W piątkowy wieczór w berlińskim Konzerthausie zabrzmiała w wykonaniu Konzerthausorchester muzyka Franza Scherkera i Edwarda Elgara. Koncertem dyrygował poprzedni szef artystyczny tej instytucji, Christoph Eschenbach, który niedawno nagrał album poświęcony w całości muzyce pierwszego z tych kompozytorów (link do mojej recenzji TUTAJ). Barwna, bogato orkiestrowana i momentami nieco dekadencka muzyka Scherkera przypadła mi do gustu, dlatego chętnie skorzystałem z możliwości usłyszenia jej na żywo.
Pierwszym dziełem w programie był Nachtstück, orkiestrowe ogniwo pochodzące z trzeciego aktu opery Der ferne Klang. To muzyka odpowiednio do tytułu mroczna, zmysłowa, niepokojąca, o gęstej fakturze, pełna chromatyki, a przy tym pomysłowo orkiestrowana. Kompozytor lubował się w dobarwianiu brzmienia cichymi dźwiękami perkusji (wielki bęben, trójkąt, talerze, tamburyn, tam-tam, kastaniety, saggaty, ksylofon, dzwonki, krotale, a także czelesta) co daje niezwykle ciekawe efekty. Całość wypadła znakomicie – Eschenbach świetnie czuje klimat tej muzyki, prowadzi ją powoli ale jednocześnie potoczyście, organicznie budując kolejne kulminacje. Świetnie wypadła tu zwłaszcza ciepła i nasycona blacha oraz kwintet.
Udział w koncercie Eschenbacha i wykonanie muzyki Scherkera nie były jednak jedynymi atrakcjami. Solistą w Koncercie wiolonczelowym e-moll Edwarda Elgara był bowiem Kian Soltani, którego nie miałem okazji słyszeć wcześniej na żywo. Ten urodzony w 1992 roku austriacki wiolonczelista pochodzenia irańskiego rozwija w ostatnich latach międzynarodową karierę, nagrywa dla Deutsche Grammophon, wydał też do tej pory osiem albumów. Gra na instrumencie z pracowni Stradivariusa The London, ex. Boccherini. Ten koncert Elgara to jego późne dzieło, muzyka przepojona melancholią, dzieło człowieka patrzącego jak bezpowrotnie mija znany mu świat. Gra Soltaniego wywarła na mnie ogromne wrażenie. To artysta dysponujący jędrnym, mięsistym tonem, znakomicie nadającym się do prowadzenia szerokiej, zamaszystej kantyleny. Kontrola dynamiki i artykulacji – znakomita! Nie pamiętam kiedy ostatnio słyszałem u wiolonczelisty tak dźwięczne, świetnie rezonujące pizzicato. Świetnie wypadła też pełna humoru część druga, w której solista musi grać tremolo w szybkim tempie. Soltani może grać tak szybko jak tylko mu się zamarzy, a i tak każda nuta będzie krystalicznie czysta, dźwięczna i wspaniale wyartykułowana. Wizja Koncertu Elgara, jaką solista wypracował z dyrygentem, była spójna i sugestywna, oparta na wolnych tempach (oprócz części drugiej rzecz jasna) i na podkreślaniu pełnego rezygnacji klimatu emocjonalnego dzieła. Do tej pory w uszach brzmi mi grany powoli, jakby lekko nucony główny temat koncertu wykonywany sekwencyjnie przez kolejne sekcje smyczków. Soltani i Eschenbach są to jednak dwie zupełnie różne osobowości. Wiolonczelista jest ekstrawertyczny i ekspresyjny, chce się podobać publiczności i nie waha się swoich emocji pokazać; Eschenbach jest surowy, wycofany, skupiony i introwertyczny. Gwoli ścisłości trzeba też zaznaczyć, że zdarzały się w czwartej części drobne nierówność pomiędzy wiolonczelą a orkiestrą oraz pomiędzy grupami orkiestry. Grę Soltaniego publiczność przyjęła bardzo entuzjastycznie, a ten odwdzięczył się wykonując dwa bisy – perską pieśń miłosną Dziewczyna z Shiraz oraz własną kompozycję – Perski taniec ognia. Oba dzieła wypadły fantastycznie. To artysta o wielkiej klasie, wyobraźni i temperamencie, zdecydowanie najlepszy ze wszystkich wiolonczelistów, których gry słuchałem w tym miesiącu.
Druga część koncertu także poświęcona została utworom Scherkera. Valse lente zabrzmiał pod batutą Eschenbacha lekko, zagrany został z wdziękiem i wyczuciem. Na końcu dyrygent poprowadził Suitę romantyczną, dzieło wczesne i relatywnie mało interesujące, osadzone jeszcze bowiem dość mocno w estetyce romantycznej. Piszę relatywnie, bo jest to muzyka zajmująca, zdradzająca już oryginalność języka muzycznego Schrekera, po prostu jeszcze nie aż tak ciekawa jak późniejsze jego kompozycje. Było to dzieło, które wyjątkowo dobrze pasowało do stylu wykonawczego Eschenbacha. Lubi on ciemne, gęste i nasycone brzmienia, a tego miał w tym dziele pod dostatkiem. Nawet pierwsze ogniwo, zatytułowane przecież Idylla, jest pełne napięcia, a nawet desperacji. Co do stylu wykonawczego dyrygenta i jego upodobania do surowości, ciężaru i powagi to pamiętać trzeba że jest to artysta, którego uformował kontakt z Karajanem. Eschenbach w młodych latach miał okazję słyszeć Furtwänglera, a jego wykonania także wywarły na nim duże wrażenie i pomogły mu ustalić jak powinno się wykonywać muzykę. To nadal słychać w sposobie, w jaki Eschenbach muzykuje i jest to w nim fascynujące. Jeśli zaś chodzi o muzykę Schrekera to słuchana na żywo – broni się, jest ciekawa, komunikatywna i emocjonalnie sugestywna. Nie miałbym nic przeciwko temu, aby częściej słyszeć jego kompozycje na żywo.
foto. Markus Werner
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl