Poprzednio przyjrzałem się dwóm nagraniom Symfonii dantejskiej. Nie były one za dobre, obiecałem Wam więc wybrać lepsze rejestracje. Czy mi się to do końca udało? Nie jestem do tego przekonany, ale warto wiedzieć, co zalega na półkach sklepów. Choćby po to, żeby wiedzieć czego unikać. Skończyłem ostatnio na nagraniu Daniela Barenboima…
Kolejnym nagraniem, po jakie sięgnąć może zdesperowany płytomaniak, poszukujący dobrego nagrania Dantejskiej, jest interpretacja Jamesa Conlona. Teoretycznie wszystko jest w porządku – dźwięk całkiem, całkiem (chociaż rejestr basowy nie jest zbyt dopieszczony), gra orkiestry – również. Interpretacja – wierna partyturze Liszta, a Conlon bardzo pilnuje, żeby wydobyć wiele środkowych głosów i detali. W czym więc problem i dlaczego nie mogę z czystym sumieniem polecić tego albumu? Anglicy mają takie fajne słowo, którego w języku polskim nie ma. Uninspired. Inferno trzyma się całkiem nieźle. Posłuchajcie świetnej solówki harfy na zakończenie środkowego epizodu. Conlon świetnie zauważa oznaczenie perdendo (zanikając):
Posłuchajcie tego fragmentu. Conlon zauważa nawet taki szczególik, jak tryle w partii wiolonczel:
W zakończeniu Conlon, podobnie jak Barenboim, wydobywa ciekawe detale z partii smyczków:
Ale te ciekawe rzeczy dzieją się tylko w kilku miejscach. W zakończeniu pierwszej części brakuje energii, a sytuacja pogarsza się jeszcze w Purgatorio. Conlon robi w tej części dokładnie ten sam błąd, co Sébastian i Barenboim. Prowadzi ją wolno. Bardzo wolno. Uwierzcie mi, więcej entuzjazmu odnajdziecie na niejednej szkolnej akademii. Posłuchajcie jednej z kulminacji:
Magnificat brzmi całkiem w porządku, o ile oczywiście zdążyliście przyzwyczaić się do płaskiego, mało przestrzennego brzmienia, nie wyjęliście płyty z odtwarzacza lub nie zasnęliście. Szkopuł w tym że cała ta droga, którą słuchacz przebywa do tej części, jest nudna i niewiele się tam dzieje.
James Conlon, Rotterdam Philharmonic Orchestra, Choeur de Concert de Helmond, 1986, I – 21:03, II – 22:28, III – 7:21 [50:51], Erato
Pamiętacie, jak pisałem przy okazji Morza o interpretacji Giuseppe Sinopoliego? Dantejską włoski Maestro też zrobił po swojemu. Niestety Staatskapelle Dresden nie stoi na wysokości zadania, a szczególnie nierówno brzmi tu blacha. Trąbki mają dziwną, nieprzyjemną barwę brzmienia. Sama interpretacja jest, jak na Sinopoliego przystało – nierówna. Cały pierwszy epizod pierwszej części najlepiej podsumować określeniem „ciepłe kluchy”. Sinopoli kilkakrotnie prowokacyjnie zwalnia, żeby podkreślić jakiś element formy, ale nie porywają mnie jego zabiegi. Posłuchajcie:
Środkowy epizod również wzięty jest bardzo powoli, przez co staje się nieznośnie czułostkowy. Sami oceńcie:
Za to powrót głównego materiału jest zrobiony rewelacyjnie. Sinopoli tym razem gwałtownie przyspiesza, a muzyka nabiera ogromnego impetu, zdecydowania i ostrości. Posłuchajcie jeszcze raz dobrze Wam znanego fragmentu:
Również zakończenie brzmi imponująco potężnie. Po tak obiecującym zakończeniu Inferna pozostaje uczucie niedosytu. Srodze zawiodą się ci, którzy oczekiwać będą jakichś dalszych zaskoczeń. Co robi Sinopoli w Purgatorio? W tym problem – bardzo niewiele. Prowadzi je ospale, powoli i sentymentalnie. Przyspiesza tylko w kulminacjach:
Sinopoli doczołguje wreszcie orkiestrę do Magnificat, ale muszę Wam powiedzieć, że to jedna z najlepszych interpretacji tej części. Orkiestra brzmi tu wyraziście i jednocześnie delikatnie, a chór jest umieszczony w odpowiednio dużej odległości:
Wszystko idzie dobrze, jednak nawet tutaj Sinopoli znajduje okazję, żeby dorzucić swoje trzy grosze. Posłuchajcie paskudnej, ciężkiej i opasłej kulminacji:
Takie to wykonanie niestety jest – raz energiczne i zadziorne, raz ospale, ciężkie i brzydkie. Tak samo nierówne jak cała symfonia.
Giuseppe Sinopoli, Staatskapelle Dresden, Members of the Dresden State Opera Chorus, 1998, I – 21:26, II – 23:00, III – 8:03 [52:29], Deutsche Grammophon
Mam poczucie, że trochę Was (i siebie przy okazji też) przeczołgałem po niezbyt udanych nagraniach tego dzieła. Nie miałem jednak wyboru – nagrań Dantejskiej jest mało, a każde kiepskie nagranie tylko przyczynia się do złej sławy otaczającej utwór. Dobra passa zaczyna się w naszym przypadku z nagraniem pod batutą Jesúsa López-Cobosa. Hiszpański maestro nie popełnia podstawowego błędu wielu swoich poprzedników – nie przeciąga utworu w nieskończoność. Prowadzi akcję całkiem wartko i sprawnie, co przekłada się też na poziom napięcia, tak ważny w pierwszej części. Posłuchajcie zresztą sami:
Również środkowy epizod tej części rozpoczyna się nadspodziewanie wartko. Mnie się to podobało:
Zakończenie Inferna jest świetne. Lopez-Cobos tworzy prawdziwie katastroficzną wizję piekielnych czeluści, a ostatnie wyciosane z orkiestry akordy mają w sobie prawdziwą moc:
Również Purgatorio mile zaskakuje odczuwalnie szybszym tempem. Muzyka nareszcie nie wlecze się i nie ciągnie w nieskończoność. Nie byłbym sobą, gdybym jednak i tu trochę nie powybrzydzał. Nie spodobał mi się chór, który zdawał się nie być ani trochę oddalony od reszty orkiestry. Chórzystki miały też w zwyczaju śpiewać staccato, przez co Magnificat brzmi momentami jak piosenka:
Lopez-Cobos to jedyny dyrygent, który do swojego nagrania dołączył alternatywne zakończenie Dantejskiej, które kompozytor napisał na prośbę Karoliny Sayn-Wittgenstein. Łatwo zrozumieć, dlaczego Liszt nie był z niego zadowolony:
I tak dalej i tak dalej… To dobre nagranie i warte polecenia, nawet pomimo tego, że nie byłem jakoś zachwycony grą orkiestry.
Jesús López-Cobos, L’Orchestre de la Suisse Romande, Chœur de la section artistique du Collège Voltaier et l’atelier choral de Genève, 1981, I – 19:23, II – 17:48, III – 6:20, alternatywne zakończenie – 0:57 [44:28], Decca
A gdyby tak posłuchać zorientowanego historycznie nagrania Dantejskiej? Co Wy na to? 😉