Tegoroczna edycja festiwalu Katowice Kultura Natura dobiegła w niedzielę końca. Stało się to w wyjątkowo huczny sposób, na estradzie NOSPRu pojawiła się bowiem London Philharmonic Orchestra – jedna z czterech znakomitych orkiestr mających siedzibę w stolicy Wielkiej Brytanii. Za pulpitem dyrygenckim stanął zaś estoński dyrygent Paavo Järvi, postać której, mam nadzieję, przedstawiać nie trzeba. Wystąpił on zresztą z tym zespołem gościnnie, jego aktualnym szefem artystycznym jest bowiem Edward Gardner, który występował w Katowicach w ubiegłym roku.
Koncert rozpoczął się wykonaniem poematu symfonicznego Finlandia Jeana Sibeliusa. Było ono ostre, wyraziste, drapieżne. Już otwierające dzieło krótkie, urywane crescenda blachy nie pozostawiły żadnych złudzeń w kwestii tego, jaka to będzie interpretacja. Pomimo tej drapieżności nie było to jednak wykonanie przeforsowane czy w jakikolwiek sposób przejaskrawione. Wszystko było tam na swoim miejscu. I odrobina liryzmu, i patos, i wielka energia. Orkiestra zaprezentowała się jako zespół zdyscyplinowany i doskonale zmotywowany. Nawet ten krótki utwór grany na przystawkę przedstawiła plastycznie i dramatycznie. Duże wrażenie robiły zwłaszcza grzmiące kotły.
Był to jednak tylko przedsmak tego, co miało za chwilę nastąpić. Po krótkiej przerwie zabrzmiał Koncert na orkiestrę Witolda Lutosławskiego. Była to kreacja pierwszorzędna. Jeśli chodzi o mnogość planów narracyjnych, bogactwo odcieni dynamicznych, połączenie dyscypliny i wyobraźni, wyrazistość rytmiki i emocjonalną sugestywność, to było to granie i dyrygowanie pod każdym względem satysfakcjonujące i porywające. Tak jak w przypadku Finlandii – już wykonywany na pełnych obrotach, drapieżny i dynamiczny początek z ostrymi uderzeniami kotłów i zadziornymi wejściami smyczków nie pozostawiał wątpliwości, że to będzie rewelacyjne wykonanie. Część druga – koronkowa i chochlikowata, grana cichutko, ale w zawrotnym tempie, doskonale wyczuta. Finał rozkręcał się powoli – od niskich dźwięków harf i kontrabasów, po orgiastyczne tutti w ekspresowym tempie. Rewelacyjnie brzmiała w całym utworze perkusja. Od cichych dźwięków werbli, poprzez wyraźne wejścia bębna basowego, aż do potężnych, długo wybrzmiewających uderzeń tam-tamu – realizacja solówek przez tę sekcję była naprawdę zachwycająca. I ponownie – nic tam nie było przesadzone, nic tam się nie matowiło w tutti. Wszystko było barwne, pełne życia, wykonane z inteligencją, wyczuciem i zaangażowaniem. Oczywiście, pozostałe sekcje orkiestry także zaprezentowały się spektakularnie.
Po przerwie zabrzmiała V Symfonia Es-dur Sibeliusa. Także w tym przypadku była to dramatyczna, doskonale zrealizowana i poruszająca kreacja. Dzieło rozpoczęło przepiękne, miękkie i nasycone wejście waltorni. Przepiękna była także solówka fagotu czy ciepłe zawołania trąbki. Järvi uniknął też pułapki, w którą często wpadają dyrygujący utworami Sibeliusa dyrygenci, którym marzy się, aby za pomocą wolnych temp osiągnąć w tej muzyce głębię. Estończyk postawił na dramatyzm, co dało absolutnie wspaniałe rezultaty. Mięsiste tutti, szybkie tempa, wyraźnie wydobyta z brzmienia partia kotłów (zakończenie pierwszej części brzmiało – słusznie! – wręcz jak miniaturowy koncert na ten instrument), precyzja wejść i ostrość akordów – wszystko to złożyło się na wykonanie pełne pasji i heroizmu. Część druga była wolna (ale bez przesady!), liryczna i śpiewna. W zagranym attacca finale ponownie świetnie zabrzmiały waltornie, intonujące miarową, rozkołysaną myśl znaną jako „motyw łabędzi”. Świetnie brzmiały także kontrabasy, w których partii usłyszeć można było ostre, terkoczące staccato. Było to wykonanie porywające, w którym nie było ani jednego nudnego momentu, ani jednego martwego punktu. Huraganowa owacja była w pełni zasłużona, a orkiestra odwdzięczyła się, grając Valse triste i pokazując, jak wspaniałe piano jest w stanie uzyskać. Muzycznie był to więc zupełny triumf. Järvi dyrygował oszczędnymi, krągłymi gestami, widać też było, że ma z orkiestrą znakomity kontakt.
Ale są jeszcze dwie rzeczy, o których wspomnieć koniecznie należy. Po pierwsze – katowicka publiczność nadal potrzebuje edukacji, aby nie przerywała oklaskami utworów cyklicznych. To całkowicie rozwala nastrój i odbiera niezbędne skupienie – tak wykonawcom, jak i słuchaczom. Po drugie – kompletnie nie rozumiem przyzwolenia na to, aby publiczność mogła wchodzić sobie na salę po rozpoczęciu koncertu. Spóźniłeś się? Trudno, nie wejdziesz. Tutaj zaś mamy kwiatki w postaci ludzi, którzy kręcą się po całej sali i przeciskają się do swoich miejsc na środku rzędu w momencie, w którym muzyka brzmi już od kilku minut. Robi to nie tylko fatalne wrażenie, ale także całkowicie niszczy nastrój. Takie akcje przejdą w kinie, ale nie na koncercie.
foto. Radosław Kaźmierczak Fotografia/NOSPR
Szanowny Panie! Bardzo się cieszę, że mogłem uczestniczyć w niedzielnym wspaniałym koncercie London Philharmonic Orchestra i że mogę teraz czytać Pana recenzję. Czytając ją, mam wrażenie, że znów znalazłem się w sali koncertowej i że słucham znakomitych wykonań LPO. Co do uwag dotyczących publiczności, w pełni się z nimi zgadzam. Jako stały bywalec NOSPR pamiętam jednak, że publiczność była edukowana w kwestii oklasków w trakcie utworów. Rozdawano specjalne ulotki, jednak miało to miejsce za poprzedniej Pani Dyrektor NOSPR. Spóźnionych widzów też wtedy wpuszczano tylko na drugi balkon. Teraz się to niestety zmieniło, choć – jak mi się wydaje – te drobne i chyba proste do załatwienia kwestie stanowią część znacznie poważniejszych problemów. Nie mam niestety wrażenia, że orkiestra się rozwija, a choć w budynku przy placu Wojciecha Kilara mają miejsce świetne wydarzenia muzyczne, jak choćby niedzielny koncert LPO, to lista artystów, którzy wybierają na występy inne miejsca niż Katowice jest zadziwiająco długa: ostatnio Rafał Blechacz dał recital w Sosnowcu, a w Katowicach NIE zjawili się choćby Martha Argerich, Maria Pires, Kate Liu, Charles Richard Hamelin, którzy gościli ostatnio w Warszawie, Wrocławiu i Poznaniu. Serdecznie pozdrawiam z Katowic, Jan Siechowski
PS. Z wielkim zainteresowaniem czytam Pana omówienia wykonań symfonii Mahlera. Z niecierpliwością czekam na VIII symfonię!
Dzień dobry, bardzo dziękuję za komentarz! Pamiętam ulotki rozdawane za czasów poprzedniej dyrekcji. Myślę że przydałoby się do tego wrócić i publiczność nadal edukować. A co do występów wspomnianych przez Pana artystów – cóż, pewnie w grę wchodzą tu pewnie także jakieś aspekty, o których jako ludzie z zewnątrz nie mamy pojęcia (jak choćby kwestie finansowe). Zobaczymy kto zastąpi Fostera na stanowisku szefa orkiestry i jakie zmiany za tym pójdą. Miejmy nadzieję że radykalne.
Pozdrawiam serdecznie,
Oskar Łapeta