klarnetu. Choć Felicity Lott nie jest bardzo rozpoznawalną śpiewaczką to jej lekki i jasny głos doskonale pasuje do muzyki, a artystka wykonuje ją w naturalny sposób, co doskonale pasuje do wyważonej interpretacji Sanderlinga:
To wersja ujmująco naturalna, lekka, zdecydowanie bardziej klasyczna niż romantyczna, przejrzysta, poprowadzona z głową. Jakość dźwięku jest dobra. Wykonanie takie z pewnością byłoby bardzo satysfakcjonujące gdyby wysłuchać go na koncercie, jednak mało się wyróżnia pośród tylu innych znakomitych rejestracji.
Kurt Sanderling, Felicity Lott, BBC Northern Symphony Orchestra, 1978, I – 15:53, II – 9:37, III – 20:13, IV – 8:53 [54:36], BBC Legends
Stanisław Skrowaczewski przeszedł do historii jako wybitny wykonawca utworów Antona Brucknera. Do symfonii Mahlera stosunek miał jeśli nie krytyczny, to na pewno ambiwalentny. Podczas koncertów w USA dyrygował praktycznie wszystkimi symfoniami austriackiego kompozytora (także Pieśnią o ziemi) i być może pewnego dnia okaże się, że koncerty te zostały nagrane. W studio Maestro Skrowaczewski zarejestrował jednak tylko jedno dzieło Mahlera – właśnie Czwartą. Jak na dyrygenta, który deklarował że utworów austriackiego kompozytora nie lubił to poradził sobie z zadaniem znakomicie. To świetnie zagrana, nagrana i zinterpretowana wersja. Skrowaczewski świetnie odnajduje się w paradoksach tego dzieła. Część pierwsza prowadzona jest w umiarkowanym tempie, ale zawiera wiele ostrych akcentów rytmicznych i dobrze wydobytych smakowitych detali instrumentacji, a zmiany tempa są wyraźne i dobrze przemyślane. Narracja jest rześka, przejrzysta i wyrazista. Świetnie brzmią ostre i charakterne wejścia waltorni:
Z gracją, płynnie brzmi temat fletów, a bardzo dobrze wypada też partia fagotu i klarnetu basowego:
Skrowaczewski znakomicie wydobywa też bardzo nieoczywiste szczegóły, w rodzaju długo trzymanego, piskliwego, wysokiego dźwięku dętych drewnianych tuż przed kulminacją, który wzmaga napięcie:
Bardzo dobrze wypada także druga część. Początek jest utrzymany w umiarkowanym tempie, ale dzięki ostrym i wyrazistym akcentom rytmicznym brzmi charakternie. Dobrze brzmi też znakomicie uchwycony dźwięk talerzy:
Natomiast w trio Skrowaczewski mocno zwalnia (w czym podobny jest Bernsteinowi), podkreślając w ten sposób liryczną stronę muzyki Mahlera:
Część trzecia jest poprowadzona bardzo powoli, przez co staje się odrobinę monotonna, tym bardziej że Skrowaczewski nie akcentuje zbytnio zmian tempa i kontrastów dynamiki. Wybornie brzmi jednak zakończenie – wyśpiewane powoli, delikatnie i z wielkim wyczuciem:
Zasadnicze tempo czwartej części jest dość powolne, ale dyrygent wydobywa ze swojej orkiestry mnóstwo pikantnych detali:
Alison Hargan wypada tutaj bardzo dobrze, nie szarżuje z ekspresją chociaż jej głos staje się zbyt piskliwy w wysokim rejestrze.
Pomimo niezbyt może fortunnego wyboru solistki jest to jedna z najciekawszych i najbardziej zaskakujących Czwartych. Intelektualny sposób prowadzenia narracji przez Skrowaczewskiego, trochę à la Klemperer, znakomita gra orkiestry i świetny dźwięk czynią z tego albumu pozycję obowiązkową dla każdego wielbiciela dzieł austriackiego kompozytora.
Stanisław Skrowaczewski, Alison Hargan, Halle Orchestra, 1991, I – 16:38, II – 10:00, III – 23:56, IV – 10:19 [61:01], IMP
Jedyne nagranie (studyjne) Michaela Gielena pochodzi z 1988 roku. Austriacki dyrygent poprowadził w nim Sinfonie Orchester des Südwestfunks Baden-Baden, której szefował w latach 1986-1999 i z którą zarejestrował swoje najważniejsze albumy. Był artystą znanym z intelektualnych kreacji, w których zwracał baczną uwagę na klarowność brzmienia i podkreślenie struktury muzyki. Tak też dzieje się tutaj – dźwięk smyczków jest cienki, mało w nim wibracji, czym przypomina trochę ten znany z nagrań historycznie poinformowanych. W pierwszej części intrygują drugo i trzecio rzędne detale, które dyrygent z wielką maestrią wydobywa z brzmienia. A to kilka dźwięków klarnetu akompaniującego wiolonczelom, a to kilka rytmicznych dźwięków smyczków w miejscu, w którym nie spodziewamy się ich usłyszeć, a to harfa, a to jeszcze inny instrument. Niewątpliwie wartością interpretacji Gielena jest to, że potrafi on być równocześnie analityczny i liryczny. Muzyka brzmi nadzwyczaj selektywnie, ale nigdy nie jest prowadzona za ostro, wiele tu brzmień miękkich i śpiewnych. Dyrygent nie waha się też podkreślać grozy tej muzyki – w kilku miejscach zwalnia tempo, wprowadza element zawahania, akcentuje zgrzytliwe brzmienie grającej con sordino waltorni czy uderzających drzewcem o struny smyczków. Jednak cienkość brzmienia smyczków w niektórych odcinkach staje się problemem, zwłaszcza w zamaszyście pomyślanym odcinku oznaczonym jako Schwungvoll, mit grossem Ton. Wyraźnie brakuje tam masy brzmienia:
Także Scherzo jest przejrzyste, ale jednocześnie dość liryczne i łagodne w brzmieniu. Gielen wydaje się z dystansem traktować wszelkie obecne tutaj groteskowe akcenty, a muzyka pobrzmiewa odrobinę ludowo:
W trzeciej części Gielen bardzo umiejętnie podkreśla liryczny charakter muzyki bez popadania przy tym w zbytnią oschłość. Słychać tu mnóstwo detali i warstw narracji, jak choćby akompaniament harf. Melodie są jednak krągłe i śpiewne, a brzmienie satysfakcjonujące. Kulminacje są wyraziste, a wykonawcy świetnie uchwycili ich melancholijny nastrój. Bardzo satysfakcjonująca, monumentalna kulminacja ze znakomicie uchwyconym brzmieniem bębna basowego:
Następujące po niej powolne wygasanie muzyki poetyckie, eteryczne i bardzo satysfakcjonujące.
Orkiestrowa część Niebiańskiego życia realizowana jest w bardzo satysfakcjonujący sposób. Gielen ponownie wydobywa tu mnóstwo detali i szczególików:
To właśnie to co on robi w tej części zwraca większą uwagę niż niezbyt ciekawy śpiew Christine Whittlesey. Artystka ma irytującą barwę głosu, która przeszkadza w odbiorze muzyki.
To specyficzna, ale bez wątpienia ciekawa i warta uwagi interpretacja Czwartej. Gielen dobrze wie czego chce od muzyki i potrafi to wyegzekwować, gra orkiestry jest bardzo dobra, nie rozczarowuje także dźwięk.
Michael Gielen, Christine Whittlesey, Sinfonie Orchester des Südwestfunks Baden-Baden, 1988, I – 16:53, II – 10:29, III – 20:52, IV – 8:09 [56:23], Hänssler
Wszechstronnie utalentowany André Previn, działający jako dyrygent, pianista i kompozytor, nie był, podobnie jak Skrowaczewski, znany z wykonań dzieł Mahlera. Na tym podobieństwa się nie kończą. W oficjalnej dyskografii Amerykanina także figuruje tylko jedno nagranie utworu austriackiego kompozytora. Jest to Czwarta, nagrana w 1978 roku z Pittsburgh Symphony Orchestra.
Jego interpretacja pierwszej części zdradza, że mamy do czynienia z podejściem lirycznym i romantycznym. Ciepły, śpiewny, pełny i miękki dźwięk orkiestry jest skrajnie odmienny od tego co można było usłyszeć w nagraniu Gielena. Narracja prowadzona jest niespiesznie, w naturalny i swobodny sposób. Piękne są solówki drewna, detale partii harfy czy grające pełnym, pewnym, kremowym dźwiękiem smyczki, ze szczególnym uwzględnieniem wiolonczel. Ich temat zagrany jest dokładnie tak jak chciał Mahler – breit gesungen, wyśpiewany szeroko i zamaszyście:
Dobrze podkreślone detale partii kontrafagotu czy parsknięcia grających con sordino waltorni zdradzają że Previn dobrze zdaje sobie sprawę z obecnych w tej muzyce mrocznych odcieni. Kulminacja jest szybka, ostra i dramatyczna, przez co w wyrazisty sposób kontrastuje z resztą tej części. W następujących potem odcinkach prym wiodą smyczki, które są mięsiste, ciepłe i nad wyraz ekspresyjne.
