Sobotni koncert ORF Radio-Symphonieorchester Wien w wiedeńskim Musikverein pod batutą Markusa Poschnera obfitował w niespodzianki. Pierwszą z nich było dodanie do programu utworu Friedricha Cerhy. Powód był niestety oczywisty – artysta ten zmarł kilka dni temu, 14 lutego, kilka dni przed 93. urodzinami. Orkiestra wykonała dzieło Verstörte Meditation (Przerwana medytacja). Jest to pierwsze ogniwo 3 Situationen, utworu z 2014 roku, które po raz pierwszy zabrzmiało w Musikverein w 2018 roku w wykonaniu tego właśnie zespołu. Cerha przeszedł do historii muzyki jako płodny kompozytor, a także jako osoba, która ukończyła Lulu Albana Berga. Całe życie promował niestrudzenie twórczość kompozytorów drugiej szkoły wiedeńskiej. Jego własny utwór okazał się dramatyczny, pełen był też ciekawych zabiegów artykulacyjnych, takich jak pizzicato bartókowskie czy col legno, co w sugestywny sposób obrazowało przerwanie tytułowej medytacji. Dzieło zagrane zostało przez orkiestrę plastycznie, był interesujące i, pomimo użycia przez twórcą awangardowego języka muzycznego, komunikatywne.
Nie można było tego niestety powiedzieć o napisanym w latach 2014-2015 an na skrzypce i orkiestrę, dziele Marka Andre, francuskiego kompozytora mieszkającego w Niemczech, urodzonego w 1964 roku. Piszę niestety nie dlatego że chcę zanegować wartość tej kompozycji, ale okoliczności nie okazały się chyba najlepsze do zaprezentowania jej w korzystnym świetle. Kompozycję tę określić można jako muzykę nicości. Rzecz w tym, że po wyłonieniu się z ciszy pierwszych słyszalnych dźwięków narracja nie rozwija się w sposób, który mógłby zainteresować i utrzymać skupienia publiczności zgromadzonej w dużej sali koncertowej. Ta muzyka jest na to zdecydowanie zbyt cicha. Siedząc blisko można było delektować się rozmaitymi rozszerzonymi sposobami artykulacji skrzypiec czy detalami kolorystycznymi w partii orkiestry, takimi jak bezdźwięczne zadęcia dętych drewnianych czy przeciąganie smyczkami po instrumentach perkusyjnych. Jednak publiczność siedzącą dalej miała ewidentne problemy ze skupieniem się na muzyce, co psuło atmosferę. To dzieło, które można określić mianem współczesnej musica reservata, kompozycja przeznaczona dla zdolnych ją docenić koneserów, którą powinno się grać w mniejszej sali. Docenić należy wykonującego partie solową Ilyę Gringoltsa, który wykonał dzieło z pietyzmem i cierpliwością, umiejętnie grając barwą i rozmaitymi odcieniami dynamicznymi. Kompozytor był obecny na wykonaniu i zebrał też swoją porcję braw.
Koncert zwieńczyła V Symfonia B-dur Antona Brucknera. Ona także wyłania się z ciszy, ale w odróżnienia od utworu Andre muzyka szybko nabiera rumieńców. Wyraźnie słychać było że orkiestra jest w swoim żywiole, a interpretacja Poschnera była w punkt. Artysta dyrygował sugestywnie i ekspresyjnie, a jego szerokie nieraz gesty natychmiast znajdowały odbicie w grze orkiestry. Tempa były konsekwentnie szybkie, muzyka płynęła wartko (ale nigdy za szybko!), a narracja prowadzona była plastycznie i potoczyście. Orkiestra miała też odpowiednią masę brzmienia, niezbędną w dziełach tego kompozytora, która sprawiała że odcinki tutti były soczyste i satysfakcjonujące. Pięknie brzmiała gęsta, nasycona i ciemna w barwie blacha. Wspaniale wypadła naturalnie prowadzona część wolna z pięknie zagraną partią fletu. Scherzo było ostre, ale jednocześnie przyjemnie rozkołysane. Poschner przyznał zresztą że bardzo interesuje go sposób, w jaki Bruckner wprowadzał do swoich dzieł elementy austriackiej muzyki ludowej i zależało mu na podkreśleniu tych właśnie aspektów dzieła. W finale zwracała uwagę znakomita solówka klarnetu, a także bardzo przejrzyste uwypuklenie wielogłosowej struktury dzieła. Dużo się w nim dzieje, i to na wielu płaszczyznach jednocześnie, trzeba więc nie lada maestrii, aby ten element dzieła odpowiednio podkreślić. Poschnerowi i prowadzonej przez niego orkiestrę udało się to w pełni, co zostało docenione przez publiczność, która oklaskiwała wykonawców długo i z wielkim zapałem.
foto. Volker Weihbold