Łańcuch XIV – inauguracja

Trafnie ułożony program to jedna z najważniejszych rzeczy jakie składają się na dobry koncert. Z takim wyborem publiczność miała do czynienia podczas koncertu inaugurującego tegoroczną edycję Festiwalu Witolda Lutosławskiego Łańcuch XIV. Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia pod batutą Alexandra Liebreicha zaprezentowała trzy bardzo różne, ale w intrygujący sposób komplementarne w stosunku do siebie dzieła: III Symfonię Pieśń o nocy op. 27 Karola Szymanowskiego, Szeherezadę Maurice’a Ravela i IV Symfonię Witolda Lutosławskiego.

Pieśń o nocy pochodzi z okresu twórczości Szymanowskiego, w którym ostatecznie wyzwolił się spod wpływu Richarda Straussa i przerzucił swoje sympatie w stronę francuskiego impresjonizmu. Stąd bierze się niezwykła, bajecznie bogata kolorystyka i zniewalająco zmysłowy posmak tej muzyki. Były to też elementy, które bardzo umiejętnie podkreślił w swojej interpretacji Liebreich. Gra NOSPRu zachwycała wyczuciem kolorytu i stylu. Sposób balansowania dynamiką i uzyskiwanie pełnego, potężnego i soczystego tutti budził szczery podziw. Z grą orkiestry wyśmienicie współgrał śpiew Chóru Filharmonii Krakowskiej. Balans pomiędzy zespołami był wzorcowy, stąd też nawet w najbardziej dramatycznych momentach narracja prowadzona była w czytelny i logiczny sposób. Nie było to jednak wykonanie pozbawione drobnych mankamentów. Niektóre frazy urywały się, brzmiały lakonicznie i rzeczowo, a nie o to przecież chodzi w partyturze Szymanowskiego. Niezbyt korzystne wrażenie pozostawił po sobie Andrzej Lampert, który przez większość czasu nie był w stanie przebić się przez orkiestrę, nawet kiedy nie grała ona zbyt głośno. Zastanawiam się, czy nie była to kwestia miejsca, w którym siedziałem. Znajomi zajmujący miejsca po drugiej stronie sali utrzymywali, że słyszeli go wyraźnie. W odcinkach w których śpiewał solo wrażenie było korzystne, a artysta wykonywał swoją partię bez zbędnej egzaltacji. Wiele mówiła bardzo długa cisza, jaka zapadła po wybrzmieniu ostatnich dźwięków symfonii. Nie każde wykonanie potrafi tak skutecznie zaczarować publiczność.

Szeherezada Ravela w interpretacji Iwony Sobotki wypadła oszałamiająco pięknie. Zbyt rzadko wykonuje się na koncertach ten wczesny utwór, a przecież wyobraźnia kolorystyczna kompozytora jest już tutaj w pełni rozwinięta. Trzy części – Azjo, Azjo, Zaczarowany fletObojętny, kontrastują pod względem nastroju, temp i tematyki. Łączy je jednak specyficzny orientalny klimat, wynikający ze stosowania przez kompozytora skali pentatonicznej i całotonowej. Subtelny śpiew Sobotki znakomicie współgrał z arcybarwną grą NOSPRu i interpretacją Liebreicha. Przepięknie brzmiało solo fletu w części drugiej, zwracała też uwagę przejrzystość gry orkiestry, pozwalająca cieszyć się bajeczną instrumentacją dzieła.

IV Symfonia Witolda Lutosławskiego, jedno z jego ostatnich dzieł, kontrastowała pod względem wyrazu z dziełami Szymanowskiego i Ravela. Tutaj kolorystyka o typowo francuskim, a może właśnie – typowo lutosławskim, posmaku, stała się pretekstem do przedstawienia opowieści elegijnej, niepozbawionej elementów tragizmu i goryczy. Liebreich podkreślał w swojej interpretacji dramatyzm muzyki, stawiał przy tym na brzmienia skontrastowane i wyraziste, momentami nawet groteskowe. W odcinkach utrzymanych w wolnym tempie umiejętnie podkreślał za to barwność muzyki i jej melancholijny wyraz.

Rację mieli organizatorzy festiwalu, łącząc ze sobą te trzy utwory. Wszystkie ich elementy – wysmakowana kolorystyka, marzycielskie nastroje i typowo francuska klarowność – złożyły się na spójny i satysfakcjonujący koncert. Brawo!

Foto: Bartek Barczyk/NOSPR

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.