Czwartkowym koncertem w NOSPR dyrygowała Marin Alsop. Dyrygentka przyzwyczaiła już publiczność do wysokiego poziomu swoich występów, ale jej obecność za pulpitem dyrygenckim nie była jedną atrakcją wieczoru, jako solista wystąpił bowiem ceniony brytyjski pianista Paul Lewis.
Zanim zasiadł jednak do swojego instrumentu, Alsop poprowadziła w roli przystawki Introdukcję i kaprys Grażyny Bacewicz, kompozycję z 1947 roku. To oczywiście miłe że artystka włącza do programu swojego koncertu dzieło polskiej kompozytorki, zastanawiam się jednak czy nie byłoby jeszcze ciekawiej, gdyby wykonała którąś z dłuższych kompozycji. Może symfonię Bacewicz, może symfonię Nowowiejskiego albo poematy Karłowicza, Morawskiego lub Różyckiego?… Co do utworu Bacewicz – to okazał się on efektowny, wykonany też został solidnie. Wstęp pobrzmiewa ludowo, a w kaprysie zaś odzywają się echa muzyki rozrywkowej. Ale arcydzieło to w żadnym wypadku nie jest i Alsop wyświadczyła Bacewicz niedźwiedzią przysługę umieszczając jej mało interesującą kompozycję w towarzystwie trzech arcydzieł, które przytłoczyły ją i sprawiły, że nie zapadła w pamięć.
Lewis zagrał partię solową w IV Koncercie G-dur Beethovena. Słyszałem ten utwór niedawno (w sierpniu) w bardzo lirycznym, delikatnym wykonaniu Francesca Piemontesiego, ciekaw więc byłem porównania z Brytyjczykiem. Ten ostatni ma już zresztą na koncie nagranie kompletu koncertów LvB z BBC Symphony Orchestra i Jiřím Bělohlávkiem. Jego czwartkowa interpretacja tego dzieła z Alsop była podobna do tej z nagrania. Lewis zagrał ją miękko i lirycznie (ale nie tak onirycznie jak Piemontesi), umiejętnie podkreślając śpiewność muzyki i perlistość tryli w wysokim rejestrze. Jego wykonanie było jednak dość zachowawcze i obiektywne – nie odkrył Ameryki, zagrał tego Beethovena tak, jak wiele raz grali go inni pianiści. Ale to wystarczyło – jego Czwarty był ujmujący, czarujący i poetycki. Jeśli chodzi o akompaniament orkiestry to był on nierówny. W pierwszej części – znakomity, ciepły, delikatny i przejrzysty. W drugiej – zbyt ciężki i powolny, przez co nie kontrastował wystarczająco z miękko graną partią fortepianu. Także w finale brakowało nieco ostrości brzmienia i bardziej wyrazistego podkreślenia rytmiki. Ale muszę zaznaczyć, że wiolonczele grały tam przepięknie. Na bis pianista wykonał Allegretto c-moll Schuberta.
Po przerwie zabrzmiały dwa orkiestrowe fajerwerki, nieodległe od siebie jeśli chodzi o czas powstania (jeden ukończony został w 1895 roku, drugi w 1912 roku), ale bardzo od siebie różne. Poemat symfoniczny Ucieszne figle Dyla Sowizdrzała Richarda Straussa nie jest wykonywany często. Dość wspomnieć, że słyszałem go do tej pory na żywo tylko dwa razy: podczas któregoś Festiwalu Beethovenowskiego (nie pamiętam w tej chwili nawet kto dyrygował ani jaka orkiestra grała) i pod batutą Pappana w Wiedniu w listopadzie zeszłego roku. Jeśli chodzi o wykonanie NOSPRu, to było ono bardzo udane – plastyczne i dopracowane jeśli chodzi o solówki poszczególnych instrumentów. Błyszczały zwłaszcza blacha i drewno (klarnet!), a Alsop umiejętnie wydobyła komizm tej muzyki. Losów tytułowego nicponia słuchało się z zajęciem, a jego proces i egzekucja zostały oddane sugestywnie i satysfakcjonująco.
Jeśli zaś idzie o drugą suitę z Dafnisa i Chloe to słyszałem ją już w NOSPR pod batutą Alexandra Liebreicha, ale wydała mi się ona wówczas bardzo blada (czyli taka jak wszystko czym dyrygował ten artysta). Słyszałem też niedawno na żywo cały balet (nie napiszę gdzie, bo byłem incognito, relacji nie pisałem, a poza tym nie wypada kopać leżącego), ale było to doświadczenie z rodzaju tych, o których chce się jak najszybciej zapomnieć. Wykonanie pod batutą Alsop było bardzo dobre. Ponownie słychać było, że orkiestra jest świetnie przygotowana, a szczególnie pięknie zabrzmiało solo fletu w ogniwie drugim. Klasa! Pięknie zabrzmiały także pozostałe instrumenty w grupie drzewa oraz cały kwintet. No i oczywiście harfy! Jeśli natomiast miałbym wskazać jakieś minusy wykonania – to mogłoby być ono momentami bardziej porywające i pełne zapamiętania. Natomiast błędem absolutnie niewybaczalnym jest dla mnie wykonywanie Dafnisa w wersji bez chóru. Jest on tam na tyle istotny w tworzeniu nastroju, na tyle istotnie wypełnia brzmienie, że kastrowanie utworu w ten sposób jest niepojęte. A jeśli ze względów finansowych nie opłaca się zatrudniać chóru do jednego utworu (co jest zrozumiałe), to czy nie lepiej było zamiast poematu Straussa wykonać inny utworu z chórem – choćby Nokturny Debussy’ego, Trzy poematy op. 18 Koechlina, Aeneasa Roussela, La Tragédie de Salomé Schmitta albo całość Dafnisa i Chloe?…
foto. Jack Liebeck