Także część druga prowadzona jest niespiesznie. Znakomite jest brzmiące kapryśnie i groteskowo solo skrzypiec, świetne są solówki waltorni czy klarnetu. Poszczególne odcinki nie kontrastują ze sobą zbyt mocno pod względem tempa, jednak narracja prowadzona jest w spójny sposób, a charakter muzyki jest umiejętnie podkreślony. Bardzo dobrze słyszalne są też detale w rejestrze basowym – burknięcia klarnetu basowego czy melodie wiolonczel i kontrabasów:
Soczyste brzmienie smyczków sprawia, że znakomicie wypada część trzecia, wyśpiewana niespiesznie, czule i ekspresyjnie. Znakomicie uchwycono tu także detale w rodzaju niskich tonów harf czy fagotu, który akompaniuje tęsknej melodii wiolonczel. Kulminacje są soczyste i wyraziste, a ostatnia z nich jest powolna i majestatyczna. Następujące po niej zakończenie także jest mięsiste, z wyraźnie słyszalnymi portamentami i dźwiękami harf:
Niebiańskie życie jest bardzo selektywne. Już na wstępie słyszymy nie tylko miękką solówkę klarnetu, ale także towarzyszące jej dźwięki harf, glissanda wiolonczel i pizzicato w partii altówek i skrzypiec:
Elly Ameling świetnie podkreśla charakter muzyki, śpiewając z dziecięcym zadziwieniem o czekających w raju cudach. Prezentuje swoją partię komunikatywnie i emocjonalnie. Szybkie orkiestrowe interludia brzmią znakomicie – są przejrzyste, a Previn dobrze podkreśla detale orkiestracji w rodzaju glissand waltorni. Świetnie wypada także orkiestrowy akompaniament w odcinkach chorałowych. Krągłe, ciepłe brzmienia blachy nadaje im wiele charakteru. Świetnie brzmią także harfy:
To mało znane, a znakomite nagranie Symfonii Mahlera, dobrze podkreślające wielowymiarowość tej muzyki. Czwarta zinterpretowana jest z wyczuciem, polotem i wyobraźnią, a pozytywnego wrażenia dopełnia rewelacyjna, ciepła gra orkiestry i znakomitej jakości dźwięk.
André Previn, Elly Ameling, Pittsburgh Symphony Orchestra, 1978, I – 17:49, II – 9:11, III – 22:51, IV – 9:53 [59:44], Warner
Aż trzy nagrania ma w dorobku Gary Bertini – jedno studyjne z 1987 roku i dwie rejestracje koncertowe zarejestrowane już w XXI wieku – w 2002 i 2004 roku. Aby przekonać się o jego sposobie rozumienia Czwartej sięgnąłem do pierwszego z tych nagrań. Dyrygent rozpoczyna swoją interpretację nadspodziewanie wyraziście, w wartkim tempie, rześko i energicznie. Orkiestra jest w znakomitej formie, a dźwięk jest przestrzenny i wyrazisty. Prędko jednak Bertini zwalnia, wydobywając z partytury Mahlera bardziej liryczne i delikatne odcienie. Tempa w niektórych odcinkach potrafią mocno zaskoczyć. Wejście tematu prezentowanego przez flety jest nadspodziewanie szybkie i energiczne. Szybkie, jaskrawe i dobrze zaakcentowane są także wszystkie te groteskowe i szydercze elementy, które czynią słuchanie tego utworu tak ciekawym i atrakcyjnym. Kulminacja jest dynamiczna, ostra i gwałtowna, a z podobnym rozmachem zaprezentowane są następujące po niej odcinki tutti. Przez cały czas narracja prowadzona jest z głową i wyczuciem – partie poszczególnych instrumentów dobrze się uzupełniają i pozostają ze sobą w harmonijnych relacjach.
Także część druga prowadzona jest wyraziście, a wszystkie atrakcyjne solówki, na czele z tą skrzypcową, są dobrze wydobyte z brzmienia zespołu. Bardzo dobre wrażenie robi też gra blachy – kiedy trza delikatna i subtelna, innym zaś razem ostra i chropowata. Bertini prowadzi tę dziwną muzykę z dużym zrozumieniem, wydobywając z niej wiele ciekawych barw i brzmień. Nie jest potraktowana do końca serio, nie jest też zbyt groteskowa, jest też trochę po ludowemu rozkołysana. Jest po prostu taka jak trzeba.
Także część trzecia prowadzona jest wzorcowo. Smyczki grają dźwiękiem ciepłym i ekspresyjnym, a tempo jest dość wartkie. Puls przyspiesza jeszcze bardziej w odcinkach tutti, które sprawiają jednak wrażenie niedogranych. Wyjątkiem jest ostatnia kulminacja, zagrana z mocą, piękne jak zawsze jest także zakończenie.
Partię solową w ostatniej części wykonuje Lucia Popp, która śpiewa głosem ciemnym i chyba zbyt masywnym jak na tę muzykę, zdarza się jej też nazbyt mocno akcentować niektóre słowa. Bertini akompaniuje znakomicie, wyraziście akcentując zmiany temp i barwy poszczególnych instrumentów. Osobliwe jest jedynie wejście harfy w niskim rejestrze – nadspodziewanie głośne i szybkie.
Wykonanie, pomimo licznych zalet, jest dość nierówne. Uwagi krytyczne dotyczą zwłaszcza części trzeciej i czwartej, w której Popp chyba nie do końca się odnalazła.
Gary Bertini, Lucia Popp, Kölner Rundfunk Sinfonie Orchester, 1987, I – 17:00, II – 9:49, III – 21:54, IV – 9:43 [58:26], Warner