Niedzielne popołudnie w wiedeńskim Musikverein poświęcone było muzyce kameralnej Johannesa Brahmsa. W programie koncertu znalazły się wszystkie trzy tria fortepianowe tego wlaśnie twórcy. Są to utwory pochodzące z antypodów jego twórczości. I Trio H-dur op. 8 ukończone zostało w 1854 roku, jest więc jeszcze dziełem młodzieńczym, choć tu zabrzmiało w wersji zredagowanej przez kompozytora w 1889 roku. Jest to wersja przeredagowana tak bardzo, że niektórzy badacze postulują, żeby traktować je jako odrębną kompozycję. II Trio C-dur op. 87 kompozytor ukończył w 1882 roku, a III Trio c-moll op. 101 pochodzi z 1886 roku, są to więc dzieła dojrzałe, jeśli nie późne. Kompozycje te zabrzmiały w wykonaniu rosyjsko-niemieckiego pianisty Igora Levita (który już może pochwalić się obszernym dorobkiem fonograficznym), francuskiego skrzypka Renauda Capuçona (najstarszego w tym składzie, urodzonego w 1976 roku) oraz młodej (rocznik 1995) austriackiej wiolonczelistki Julii Hagen (Levita i Hagen słyszałem na żywo po raz pierwszy).
W pierwszym z tych dzieł moją uwagę zwróciła na siebie przede wszystkim Hagen, dysponująca bogatym, ekspresyjnym i dźwięcznym tonem. Gra Capuçona nie zrobiła większego wrażenia, a skrzypek raczej nie wysuwał się na pierwszy plan, przez większość czasu pozostając w tle. Levit także był dyskretny, odnotowałem jednak perlistość brzmienia jego wysokiego rejestru. Jeśli chodzi o interpretację Tria, to pierwsza część posłużyła wykonawcom za rozgrzewkę. W nawiązującym do stylu Mendelssohna Scherzu zaprezentowali za to świetne panowanie nad dynamiką i dopracowanie artykulacji, co sprawiło że ogniwo to było wykonane sugestywnie. W trzeciej części tempo zdało mi się za wolne, przez co muzyka nie płynęła naprzód, a zatrzymywała się. Finał był świetny, grany z zaangażowaniem, pewnie i z pazurem. Ogólnie jednak pierwsze Trio robiło wrażenie granego dość ostrożnie, bardziej klasycznie niż romantycznie.
O ile więc pierwsza część koncertu mogła pozostawić mieszane uczucia, a nawet pewien niedosyt, o tyle druga była wykonana od początku do końca wspaniale. Artyści pokazali doskonałe zgranie, wykonali oba dzieła z dużym zaangażowaniem. Capuçon i Hagen używali tu więcej smyczka, grali mocniej i wyraziściej, zdecydowanie bardziej romantycznie niż w pierwszej części koncertu, ale pomimo tego pozostawali w doskonałych proporcjach z Levitem. Znakomicie wypadły cześć wolne, które zresztą oznaczone są w obu utworach jako Andante (część wolna w Triu H-dur to w końcu Adagio). Wykonane zostały śpiewnie, czuć było że muzyka płynie swobodnie i z polotem. Oczywiście nie rozczarowały także części szybkie – tutaj z kolei można było podziwiać świetną koordynację, doskonałe panowanie nad dynamiką i artykulacją, wchodzenie ze sobą w interakcje, odpowiadanie na to, co ktoś właśnie zagrał, czyli wszystkie te elementy, które są sednem kameralnego muzykowania. Były to wykonania ogniste, bardzo satysfakcjonujące i sugestywne emocjonalnie. Licznie zgromadzona publiczność oklaskiwała wykonawców długo i z wielkim entuzjazmem.
foto. Julia Wesely
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl