Jesteśmy obecnie nieprawdopodobnie wręcz rozpieszczeni przez firmy fonograficzne. Mamy do dyspozycji mnóstwo nagrań naszych ulubionych symfonii, koncertów, kwartetów czy sonat dyrygowanych i granych przez naszych ulubionych wykonawców. Niektórzy z nich nagrywają zresztą te utwory po kilka razy, a dochodzą do tego jeszcze przecież oficjalne i nieoficjalne rejestracje koncertowe. Mamy więc do czynienia z wielkim zalewem nagrań. Artyści rejestrują hurtowo nawet utwory, które ewidentnie im nie leżą, ale przecież klienci czekają, kontrakt podpisany, firma naciska, więc trzeba spełnić ich oczekiwania i utwór nagrać. Ciach, i na półce ląduje nowy komplet symfonii Mahlera, Beethovena, Brahmsa czy Szostakowicza, a wykonawca uśmiecha się szeroko w filmiku na Facebooku i mówi jaka to świetna muzyka i że jest dla niego ważna jako dla artysty i człowieka (prawdę zdradza to co smętnie sączy się z głośników). „Chleba i igrzysk”, wołano kiedyś; dzisiejsi melomani mogliby zakrzyknąć: „symfonii i sonat”, oczekując że ich ulubieni artyści spełnią natychmiast to oczekiwanie, co też dzieje się częściej niż to naprawdę potrzebne. O wynikającym z tego stanu rzeczy zalewie średniej jakości nagrań napiszę kiedy indziej, bo cel tego tekstu jest inny. Chodzi o zwrócenie uwagi, że kiedyś jednak było bardzo inaczej. Kiedyś nagranie jakiegoś większego utworu było dużo trudniejsze ze względów technologicznych, a i sami wykonawcy byli też zdecydowanie bardziej wybredni. Nie musieli nagrywać kompletów jeśli nie czuli takiej potrzeby. Uznawani za wybitnych wykonawców dzieł Gustava Mahlera Otto Klemperer czy Bruno Walter pewnych jego symfonii nigdy nie nagrali (ba, niektórymi nigdy nawet nie dyrygowali). Willem Mengelberg, który dyrygował wszystkimi symfoniami Austriaka, nagrał tylko trzy jego utwory. Przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Zdarza się też jednak sytuacja odwrotna. Wykonawcy jakiś kompozytor z pewnością by odpowiadał, ale z powodu zbiegu okoliczności jego utworów raczej nie nagrywał.
Tak właśnie jest w przypadku symfonii Siergieja Prokofiewa i Leopolda Stokowskiego. Arcybarwna, żywa, czasem kapryśnie humorzasta i uszczypliwa muzyka i dyrygent, który właśnie w takim repertuarze odnajdywał się najlepiej. Jednak Stoki utwory tego kompozytora nagrywał rzadko. Do niedawna zaś meloman nie miał do dyspozycji żadnych nagranych pod jego dyrekcją symfonii Rosjanina. Sytuacja zmieniła się z chwilą pojawienia się na rynku tego niezwykłego albumu, zawierającego interpretacje Piątej i Szóstej.
V Symfonia B-dur została zarejestrowana podczas trasy koncertowej Stokowskiego po ZSRR w 1958 roku. To jego jedyne nagranie tego utworu i jednocześnie jedyna rejestracja dla firmy Miełodia. Dyrygent wykonał ten utwór później tylko raz – w 1967 roku z American Symphony Orchestra. Stoki poprowadził amerykańską premierę VI Symfonii es-moll w listopadzie 1949 roku. Wykonał wtedy dzieło cztery razy podczas koncertów, a ostatni z nich, zaaranżowany na potrzeby transmisji radiowej już na początku grudnia, został zarejestrowany. Dyrygent nigdy więcej nie poprowadził tego utworu.
Styl muzyki Prokofiewa jest bardzo specyficzny. Niby jest tonalna, niby jest po rosyjsku rozlewna i pełna śpiewnych melodii, jednak liryzm tego kompozytora jest swoisty. Przeplata się z gryzącą ironią, z drwiną i sarkazmem, jest momentami dziwnie wysuszony, jakby pozbawiony złudzeń i zaprawiony goryczą. To już nie jest ta sama rozlewność co u poprzednich generacji rosyjskich kompozytorów – Rachmaninowa, Rimskiego-Korsakowa czy Czajkowskiego. Stokowski bardzo dobrze to zrozumiał i świetnie wydobył w swojej interpretacji V Symfonii, co odczuwalne jest zwłaszcza w pierwszej i trzeciej części. Stokowski świetnie podkreśla w swojej interpretacji szorstkość i kanciastość tej muzyki. Zaskoczył mnie tym in plus, gdyż obawiałem się przez chwilę że będzie to Prokofiew uromantyzowany i wygładzony. Nic z tych rzeczy! Stokowski nie szczypał się z tą muzyką, a pomagał mu w tym bez wątpienia fakt, że współpracował z rosyjską orkiestrą, która miała tę muzykę we krwi. Wykonawcy świetnie podkreślają ostre akcenty rytmiczne i specyficzny klimat tej muzyki. Gra orkiestry nie jest piękna, wymuskana i uładzona. Jest szorstka i momentami nawet brzydka, ale zawsze żywa, precyzyjna, komunikatywna, bardzo wyrazista, trafiająca w sedno. Kapitalna jest pod tym względem część druga, Allegro marcato, w której cały czas wyraźnie słychać pulsujące w tle smyczki. W podobnie wyrazisty sposób dyrygent podkreśla rytmikę w prowadzonym w szybkim tempie finale. Niestety ze względu na ciasny i mało przestrzenny dźwięk zakończenie nie robi tak powalającego wrażenia jak w nowszych i lepiej nagranych wersjach. Myślę że Stokowski zepsuł także jaskrawy kontrast, jaki starannie przyszykował w swojej partyturze Prokofiew. Na dwóch ostatnich stronach partytury dzieje się rzecz zaskakująca: ogłuszające tutti orkiestry nagle cichnie, a na pierwszy plan wysuwają się grające solo instrumenty smyczkowe. Instrumentaliści grają co prawda swoje partie forte, ale grają dużo ciszej niż cała orkiestra grająca fortissimo. Dopiero w ostatnim takcie reszta zespołu dołącza, wygrywając kilka dźwięków i pieczętując utwór zdecydowanym akordem. Bardzo słabo wypada także wielka kulminacja pod koniec pierwszego ogniwa. Jest niedograna, nie usłyszymy w niej też zupełnie ani bębna basowego, ani tam-tamu. Niestety inżynierowie dźwięku (zapewne za namową Stokowskiego, który robił już wcześniej takie numery np. w nagraniu Bolera Ravela) sztucznie podkręcili/zmniejszyli głośność niektórych instrumentów w skrajnych ogniwach. Oprócz tych mankamentów wykonanie jest absolutnie pierwszorzędne.
Jakość dźwięku w nagraniu VI Symfonii także nie jest najlepsza, jednak zdarzało mi się także słuchać nagrań z tego okresu brzmiących znacznie gorzej. Do lekkiego szumu można się przyzwyczaić, tym bardziej że orkiestra gra dźwiękiem pełnym i soczystym. Interpretacja jest podobnie konkretna, prowadzona w zdecydowany i wyrazisty sposób, na czym muzyka Prokofiewa bardzo zyskuje. To mroczne i ponure dzieło, które zresztą radziecki reżim mocno zganił za brak optymizmu i nietrzymanie się partyjnych wytycznych wskazujących na konieczność pisania muzyki „przystępnej” i „optymistycznej”. Jest w tej interpretacji świetnie wydobyta przez Stokowskiego ostrość, jest dramatyzm, jest też ów specyficzny, nieco suchy i surowy liryzm, jest wreszcie mocne trzymanie w garści konturów muzyki, dzięki czemu narracja nie rozlewa się nazbyt szeroko. Finał jest zagrany brawurowo, a na pierwszy plan wybija się tu ostra i wyrazista rytmika. Świetna jest także gra blachy.
Wykonania obu symfonii są bardzo intensywne, gorące i zaangażowane. Muzyka Prokofiewa najwyraźniej bardzo Stokowskiemu odpowiadała. Gdyby było inaczej to te wykonania nie byłyby tak wnikliwe. Szkoda że dyrygent nie zarejestrował żadnych innych symfonii tego kompozytora. Te dwie interpretacje są świetne i zdecydowanie warte poznania.
Siergiej Prokofiew
V Symfonia B-dur op. 100*
VI Symfonia es-moll op. 111**
USSR Radio Symphony Orchestra*
New York Philharmonic Symphony Orchestra**
Leopold Stokowski – dyrygent
Pristine Classical
Witam. VI Symfonia w nagraniu z tego samego koncertu dostępna jest też z tej strony http://78experience.com/welcome.php?mod=disques&collection=49
Dziękuję za komentarz i za link! Fantastyczna strona, nie znałem jej wcześniej!
Polecam gorąco. Jedno z nielicznych źródeł, gdzie można zakupić rzeczywiste transfery z płyt 78 i innych nośników bez ingerencji w uzyskany dźwięk. Jest jeszcze inna strona, mogę podesłać Panu na maila, jeśli interesują Pana stare nagrania.
Tak, właśnie czytałem że bardzo dbają tam o jakość dźwięku, co się chwali! No i mają rzeczy, o których nawet nie wiedziałem że istnieją! Może Pan też podać link tutaj, może jeszcze ktoś z Czytających skorzysta.
Strona, którą podałem kieruje nas do Kanady. Jej autor i twórca nagrań, które można zakupić nie oczyszcza, nie filtruje dźwięku ze starych płyt, czy taśm. Drugie źródło prowadzi na drugą półkulę, do Japonii: http://goodies.yu-yake.com/78cdr3000.html. Wiem, że od Pana Kanadyjczyka kupuje tylko kilka osób z Polski, a od Pana z Japonii nikt poza mną… Na stronie japońskiej pliki sprzedawane są w formacie DSD (dsf, dff), ale jeśli ktoś nie ma możliwości ich odtwarzania, to można kupić inne.
Bardzo dziękuję! Rzeczywiście świetne i rzadkie rzeczy można tu znaleźć. Orientuje się Pan ile Pan Kanadyjczyk liczy sobie za wysyłkę do Polski? Ciekaw jestem czy wysyła także teraz, wszak czasy mamy mocno (nie)ciekawe…
Z Kanady kupuję od 6 lat. Kupowałem płyty bez pudełek, żeby ograniczyć koszty wysyłki. Dla przesyłek do 5 płyt koszt wysyłki wynosił 8,60 CAD, dla większych 24 CAD. Natomiast często zdarzało się, że otrzymywałem rabaty od 5 do 20% lub nie było kosztów wysyłki przy dużym zamówieniu (kupowałem np. około 20 płyt). Tyczy się to jednak stałych klientów lub przyjaciół. Nie wiem jak teraz zostanie potraktowany nowy klient. Z drugiej strony polecam kupowanie plików – odtwarzam je za pomocą pendriva na odtwarzaczu sieciowym Marantz NA6005, słucham na słuchawkach Sennheiser HD650, nie mam odrwarzacza CD poza laptopem. Od grudnia ubiegłego roku z Kanady można kupować pliki w formacie wav. Nie wiem, czy obecnie wysyła paczki. Z Japonii też kupuję pliki, a nie płyty
Ok, dziękuję! Kupno pliku to teraz także bardzo rozsądna opcja. Tym bardziej że nie ma różnicy (albo ja jej nie wyczuwam) pomiędzy plikiem w formacie FLAC i WAV a płytą CD. Pozdrawiam serdecznie!