Sezon koncertowy w NOSPR dobiegł w piątek końca, tym samym dobiegły też końca rządy w Katowicach Alexandra Liebreicha. Na zakończenie swojej kadencji artysta wybrał Koncert skrzypcowy południowokoreańskiej kompozytorki Unsuk Chin oraz VII Symfonię E-dur Antona Brucknera. Program był więc ciekawy i urozmaicony.
Pierwszy z tych utworów ma budowę czteroczęściową, a każde z ogniw różni się od innych pod względem temp, wyrazu i charakteru. Kompozytorka użyła w tym dziele dużego składu, a wyraźnie wyeksponowana została sekcja perkusji, z różnymi odmianami talerzy, gongów, wibrafonów i ksylofonów. Instrumenty te były używane z wyczuciem, a kolorystyka było przyjemnie zniuansowana pod względem kolorystycznym i w żadnym razie nie było nazbyt ciężkie i agresywne. Także brzmienie pozostałych sekcji orkiestry było zróżnicowane, zwracały uwagę zwłaszcza odcinki grane col legno przez kontrabasy. Partia solowa, wykonywana przez Viviane Hagner, sprawia wrażenie meandrującej i rapsodycznej. Solistka wykonywała ją starannie i z elegancją. Kompozycja robiła dobre wrażenie, a jej eufoniczny charakter sprawiał, że słuchało się jej z przyjemnością. Dobre wrażenie robiła zwłaszcza delikatnie, szkliście i migotliwie orkiestrowana część druga. Nie wiem jednak, czy określanie tej ukończonej w 2001 roku kompozycji mianem „pierwszego arcydzieła nowego stulecia” (a takie głosy pojawiły się po prawykonaniu) nie jest jednak mocno przesadzone. Koncert Chin robi dobre wrażenie, ale nie zapada głęboko w pamięć i nie porusza. Miło było go posłuchać, ale nie jestem pewien czy chciałoby mi się do niego wracać. Na bis zabrzmiał gitarowy w oryginale utwór Recuerdos de la Alhambra, którego autorem był Francisco Tárrega. Był charakterny, żywy i miło kontrastował z dziełem Koreanki, co publiczność nagrodziła gorącymi brawami.
Symfonia Brucknera to już zupełnie odmienny świat dźwiękowy od tego Chin – surowy, skoncentrowany, acz śpiewny i posiadający swój własny dziwny urok. Liebreich poprowadził tę najbardziej chyba pogodną z symfonii austriackiego kompozytora sprawnie. Elegancko i z wyczuciem budował kolejne kulminacje, nie pozwalając przy tym, aby przepływ muzyki był zbyt powolny. Dało to zwłaszcza dobre efekty w części drugiej, która nie przeciągała się zanadto. Na uznanie zasługiwała staranna gra sekcji dętej blaszanej, wzbogacona jeszcze o brzmienie tub wagnerowskich. Jedynym mankamentem było to, że kulminacje poszczególnych części (zwłaszcza pierwszej) sprawiały wrażenie niedogranych. Zakończenia mogły być ostrzejsze, bardziej… definitywne. Słuchało się tej interpretacji z satysfakcją i pocieszającą myślą, że NOSPR stać na tak dobrą grę.
Umarł król, niech żyje król. Od października czekają nas koncerty Lawrence’a Fostera.
foto. Izabela Lechowicz/NOSPR
Szanowny Panie Redaktorze, pomimo ciekawej recenzuji koncertu Unsuk Chin uznal go Pan za bezwartosciowy, bo preciez nie warto jest do do niego wracac.Jestem ciekaw co Pan sadzi o kompozycjach Wolfganga Rihma.Wedlug mnie jest to tez bardzo przereklamowany kompozytor zgrzytliwej muzyki.Co Pan na ten temat sadzi?Pozdrawiam Pana serdecznie i bardzo dziękuję za ciekawie prowadzony blog.
Dzień dobry, dziękuję za komentarz! Być może gdybym wsłuchał się na spokojnie w kompozycję Chin to być może usłyszałbym w niej coś więcej. Absolutnie nie ma co skreślać Chin i jej utworów. Kompozycje Wolfganga Rihma znam dość słabo i w związku z tym nie zdążyłem wyrobić sobie na ich temat sprecyzowanego zdania. Pozdrawiam serdecznie!