Czasy, kiedy Jerzy Maksymiuk był młodym gniewnym, znanym jako twórca Polskiej Orkiestry Kameralnej, należą już zdecydowanie do przeszłości. Dziś ten urodzony w 1936 roku artysta znajduje się w stale pomniejszającym się gronie nestorów polskiej dyrygentury. Nie pojawia się na podium już tak często jak kiedyś, dlatego też jego występy należą do wydarzeń specjalnych. Nie inaczej też było we Wrocławiu, gdzie artysta poprowadził NFM Filharmonię Wrocławską.
Najpierw zabrzmiał Vers per archi samego autora – krótka kompozycja z 2015 roku. To dzieło eklektyczne i przystępne, w którym autor zahacza o estetykę romantyczną. Niestety – nie można powiedzieć aby wywierało większe wrażenie czy zapadało w pamięć. Na plus liczy się, że wypadło przejrzyście. Niestety Maksymiuk uraczył słuchaczy przydługawym, nieskładnym i „zabawnym” wprowadzeniem, w którym próbował tłumaczyć swoje intencje, co mu się nie udało.
Koncert G-dur Maurice’a Ravela także rozpoczął się od tyrady Maksymiuka, chwalącego co prawda Janusza Olejniczaka, który miał za chwilę wykonać w tym dziele partię solową, ale przemowa ta najwyraźniej wpłynęła na zespół dekoncentrująco, co ani trochę mnie nie dziwi. Wszak muzycy są na estradzie po to, aby grać, a nie wysłuchiwać nieskładnych przemów. Początek był chaotyczny, trąbka nie weszła kiedy powinna była to zrobić, całe to ogniwo było dziwnie porwane, a akcenty w partii solowej padały nie tam gdzie trzeba. Było tam kilka ciekawych zwolnień, a także piękne solówki harfy i waltorni, jednak przy słuchaniu tej części dominowało u mnie głównie poczucie rozczarowania i rozdrażnienia. Lepiej wypadło ogniwo drugie, w którym ładnie zaprezentowały się dęte drewniane. Finał nie był zły, ale nie było to też wykonanie porywające. Świetnie zabrzmiał klarnet, ale jeśli chodzi o partię solową to także tutaj dominowało poczucie porwania i dekoncentracji. Z dwóch bisów zdecydowanie ciekawiej wypadł Mazurek a-moll op. 17 nr 4 Chopina. Słuchając Olejniczaka nie mogłem się jednak powstrzymać od wrażenia, że jest to artysta, który ewidentnie nie jest obecnie w formie.
Znacznie ciekawsza była druga część koncertu, którą w całości wypełniły Wariacje Enigma Edwarda Elgara. Orkiestra miała brzmienie pasujące do tej muzyki – ciemne, mięsiste, nawet nieco masywne. Pewien problem stanowiło dyrygowanie Maksymiuka. Kierował orkiestrą zdecydowanie zbyt szybko i nerwowo, przez co to co działo się w początkowej fazie utworu nie było zbyt trafne pod względem muzycznym. Paradoksalnie ogniwa utrzymane w szybkich tempach wypadały najlepiej, a przynajmniej wydawały się lepiej dopasowane do temperamentu dyrygenta. Sytuacja zmieniła się dopiero w wariacji dziewiątej, czyli w sławnym Nimrodzie, który zagrany został powoli i z wielkim wyczuciem. Brawurowy był też Troyte ze świetnie zrealizowaną partią kotłów. O dziwo instrumentów tych wcale nie było słychać w wariacji przedostatniej, czyli w Romanzie, gdzie akompaniują klarnetowi grającemu cytat z uwertury Mendelssohna Cisza na morzu i szczęśliwa podróż. Instrument ten jest tam o tyle ważny że jego dźwięk symbolizuje odgłos silników parowych statku, którym podróżowała bohaterka tego ogniwa (the drums suggest the distant throb of the engines of a liner – pisał autor w komentarzu). Elgar życzył sobie w partyturze wyraźnie, aby instrument ten grał solo, na dodatek wpisał tam też oznaczenie, że muzyk musi grać with side drum sticks, czyli drewnianymi pałeczkami do werbla. Niestety – tutaj grał normalnymi, miękkimi pałkami, a skutek był jaki był. Brawurowo wypadło zakończenie, w którym orkiestra grała z blaskiem, a które Maksymiuk poprowadził z polotem i wyobraźnią. Zdecydowanie najlepiej z całej orkiestry zabrzmiał kwintet, który miał odpowiednią do tej muzyki masę i barwę brzmienia. Oczywiście zarówno przed wykonaniem tego utworu jak i po dyrygent raczył publiczność swoimi komentarzami, zadyrygował też na bis Nimrodem. Na początek próbował też tłumaczyć utwór, kazał też wykonać głowny temat pierwszym skrzypcom. Popularyzowanie dzieł i ich analiza jest oczywiście potrzebna, aby słuchaczom je przybliżyć, ale trzeba umieć to robić. Można też za tego typu komentarze lubić lub nie. Ja ich zupełnie nie kupuję, słuchając ich z mieszaniną dyskomfortu i okazjonalnie zażenowania. Publiczność jednak Maksymiuka lubi i oklaskiwała go gorąco i z entuzjazmem.
foto. Sławek Przerwa/NFM