Sinfonia Varsovia obchodzić będzie w przyszłym roku 40. rocznicę istnienia. Zaplanowano wiele koncertów jubileuszowych z udziałem wybitnych artystów, a pierwszy z nich odbył się w środę w warszawskim S1. Dyrygował Marek Janowski, znakomity niemiecki kapelmistrz, który regularnie koncertuje w Warszawie i występuje z tym zespołem. W programie jego występu znalazły się dwie symfonie Ludwiga van Beethovena – Piąta i Szósta.
Janowski zaczął od tej drugiej. Cóż – obiektywnie rzecz biorąc były w tym wykonaniu pewne plusy. Orkiestra grała precyzyjnie (oprócz kilku nierówności w drewnie, ale za to kwintet był świetny) i starannie cieniowała dynamikę (być może już to powinno być powodem do entuzjazmu), a tempo było wartkie. Jednocześnie jednak owa wartkość nie szła w parze z jakimś zaokrągleniem konturów muzyki, z poczuciem dramatyzmu, z daniem jej przestrzeni na oddech. Jaki był rezultat? Symfonia Pastoralna stała się symfonią pedantyczną, którą Janowski prowadził zupełnie mechanicznie. Szczególnie rzucało się to w uszy w drugim ogniwie, w którym w falującym akompaniamencie smyczków nie było żadnego zaokrąglenia fraz, a muzyka płynęła tyleż szybko co bezrefleksyjnie. Tak pozbawionej liryzmu i mało poetycznej Pastoralnej nie słyszałem na żywo jeszcze nigdy.
Piąta była jeszcze gorsza. Pierwsza część była grana w szybkim tempie, ale jednocześnie była całkowicie wyzuta z dramatyzmu. Już pierwsze wykonanie głównego motywu było pospieszne, zduszone, mechaniczne. Nie było tam budowania napięcia, nie było dialogów pomiędzy poszczególnymi grupami instrumentów, nie było poczucia rozwijania zajmującej narracji, nie było przestrzeni ani oddechu. W drugiej części nie było lepiej i była ona może bardziej męcząca niż pierwsza. Janowski nie raczył także zauważyć zmiany tempa z andante na allegretto, przez co fragment ten wypadł ciężko i ospale. Nie wiedziałem, że cześć ta może zabrzmieć tak prozaicznie, że można ją aż tak obedrzeć ze śpiewności i ciepła. Scherzo było względnie najlepsze, z motorycznie grającymi wiolonczelami i kontrabasami (tutaj takie podejście w końcu pasowało…), chociaż zabrakło mi poczucia dialogowania ze sobą poszczególnych sekcji we fragmentach utrzymanych w technice imitacyjnej. Finał był pospieszny i niedograny, a szczególnie rozczarowujący był uroczysty temat wykonywany (?) przez waltornie, których prawie w ogóle nie było słychać. Orkiestra miała dość nieprzyjemne brzmienie w tutti, a blacha była wtedy dość matowa.
O ile więc pod względem jakości gry orkiestry były tu dobre momenty (dobrze brzmiało zwłaszcza drewno i grające z małą wibracją smyczki), o tyle nie było tu żadnej pracy koncepcyjnej ze strony dyrygenta. Janowski zadowolił się mechanicznym, emocjonalnie pobieżnym, drętwym, momentami skrajnie rozczarowującym przegraniem partytur obu utworów. Dyrygent ma na koncie wiele świetnych nagrań, ale jego ostatnie koncerty, których wysłuchałem, nie należały do udanych. Jeśli tak miała wyglądać uroczysta inauguracja jubileuszowego sezonu – to było to jednak nieporozumienie.
foto. Serwis Sinfonia Varsovia
Podoba Ci się to co robię? Chcesz wesprzeć moją pracę? Odwiedź profil Klasycznej płytoteki w serwisie Patronie.pl