Łukasz Borowicz i Orkiestra Filharmonii Poznańskiej dodali do obszernej listy swoich osiągnięć kolejny album. Zawiera on nową światową premierę fonograficzną. Tym razem artyści nagrali bowiem I Symfonię e-moll Grzegorza Fitelberga. Oczywiście wszyscy pamiętają go jako dyrygenta, promotora najnowszej muzyki, ale jego własne kompozycje są w zasadzie zapomniane. Na rynku dostępne jest nagranie poematu symfonicznego Pieśń o sokole (EDA), pieśni i utworów kameralnych (Acte Préalable), i to tyle. Jest to więc cenne uzupełnienie wiedzy na temat muzyki polskiej powstającej w pierwszych latach XX wieku.
Symfonia e-moll Fitelberga zabrzmiała po raz pierwszy 22 lutego 1905 roku w Filharmonii Warszawskiej pod batutą autora. Jak została wówczas przyjęta? Konserwatywny Aleksander Poliński pisał w „Kurierze Warszawskim” o dziełach Fitelberga:
„wybitna oryginalność, świeżość melodji, płynna, nader kunsztowna forma, duża wiedza muzyczna, szlachetność stylu, wreszcie temperament krewki, i to coś, co się nie da wyrazić słowami, a co zdradza talent wielki, doskonale zrównoważony. W symfonji te oznaki wielkiego talentu uwydatniają się jeszcze wyraźniej. Zwłaszcza też w Scherzu, nadzwyczajnie oryginalnem, znakomicie opracowanem i silnem w wyrazie. Lecz i pierwsza część, równie jak ostatnia, obfitują w owe znaki szczególne, po których poznaje się talenty wybitne. I w nich znajdują się świetne pomysły kontrapunktyczne, harmoniczne, instrumentacyjne i piętna oryginalności rzeczywistej… Względnie najmniej korzystnie przedstawia się Andante, z powodu niezdecydowanego nastroju, zbytniej nerwowości w rytmice i niepokoju tonacyjnego, wywołanego zbytkiem modulacji, lubo i w tej cząstce symfonji nie brak pięknych szczegółów”.
Jednak już pozostałym recenzentom nowy utwór nie przypadł do gustu. Ignacy Chabielski pisał na łamach „Kuriera Porannego”:
„nowa symfonja nie jest najlepszym z dotychczasowych utalentowanego kompozytora utworów. Przeważa w niej pierwiastek dekoracyjny, bardziej snać przystosowany do wymagań teatralnych raczej niż do symfonicznych. Pewna jaskrawość barw, niejednolite, epizodyczne nieraz tematy, brak ciągłości i związku ideowego w całości, sprawiają że aczkolwiek symfonja jest dziełem poważnym i świetnie opracowanym, jednak wrażenia głębszego nie sprawia. Z czterech części najpiękniejsze jest Scherzo, szczególniej jej środkowa cząstka, efektownie i subtelnie instrumentowana, a oparta na ładnym temacie. Autora przyjmowała publiczność nader życzliwie”.
Władysław Miller zaś stwierdził na łamach „Kuriera Codziennego”:
„Symfonia e—moll posiada w ogóle te same zalety i usterki, które zauważyliśmy niejednokrotnie w działalności młodego kompozytora. Jest instrumentowana barwnie i efektownie, choć często zbyt hałaśliwie; posiada formy prawidłowe i staranne obrobienie. W doborze kolorytów i tematów (zbyt mało urozmaiconych) znać wpływ bardzo silny różnych twórców obcego pochodzenia. Wykończenie techniczne zdradza pośpiech w robocie”.
Gdybym miał strzelać, czyje wpływy najsilniej przejawiają się w tym dziele, to obstawiałbym Czajkowskiego, którym zresztą w tym samym czasie fascynował się też Karłowicz. Czy to źle? Nie, bo dzieła Fitelberga słucha się bardzo dobrze. To przystępna, komunikatywna i barwnie instrumentowana muzyka. Nie jest może genialna, ale na pewno warto się z nią zapoznać. Trwający zaledwie 27 minut utwór jest bardzo zwarty, a materiał z pierwszego ogniwa powraca w finale, co jest tyleż konwencjonalne, co skuteczne. Pierwszą część – Andante – Allegro agitato – otwiera melancholijne solo rożka angielskiego, zaś przetworzenie jest pełne pasji i napięcia. W lirycznym Andante możemy na własne uszy przekonać się o talencie melodycznym Fitelberga. Scherzo jest barwne, pełne życia i świetnie instrumentowane. Ma budowę trzyczęściową repryzową, a trio w wyrazisty sposób kontrastuje z otaczającym je materiałem zasadniczym. Burzliwy finał, Allegro agitato, zawiera, jak już wspomniałem, aluzje do pierwszej części, kończy się zaś triumfalną apoteozą.
Dobrze się stało, że Borowicz i Filharmonicy Poznańscy przypomnieli to dzieło, tym bardziej, że wykonali je starannie, miejscami może nawet nieco zbyt ostrożnie. Szkoda tylko, że oprócz trwającej 27 minut Symfonii na płycie nie znalazł się żaden inny utwór Fitelberga. Można było przecież zamieścić tam choćby poematy symfoniczne Pieśń o sokole i W głębi morza – pasowałyby idealnie.
Grzegorz Fitelberg
I Symfonia e-moll op. 16
Orkiestra Filharmonii Poznańskiej
Łukasz Borowicz – dyrygent
DUX
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl