Oba kwartety Leoša Janáčka powstały w ostatniej, niesamowicie twórczej dekadzie życia tego kompozytora, kiedy pomysły na kolejne świetne kompozycje wręcz sypały mu się jak z rękawa. Pierwszy z nich, ukończony w 1924 roku, o podtytule Sonata Kreutzerowska, zainspirowany został, jak wiele innych dzieł czeskiego kompozytora, kulturą rosyjską, w tym wypadku noszącą taki sam tytuł nowelą Lwa Tołstoja. Drugi, czyli Listy důvěrné (Listy poufne), były muzycznym pokłosiem namiętnej, nieodwzajemnionej i niespełnionej miłości, jaką starzejący się kompozytor zapałał do Kamili Stösslovej, młodszej o ponad 30 lat mężatki i matki dwójki dzieci. Wysyłał jej pełne wyznań miłości listy, donosił o powstawaniu nowych kompozycji i codziennych sprawach.
Pisałem już kilkukrotnie o tym, jak bardzo odrębny jest język muzyczny w późnych dziełach tego kompozytora. Nie inaczej jest tutaj – to muzyka, w której wybuchowość, ekstatyczność i dzikość łączy się z odcinkami lirycznymi, pełnymi słodyczy i zadumy. W obu kwartetach frapuje bogactwo kolorystyki i artykulacji. Wszędzie tremola, tremolanda, tryle, gra sul ponticello (przy podstawku) i sul tasto (przy gryfie), con sordino i flażolety tworzą tkankę dźwiękową rozedrganą, niespokojną, barwną, pełną napięcia i wielkiej pasji. Brzmi to tak, jakby kompozytor siadł i po prostu przelał na papier to co mu grało w duszy w danym momencie. Emocjonalna bezpośredniość i żywość tej muzyki potrafi zwalić z nóg.
W Sonacie Kreutzerowskiej znajdziemy odcinki oznaczone quasi parlando, w których instrumenty naśladować mają mowę. Wiele fragmentów jest bardzo ostrych, wyrazistych, rytmicznych, symbolizujących ważny u Tołstoja motyw podróży pociągiem. A ile tu oznaczeń dotyczących ekspresji! Molto espressivo ed apassionato (bardzo ekspresyjnie i namiętnie), con timidezza (nieśmiało), hymnicky (jak hymn), teskně, jako v pláči (tęsknie, jak płacz), a nawet tak pozornie wykluczające się wskazówki jak dwujęzykowe zbitki w rodzaju lkavě – come un lamento (figlarnie – jak lament, nie pytajcie jak lament może być figlarny!), zoufale (desperacko) czy divoce – feroce (wściekle – dziko). W lapidarnym zakończeniu twórca każe naśladować kwartetowi odgłos organów, pojawia się tam bowiem wskazówka slavnostjě, jako varhany (uroczyście, jak organy)! I ruch, wszędzie dużo ruchu. Każda część oznaczona jest con moto, nawet adagio musi być u Janáčka con moto! Każdy z instrumentów jest tu równorzędnym uczestnikiem wydarzeń, są tu momenty, w których dialogują one ze sobą z wielką pasją, przerzucając się krótkimi motywami, rozwijając je i dopowiadając. Robią to zresztą w sposób uderzająco nowoczesny. Są w tej muzyce (zwłaszcza w części trzeciej) odcinki, które równie dobrze mogłyby wyjść spod pióra młodszego od Janáčka o pół wieku Szostakowicza (charakterystyczny motyw z ostrymi, powtarzanymi ósemkami).
Listy poufne nie są aż tak pełne desperacji jak pierwszy kwartet, więcej tu czułości i delikatności, ale także tutaj znajdziemy fragmenty pełne zapamiętania, ekstatyczne, fascynujące siłą ekspresji, która wręcz nie pozwala oderwać się od słuchania. Równie frapujące co poprzednio są kontrasty nastrojów, dynamiki i rejestrów. Wszystko potrafi zmienić się w mgnieniu oka – szept przechodzi w krzyk, a zapalczywość z taktu na takt ustępuje miejsca spokojowi. Emocje te nie tylko zmieniają się jak w kalejdoskopie, ba, współistnieją ze sobą, tworząc jedyną w swoim rodzaju polifonię nastrojów i brzmień. Cudowne jest zakończenie, z powolnymi, cichymi, mistycznymi flażoletami.
Oba kwartety bardzo często nagrywa się i wydaje razem – wyjątkowo dobrze się uzupełniają, a ten nieoficjalny dyptyk uzupełniany jest czasem albo kwartetem innego kompozytora, albo jakimś innym dziełem kameralnym samego Janáčka. Na potrzeby tego wpisu przyjrzałem się kilku nagraniom tych utworów. Nie jest to w żadnym razie (jeszcze!) przewodnik tak kompletny jak te, które piszę choćby o symfoniach Mahlera, ale w przyszłości chętnie wrócę jeszcze do tych utworów i rozszerzę ten wpis o kolejne nagrania.
W wykonaniach obu kwartetów celują zespoły czeskie. Ale nie wszystko złoto co się świeci. Rejestracja Vlach Quartet (Naxos) jest poprawna. Są tu oczywiście bardzo ładne momenty i słychać, że muzycy starają się szukać tu ciekawych rzeczy, zwłaszcza jeśli chodzi o barwę. Pięknie brzmi zwłaszcza sul ponticello na początku Listów poufnych. Ale nie jest to ostatnie słowo jeśli chodzi o interpretację tych utworów. Ci wykonawcy grają je po prostu zbyt grzecznie, przez co są tu rozczarowująco blade.
Do historii fonografii przeszły nagrania zarejestrowane przez Janáček Quartet (Supraphon) w latach 60. ubiegłego stulecia. To arystokratyczna, szlachetna w brzmieniu, wyśmienicie zagrana wersja, niezwykle czytelna i staranna jeśli idzie o kwestię intonacji i artykulacji. Wyróżnia ją też wyjątkowa potoczystość narracji. O ile w wielu innych wykonaniach poszczególne odcinki grane są (celowo!) tak, aby poszczególne sekcje maksymalnie od siebie odróżnić, ten kwartet gra je tak, że wszystko płynnie łączy się tu ze sobą. Wykonawcy nie szarżują tu z ekspresją, zarzucić im można być może zbytnią powściągliwość, ale na pewno nie brak staranności i szacunku w stosunku do intencji kompozytora.
Elementem, który najbardziej zachwyca w grze Panocha Quartet (Supraphon) jest umiejętność godzenia przeciwieństw. Muzyka czeskiego kompozytora jest przecież jednocześnie czuła i brutalna, kiedy trzeba staje się dynamiczna, drapieżna i ognista, w innych momentach pełna jest zadumy i liryzmu. Muzycy nigdy nie popadają w przesadę – zawsze dbają o piękno dźwięku, o to aby Janáčkowa pasja była zawsze elokwentna i aby zawsze coś wyrażała. Jednak nigdy nie przeliryzowują tej muzyki. Tam gdzie trzeba przyłożyć mocniej w instrument, tam nie wahają się weń przyłożyć. Jest to doskonale skontrastowana wersja obu dzieł.
Jeśli idzie o aspekt ostrości i wyrazistości, to jeszcze dalej od Panocha Quartet posunęli się tutaj muzycy Pavel Haas Quartet (Supraphon). Nie wahają się eksponować brzmień brzydkich i chropowatych. Grają lekko, jasno i przejrzyście, z wielką dyscypliną, która czyni ich grę podobną do wykonań pozostałych czeskich kwartetów. Muzyka płynie naturalnie, a kontrasty temp i ekspresji są bardzo dobrze wyważone. Świetnie, ostro i bardzo mechanicznie wypada ostinato pod koniec Sonaty Kreutzerowskiej – rzeczywiście kojarzy się z pędzącym pociągiem!
Listy poufne znalazły się na innym krążku niż Sonata Kreutzerowska. Ich wykonanie jest bardzo podobne jeśli chodzi o intensywność i wyrazistość ekspresji. Jest to interpretacja pełna żaru, zaangażowana, ekspresyjna i jednocześnie zdyscyplinowana. Pavel Haas Quartet gra zdecydowanie ostrzej i bardziej ekspresyjnie niż Janáček Quartet i Panocha Quartet, jest jednak wykonanie, w którym muzycy poszli jeszcze dalej…
Jest to rejestracja Hagen Quartet (Newton Classics albo Deutsche Grammophon). To wykonanie wgniata w fotel od pierwszego do ostatniego dźwięku. Jest ekstremalne jeśli chodzi o rozpiętość temp i dynamiki. Są tu fragmenty grane na granicy szeptu, kulminacje zaś są rozdzierająco ostre. Odcinki niezwykle powolne sąsiadują z gorączkowymi, pełnymi pasji wybuchami, które przerywają główny tok narracji, wydają się pochodzić z zupełnie innego świata dźwięków. Także w kwestii umiejętności różnicowania barwy nikt Hagenów nie pobił! Jest tu wszystko – są fragmenty grane czule, niezwykle subtelnie i ujmująco, są odcinki chropowate, zgrzytliwe i celowo nieprzyjemne, niepokojące w barwie. Wykonawcy grają brzydko, ale dlatego że chcą i że mają to pod kontrolą, a nie dlatego że im coś nie wyszło. Wszystko mają przygotowane, ale grają spontanicznie, z wielką maestrią, a z taką pasją i zaangażowaniem, jakby od tego ich życie zależało. Wprowadzają też do tej muzyki element szaleństwa, który jest niezwykle poruszający i sprawia, że słuchanie gry Hagenów to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju i przejmujące do głębi. Nie ma chyba drugiego tak bezkompromisowego wykonania tych kwartetów.
Lindsay Quartet (ASV Digital) także starał się chyba oddać w swoim wykonaniu ekscentryzm tej muzyki, ale coś tu poszło bardzo nie tak. Nie dajcie się zwieść – to nie Janáčkowy ekscentryzm, to niestaranność i niechlujstwo w zakresie rytmu i intonacji. Unikać.
Chyba najtrafniej podsumował te kwartety i w ogóle estetykę muzyki Janáčka Milan Kundera, który napisał w Zdradzonych testamentach: „dla niego wszystko jest ekspresją, i żadna nuta nie ma prawa bytu, jeśli ekspresją nie jest. […] Zważywszy że każda nuta jest ekspresją, wykonawca musi pamiętać o tym, by każda nuta (nie tylko motyw, lecz każda nuta motywu) miała jak największe, najwyrazistsze światło. […] Ekspresjonizm niemiecki charakteryzuje upodobanie do przesadnych stanów ducha, obłędu, szaleństwa. To, co nazywam ekspresjonizmem u Janáčka, nie ma nic wspólnego z taką jednostronnością: jest on przebogatym wachlarzem nastrojów, bezwzględnym, zawrotnie potężnym zderzeniem czułości i brutalności, uniesienia i spokoju”. Nie można podsumować tych utworów lepiej!