Ten wieczór w Wiener Konzerthaus miał pierwotnie należeć do Marthy Argerich i Mischy Maisky’ego. Niestety zdrowie wiolonczelisty nie pozwoliło mu na występ i na estradzie pojawił się inny duet – Maxim Vengerov i Polina Osetinskaya. Dla mnie osobiście była to zmiana całkiem korzystna. Nigdy nie słyszałem tego skrzypka na żywo, a już od dłuższego czasu miałem zamiar wybrać się na jego koncert, jednak do tej pory okazja jakoś nie chciała się trafić. Jeśli o pianistkę chodzi to jest ona Rosjanką, natomiast opowiedziała się przeciwko agresji na Ukrainę. Promuje muzykę nową, a na jej płycie Silent Music znalazły się kompozycje Kanczelego, Pärta i Silvestrova.
Pierwsza cześć koncertu poświęcona była muzyce rosyjskiej, a konkretniej dziełom Siergieja Prokofiewa. Obie kompozycje łączy to, że pierwotnie napisane zostały na inny skład niż skrzypce i fortepian. Pięć melodii op. 35b napisane zostały na głos i fortepian, a Sonata D-dur op. 94a na flet i fortepian. Wykonania tych utworów nie były do końca satysfakcjonujące, bowiem styl wykonawczy Vengerova nie był w moim odczuciu kompatybilny z tym, czego te dzieła wymagają. Skrzypek ma świetną technikę, ale stosował stanowczo zbyt dużo wibracji, grał dźwiękiem nośnym, mięsistym, ciemnym i jędrnym. Części wolne i utrzymane w umiarkowanym tempie wykonywał tak, jak powinno się grać literaturę romantyczną, a nie dwudziestowieczne, pikantne i zadziorne miniatury. Styl Prokofiewa jest zdecydowanie bardziej lakoniczny, mało wylewny i mało uczuciowy. Z kolei ogniwa szybkie były grane tak szybko, że zdarzały się tam (nieliczne bo nieliczne, ale jednak) fragmenty zagonione, w których nie było za bardzo czasu na wyartykułowanie rozmaitych detali. A szkoda, bo fragmenty te sąsiadowały z miejscami zagranymi zjawiskowo, z pazurem i wielką energią. Więc uczucia po pierwszej części koncertu miałem mieszane, a interpretacje odebrałem jako nierówne.
W drugiej części mieliśmy już muzykę francuską. Sonata A-dur Césara Francka to dzieło z 1886 roku, prezent ślubny dla belgijskiego wirtuoza Eugène’a Ysaÿe’a. Tutaj już estetyka Vengerova pasowała o wiele lepiej, a ciemny, wyrazisty dźwięk stawał się wielką zaletą tej interpretacji. Vengerov potrafi świetnie prowadzić kantylenę, było też w jego wykonaniu dużo koncentracji, co czuło się zwłaszcza w przepięknie zagranej części trzeciej. Deser był całkiem pikantny, wykonawcy odegrali bowiem efektowną (ba, a nawet efekciarską) rapsodię Tzigane Maurice’a Ravela, w oryginale przeznaczoną na skrzypce i luthéal, czyli fortepian spreparowany w ten sposób, że brzmieniem przypomina cymbały. Wynalazek ten jednak jakoś nie zadomowił się w salach koncertowych, a Tzigane wykonuje się albo z fortepianem albo z orkiestrą. Jest to numer popisowy Vengerova – w jego dyskografii znajduje się oficjalne nagranie z Pappanem, a także rejestracje z Abbadem czy z Jurowskim. Także tutaj jego interpretacja była fascynująca – ostra, drapieżna, wyrazista, zadziorna, sentymentalna, czuła i zniewalająco sugestywna. Wszystkie te dwudźwięki, glissanda, flażolety, tryle, przednutki i tremolanda wypadły kapitalnie. A przede wszystkim czuło się, że grając Tzigane Vengerov był w 100% w swoim żywiole.
Przyjęcie ze strony publiczności było na tyle entuzjastyczne, że artyści wykonali trzy bisy – Marsza z Miłości do trzech pomarańczy Prokofiewa, Schön Rosmarin Fritza Kreislera i osiemnastą wariację z Rapsodii na temat Paganiniego Siergieja Rachmaninowa. Jeśli miałbym grę Vengerova porównać z wykonaniami jakiegoś innego skrzypka to nasuwają mi się właśnie porównania z Kreislerem. Taka sama elastyczność, ekspresyjność i pewna nonszalancja, nie mająca wszakże nic wspólnego z brakiem techniki.
A Osetinskaya? Jak wypadła jej gra? Nie była zła, artystka grała z wyczuciem, miękko i perliście, ale została całkowicie przyćmiona przez ekspansywnego i charyzmatycznego Vengerova, który bez wątpienia był gwiazdą wieczoru.
foto. Diago Mariotta Mendez